środa, 31 lipca 2013

Wielbiciel - Charlotte Link

Wielbiciel - Charlotte Link


Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 424




Charlotte Link jest autorką, która, zwłaszcza w ostatnim czasie, zyskała wielu fanów. Niektórzy z niecierpliwością czekają na pojawienie się na naszym rynku jej kolejnych książek. Choć ja sama do tej kategorii czytelników się nie zaliczam, to na księgi opatrzone jej nazwiskiem zawsze zerkam z zainteresowaniem – nic w tym dziwnego, skoro pani Link specjalizuje się w kryminałach i thrillerach, które są też moim ulubionym gatunkiem. Po raz kolejny więc dałam się skusić i sięgnęłam po „Wielbiciela”. O swoich wrażeniach opowiem jednak za chwilę, najpierw kilka słów o treści.

Leona, młoda kobieta z Frankfurtu wiodła dotąd niemal idylliczne życie u boku ukochanego męża w ukochanym domu i poświęcając się ukochanej pracy w wydawnictwie. Pewnego dnia staje się przypadkowym świadkiem samobójstwa młodej kobiety i zdarzenie to rozpoczyna ciąg nieszczęść, które na nią spadają. Maż porzuca ją dla innej kobiety, co zachwieje całym jej światem, ale na szczęście w tym najtrudniejszym dla niej okresie pozna kogoś kto zapewni jej bezwarunkowe wsparcie. W innej części kraju, mniej więcej w tym samym czasie rozgrywa się dramat młodej Lizy, dziewczyny, która oprócz umierającego ojca jako jedyną rodzinę miała jeszcze siostrę – buntowniczkę, która opuściła ich przed laty. Niestety nigdy nie udało jej się powrócić do domu, jej zmasakrowane zwłoki znaleziono w pobliskim lesie. Liza próbuje dowiedzieć się czegoś o życiu siostry mając nadzieję, że naprowadzi ją to na rozwiązanie zagadki jej śmierci.

Tyle o treści. Teraz mogę opisać swoje wrażenia po lekturze, a pierwsze jakie mi się nasuwa jest takie, że książka jest schematyczna i tendencyjna, a cała jej treść mieści się w tytule. Słyszeliśmy o takich historiach w prasie i telewizji, to, że „wielbiciel” staje się „prześladowcą” nie jest niczym nowym. I nie ma niczego nowego w książce pani Link, nic oryginalnego, nic zaskakującego. To, po prostu, po raz kolejny opowiedziana, znana już wszystkim historia. Opowiedziana bardzo szczegółowo i zapewne, to właśnie cecha w innych przypadkach mogłaby być zaletą, tutaj jednak jest wadą. Ta przesadna szczegółowość sprawia, że książka wydaje się po prostu na siłę naciągnięta i nudna. Posłużę się przykładem, kiedy autorka chce nam oznajmić, że znaleziono ciało pewnej staruszki, to tworzy do tego celu całą scenę i kila zupełnie nowych postaci – młodego policjanta, nieuprzejmą sąsiadkę, burkliwą sprzątaczkę, włoskiego dozorcę i wszystkich ich obdarza oczywiście we własne problemy i cechy charakteru. Od początku tego fragmentu wiemy, że znajdą ciało i tylko to jest dla fabuły istotne, a wyżej wymienionych postaci więcej nie spotkamy. Sprawia to, że czytanie tej książki staje się po prostu męczące.

Drugim spostrzeżeniem jest to, że książka jest raczej powieścią obyczajową niż thrillerem, tak naprawdę bowiem dzieje się niewiele. Tego akurat nie uważam, za wadę, wewnętrzny świat bohaterów jej w przypadku tej historii tak samo ważny, jak tan rzeczywisty. Postaci są wielkim plusem „Wielbiciela”, indywidualni, autentyczni i bardzo różnorodni, ale to chyba jedyny plus jaki zauważyłam. Spodziewałam się czegoś znacznie lepszego, tymczasem książka jest zwyczajnie słaba.

Moja ocena:
4/10

wtorek, 30 lipca 2013

Trzy twarze Ewy - Barbara Freethy

 

Trzy twarze Ewy - Barbara Freethy


Wydawnictwo: Wydawnictwo BIS
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 336



„Trzy twarze Ewy” to już trzecia z cyklu książek autorstwa pani Freethy, której akcja rozgrywa się w malowniczej miejscowości o nazwie Zatoka Aniołów. Książki łączy miejsce akcji i spora grupa „stałych” bohaterów, ale zawsze stanowią one odrębną, zamkniętą historię, którą z powodzeniem można czytać bez znajomości wcześniejszych tomów. Tak jest też i w przypadku „Trzech twarzy Ewy” choć jako swoisty „smaczek” wierni czytelnicy znajdą tam rozwinięcie lub rozwiązanie wątków dotyczących znanych im już postaci.

Brianna sprowadza się do Zatoki Aniołów by móc mieszkać bliżej swoich teściów, po dramacie jakim było dla niej oskarżenie jej męża o kradzież, a potem proces i lata oczekiwania, ostatecznie spada na nią jeszcze jeden cios – Derek ginie w więziennej bójce rozwiewając wszystkie jej nadzieje na szczęście. Kilkuletni syn i rodzice zmarłego męża, którzy nigdy nie zwątpili w jego niewinność – to teraz jedyna rodzina jaką ma. Przeprowadzka do Zatoki Aniołów ma jednak konsekwencje jakich się nie spodziewała, musi między innymi znów zetknąć się z Jasonem Marlowem, przyjacielem Dereka z dzieciństwa, a jednocześnie policjantem, który wysłała go za kratki. Zdezorientowana Brianna niedługo odkrywa jak wielu rzeczy nie wiedziała o swoim mężu i coraz częściej zaczyna wątpić w to, co dotąd uważała za oczywiste. By móc rozpocząć nowe życie i zostawić przeszłość za sobą, musi dowiedzieć się prawdy przede wszystkim o tym, co naprawdę stało się w noc kradzieży, i gdzie teraz znajdują się obrazy, które wtedy zaginęły. A wielu osobom nie spodobają się jej starania o powtórne wszczęcie śledztwa.

Książka wprawnie łączy w sobie elementy romansu, sensacji i kryminału. Nie brak też kilku głębszych refleksji i „życiowej” prawdziwości, a wszystko to w lekkim, ciepłym tonie, któremu towarzysz blask skąpanych w słońcu brzegów i szum fal :) Książka napisana jest prostym, lekkim językiem, który szybko wciąga i przyjemnie się czyta. Polecam, jako nie wymagającą a interesującą letnią lekturę. 

Moja ocena:
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania pod hasłem

poniedziałek, 29 lipca 2013

Kochający na marginesie - Johanna Nilsson

 

Kochający na marginesie - Johanna Nilsson


Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 205




Czy ktoś tak jak ja, zastanawiał się kiedyś co piszą skandynawscy pisarze, kiedy akurat nie tworzą kryminałów? Ja się zastanawiałam, bo gdy pomyślę o literackiej twórczości autorów z tamtej północnej części świata, to jakoś nie potrafię sobie wyobrazić lekkiej, radosnej i ciepłej historii, ba nawet skandynawski romans ma zawsze w sobie coś mrocznego. Ale wracając do tematu teraz już nie muszę się zastanawiać jak wyglądałaby „tamtejsza” powieść obyczajowa, bo lekturę takiej mam już za sobą – „Kochający na marginesie” czyli skandynawski kryminał bez zbrodni (reszta jest bez zmian). 

Tak, wiem, trochę przesadzam i chyba powinnam zaznaczyć, że powyższych stwierdzeń nie należy traktować w żadnym wypadku jako krytyki. Wręcz przeciwnie, uważam, że jest coś fenomenalnego w tym, że autorce udaje się snuć sugestywną i przejmującą opowieść o ludzkich uczuciach przy pomocy prostego i lakonicznego języka, zdystansowanym i chłodnym tonem. 

„Kochający na marginesie” to przede wszystkim opowieść o samotności, a właściwie o szczególnym jej rodzaju – samotności w tłumie. Prezentuje nam grupę zagubionych bohaterów, których pozornie łączy tylko to, że są bywalcami tytułowej kawiarni. Tak naprawdę jednak są oni wszyscy współczesnymi rozbitkami, zagubionymi w pędzącym świecie ofiarami własnej historii. Złodziejka Bea i jej ojciec alkoholik, którzy kochają się, ale nie potrafią odnaleźć, młoda transseksualistka nieustannie walcząca o akceptację, uliczny muzyk, lekarz nie potrafiący pogodzić się z końcem poprzedniego związku i kochające się małżeństwo, które czeka ciężka walka z nowotworem. To zwyczajni, szarzy ludzie lokujący się gdzieś na „marginesie” szczęśliwego społeczeństwa, borykają się z własnymi problemami i słabościami. Zawsze pozostając w tych zmaganiach całkowicie samotni, niezależnie jak wielu ludzi by ich otaczało. Historia zmierza do tragicznego finału, który zdaje się być nieunikniony. 

Mimo tragizmu, smutku i chłodnego tonu, książka ma w sobie coś optymistycznego, choć może nie w samej historii. Niesie w sobie jakąś niepodważalną naukę, że najważniejszą rzeczą jaką możemy ofiarować zarówno drugiemu człowiekowi jak i samemu sobie jest akceptacja.

Moja ocena:
7/10

niedziela, 28 lipca 2013

Kwietniowy śnieg - Rosamunde Pilcher

 

Kwietniowy śnieg - Rosamunde Pilcher 


Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 200



W przypadku tej książki, przyznam się od razu, że dałam się zwieść a raczej uwieść ładnej okładce. Nawet nie przeczytałam opisu, gdy pod wpływem bardzo impulsywnej decyzji książka pani Pilcher trafiała na moją półkę. Pod wpływem podobnego impulsu rozpoczęłam lekturę i… zaskoczenie. Ale o tym za chwilę. 

Karolina jest bardzo młodą dziewczyną, która mieszka wraz ze młodszym bratem z macochą – Dianą i jej nowym mężem po tym jak ich ojciec zmarł na jednej z greckich wysp gdzie rodzeństwo spędziło swe dzieciństwo. Teraz czeka ich kolejna wielka zmiana, Karolina postanawia poślubić opiekuńczego Hugha, brata Diany, a jej młodszy brat ma zamieszkać z macochą w Kanadzie. Przeraża ich taka rozłąka, ale rozstanie wydaje się być przesądzone. Postanawiają oni więc podjąć ostatnią próbę i odnaleźć mieszkającego gdzieś w Szkocji najstarszego brata, wiecznie zbuntowanego Angusa i przekonać go, by zamieszkał z Jodym w Londynie. Nie zdają sobie nawet sprawy jak bardzo ryzykowne jest to przedsięwzięcie, gdy już w drodze dopada ich śnieżna zamieć i krzyżuje wszystkie ich dotychczasowe plany. 

Tyle o treści. Nie dużo, ale i fabuła nie jest zbyt rozbudowana. Teraz mogę powiedzieć dlaczego lektura tej książki tak mnie zaskoczyła. Otóż najprościej mówiąc spodziewałam się powieści obyczajowej z elementami sensacyjnymi w tle, tymczasem „Kwietniowy śnieg” jest takim typowym czytadłem, romansidłem, które najczęściej ma się na myśli mówiąc o „literaturze kobiecej” (nie znoszę tego określenia). Owszem, książkę czyta się lekko, szybko i całkiem przyjemnie, ale jest to jedna z tych pozycji, które zapomina się zaraz po odłożeniu na półkę. 

Nie mogę powstrzymać się jeszcze przed jedną uwagą, otóż coś mi w całej tej historii mocno zgrzyta, nawet abstrahując już od treści. Być może pani Pilcher jest także autorką romansów historycznych, takich osadzonych w Anglii czasów regencji lub nieco późniejszych, bowiem „Kwietniowy śnieg” sprawia wrażenia wyrwanego z tamtej epoki i na siłę wsadzone w ramy współczesności. Zarówno postacie, ich sposób zachowania, rozumowania, a zwłaszcza wyrażania się jest po prostu niedzisiejszy. I jest niedzisiejszy na tyle, że nagle pojawienie się w scenie telewizora czy samochodu wydaje się dziwne. Ale nie chodzi tylko o te szczegóły, także motywacje głównych postaci są nieco anachroniczne. Widać to zwłaszcza w przypadku Karoliny, którą trudno nazwać w jakimkolwiek sensie samodzielną, w końcu w wieku dwudziestu lat chce ona wyjść za mąż bo potrzebuje opieki (!?)

Książka jest krótka, wydaje się nawet nieco zbyt krótka, jakby autorka wyczerpała limit stron i gdzieś około dwóch-trzecich treści postanowiła streścić nam zakończenie. Ta kompozycja także zgrzyta. Bardzo żałuję, bowiem zdaje się, że Książnica wydała całą serię książek autorstwa pani Pilcher, wątpię czy jeszcze kiedyś się na jakąś skuszę.

Moja ocena:
4/10

Patrz, jak Jane ucieka - Joy Fielding

 

Patrz, jak Jane ucieka - Joy Fielding


Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2004
Ilość stron: 376



„Patrz, jak Jane ucieka” właściwie nie ma w sobie nic oryginalnego, zarówno temat, pomysł, rozwiązanie fabuły, pierwszoosobowa narracja - wszystko to gdzieś już było, a mimo to jest w powieści pani Fielding coś takiego, co sprawia, że jest to jedna z najoryginalniejszych książek jakie ostatnimi czasy dane mi było czytać. Dlaczego? Myślę, że chodzi o  sposób w jaki autorka posługuje się słowem, o to jak za pomocą prostych środków buduje sugestywny obraz głównej kobiecej postaci, tak, że nie sposób oderwać się od naszej Jane, jakby przez te kilkadziesiąt stron to ona nam, a nie my jej, siedziała w głowach. Miałam kiedyś przyjemność czytać powieść „Teraz ją widzisz” i także byłam zachwycona sposobem w jaki została skonstruowane postacie. O czym jest książka?

Poznajemy Jane w procesie w jakim ona sama siebie poznaje. Spotykamy ją po prostu na ulicy, gdy stojąc w tłumie uświadamia sobie, że nie wie skąd przyszła, gdzie idzie, ani właściwie nawet kim jest. A więc amnezja. Znany temat i poruszany już w bardzo wielu książkach. Osobiście „Patrz, jak Jane ucieka” najbardziej przypomina mi „Zanim zasnę”, ale ponieważ uważam ją za jedną z lepszych książek jakie czytałam naprawdę nie mam nic przeciwko. A więc Jane cierpi na amnezję, ale to dopiero początek jej historii, główne wątki zaczynają się dopiero wtedy gdy z pomocą męża próbuje zmorzyć okruchy wiedzy o sobie samej w pełny obraz. Wszystko to okazuje się nie takie proste, gdyż poszczególne elementy wcale nie chcą do siebie pasować. 

Swoją drogą mimo „ogrania” to wciąż bardzo interesujący problem, bo jeśli o tym kim jesteśmy decyduje nasza historia, to kim będziemy, gdy tę histerię wymażemy? Czy wciąż tymi samymi ludźmi? Jak traktować jak bliskich tych, którzy bliscy nie są, jak kochać, lubić i nie lubić tych, których kochać, lubić i nie lubić się powinno? I niby jak zaufać ludziom, którzy wydają się całkiem obcy? Interesujący temat, który pani Fielding porusza z dużą swobodą, lekko a wciąż poruszająco. Bardzo podoba mi się jej styl pisania, bo choć pierwsze strony książki pełne rozważań zdezorientowanej Jane nieco mnie nużyły, to przez następne, akcja już tylko mknie, nie pozwalając się oderwać. Dawno nie czytałam aż tak wciągającej książki i wiem już, ze pani Fielding trafi do grona moich ulubionych autorów.

Moja ocena:
8/10

Książka przeczytana w ramach lipcowego wyzwania pod hasłem

sobota, 27 lipca 2013

Na cienistej plaży - Barbara Freethy

 

Na cienistej plaży - Barbara Freethy


Wydawnictwo:  Wydawnictwo BIS
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 328




Barbara Freethy jest autorką cyklu powieści obyczajowych rozgrywających się w małym nadmorskim miasteczku o sugestywnej nazwie Zatoka Aniołów. Książki te mają charakter przede wszystkim powieści obyczajowych opisujących zawikłane losy i trudne wyboru mieszkańców, ale nie brak tam także wyeksponowanego wątku romansu, a w tle zawsze mamy jakieś przestępstwo czy zbrodnię. Jakiś czas temu miała okazję przeczytać pierwszą z serii opowieść „Lato w Zatoce Aniołów” i urzekła mnie ona prostotą i płynnością języka, ciepłym klimatem i wyczuwalną sympatia z jaką autorka przedstawia nam swoich bohaterów. „Na cienistej plaży” jest drugim tomem tej serii. Nie zawiodłam się sięgając po niego, bo choć książka nie jest może bardzo ambitna, to jej lektura sprawiła mi sporą przyjemność.
Głównymi bohaterami są tutaj Laureen i Shane. Oboje po długoletniej nieobecności decydują się powrócić do domu. Ona by zając się zniedołężniałym ojcem, on by odwiedzić swą rodzinę i być może spróbować uporządkować sprawy z przeszłości. Ponowne spotkanie ożywia wiele wspomnień i uczuć, ale sytuacja nie jest prosta. Ich nastoletni związek skończył się burzliwie gdy zginęła siostra Laureen – Abby, i to właśnie Shane był o tę zbrodnię oskarżony. Prawdy nigdy nie wykryto teraz natomiast pewien wścibski przybysz zamierza stworzyć na podstawie tej historii własny film. Wielu osobom w miasteczku nie podobają się jego pytania.
W fabułę zgrabnie wplecione są także wątki dotyczące innych mieszkańców, których mogliśmy już poznać w pierwszej książce. Rannego policjanta Colina i jego ciężarną żonę czekającą na jego wybudzenie ze śpiączki. Charlotte, córkę pastora która zmaga się z trudnymi wspomnieniami burzliwej młodości gdy po śmierci jej ojca parafię przejmuje Andrew - jej szkolna miłość. Policjant Joe, który w Zatoce Aniołów odkrył swój prawdziwy dom, ale uczucia tego nie podziela jego przywiązana do wielkiego miasta żona. I wiele innych historii, które okraszone lekką szczyptą magii, lub może opatrzności albo anielskiej interwencji, stanowią pełną ciepła opowieść o miłości, przyjaźni, zaufaniu i prawdziwej wierze.
Książkę łatwo się czyta, historia wciąga i już po kilku stronach trudno jest się oderwać. Naprawdę polecam bo to coś więcej niż zwykły romans, a może stać się równie przyjemna lekturą w letnie dni. Mnie w każdym razie pani Freethy udało się urzec i wiem, że do Zatoki Aniołów będę jeszcze wracać i to jak do bliskiego mi miejsca. 

Moja ocena:
7/10

piątek, 26 lipca 2013

Cena mojego życia - Tina Okpara

 

Cena mojego życia - Tina Okpara


Wydawnictwo: Hachette Polska Sp. z o.o.
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 208




Trudna książka, którą zaskakująco łatwo się czyta. Ładnie napisana i z rozwagą opowiedziana historia tragicznych przeżyć młodej dziewczyny, a w zasadzie jeszcze dziecka, któremu zamiast obiecanego raju zgotowano prawdziwe piekło. Niewiarygodna historia, niewiarygodna na tyle, że musiałam sprawdzić jej autentyczność w google, by się przekonać, że wszystko to wydarzyło się naprawdę. I choć lubię autentyczne historię, w tym jednym wypadku chciałabym by wszechwiedzące google nic nie znalazło/a. Niestety.
Tina jest małą dziewczynką, która poznajemy gdy wyrusza z Nigerii, do Francji, gdzie wraz z przybranymi rodzicami rozpocząć lepsze, pełne dostatku i szczęśliwsze życie. Ojciec żegna ją upomnieniem by była grzeczna, więc bardzo stara się ona odwdzięczyć taką właśnie postawą za szansę jaką może być dla niej możliwość edukacji w Europie. Jej nowa matka Linda zajmuje się głównie „byciem żoną” znanego piłkarza, co w praktyce oznacza wydawanie ich ogromnego majątku. Nowy tata Godwin jest owym znanym piłkarzem, zawodnikiem prestiżowego klubu Paris Saint Germain. Są jeszcze ich dzieci ale przebywają głównie w szkołach, oraz ciotka-babcia Lindy, staruszka która dopełnia obraz tej rodziny. Rodziny szczęśliwej tylko z pozoru, tylko z pozoru normalnej i z pozoru moralnej. W rzeczywistości Tina zamiast obiecanych zabaw, szkoły i prezentów dostaje posłanie w piwnicy i kilkunastogodzinny dzień pracy. Jest bita, gwałcona, torturowana i poniżana, a wszystko to we współczesnej (!) Francji, w domu znanych i wpływowych ludzi. Można i powinno się w tym miejscu zapytać jak to jest możliwe?
 Wszystko to jest jeszcze bardziej niewiarygodne gdy dopowiem, że Tina wcale nie jest wieziona, wychodzi, robi zakupy, spotyka ludzi. Do domu Okparów przychodzą rzesze znajomych, przyjaciele, opiekunki do dzieci. Wszyscy oni wiedzą dramat Tiny, wiedzą jak jest traktowana. Nikt nie reaguje. Nic dziwnego, że to dziecko w pewnym momencie przestaje już wierzyć w jakikolwiek ratunek i po impulsywnej ucieczce pokornie wraca do domu. Nawet policja i ludzie, którzy mieli obowiązek zainteresować się sprawą dają się uwieść czarowi nazwiska znanego piłkarza. Właśnie to, a nie sama Linda i Godwin jest dla mnie w tej historii najbardziej szokujące.
Godwin zdaje się być nieco opóźnionym umysłowo, z psychiką i moralnością kilkulatka. Linda jest po prostu zła, bezwzględna, okrutna i przerażająca. Ale tak naprawdę równie zła jest owa babunia, która mogła bez trudu uratować dziecko przed całym tym piekłem i równie zła jest dobroduszna Magda, która wiedziała co dzieje się w domu Okparów a wciąż chciała być ich przyjaciółką. Ona przecież także nie zrobiła zupełnie nic.
„Cena mojego życia” to dobra, mocna poprzez swoją prawdziwość książka, która w rzeczowy, a przecież tak potwornie wstrząsający sposób przedstawia nam jakiego okrucieństwa są w stanie dopuścić się ludzie, nawet względem dziecka. I to nie gdzieś daleko, ale w naszej kulturze, w naszych czasach i to za niemym przyzwoleniem setek osób.

Moja ocena:
7/10

czwartek, 25 lipca 2013

Było, minęło - Spencer LaVyrle

 

Było, minęło - Spencer LaVyrle


Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 1995
Ilość stron: 351



Od czasu do czasu lubię czytać romanse. Zazwyczaj wolę gdy romans jest tylko jednym z wątków fabuły, ale czasem zdarza mi się czytać książki w których jest to nie tyle główny co jedyny wątek. To taki wakacyjny, letni rodzaj lektury, nic więc dziwnego, że i ja dałam się skusić. A stało się tak głównie dlatego, że treść „Było, minęło” zaczyna się daleko za momentem gdzie inne się kończą, czyli już dawno po happy endzie po którym miało być już tylko „żyli długo i szczęśliwie”. A jeśli nie było ani szczęśliwie, ani szczególnie długo, bo wielka miłość nie przetrwała starcia z szarą prozą życia?

Michael i Bess Curranowie byli kiedyś szczęśliwą parą, ale kiedy w ich małżeńskim życiu pojawiły się dzieci, praca, ambicje i osobiste marzenia, okazało się, że mają oni całkiem inną wizję związku. Wzajemne żale i pretensje stały się w końcu oskarżeniami i zarzutami, a miejsce miłości zajęła złość, niechęć i nienawiść. Dziś są rozwiedzionymi rodzicami dwójki dorosłych już niemal dzieci, a mimo upływu lat nie potrafią zapomnieć o wzajemnych pretensjach. Ich córka postanawia wykorzystać okazję jaką jest jej własny ślub by pogodzić zwaśnionych rodziców i przypomnieć im o wszystkim co ich łączy, a nie dzieli.
Zapewne nie zdecydowałabym się na lekturę „Było, minęło” – nieco odstraszyła mnie okładka – gdyby nie nazwisko autorki. Miałam kiedyś przyjemność czytać jej powieść „Powój” osadzoną w realiach małego miasteczka na południu USA w czasach II Wojny Światowej. Byłam pod ogromnym wrażeniem zwłaszcza pieczołowitości z jaką pani LaVyrle oddała klimat i nastrój tamtego okresu. Nie o tej książce chce jednak teraz pisać. Wspominam o „Powoju” głównie dlatego by wytłumaczyć dlaczego „Było, minęło” okazało się dla mnie takim rozczarowaniem. Zdaje się, ze po prostu zbyt wiele się spodziewałam.
Książka jest bardzo schematyczna, tendencyjna i tak przesłodzona, że aż cukierkowa. Zachowanie zarówno Michaela jak i Bess wydaje się irytujące i irracjonalne a autorce niestety nie udało się oddać całej złożoności ich wzajemnych odczuć. Ponoć jest to książka o dojrzewaniu i to zarówno rodziców jak i dzieci, ale do mnie jakoś ta historia nie trafia. A szkoda, bo pomysł na fabułę był bardzo interesujący.
 Jak dla mnie po prostu słabo.

Moja ocena:
4/10

środa, 24 lipca 2013

Jack i Jill - James Patterson

 

Jack i Jill - James Patterson


Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 456
Seria/cykl: Alex Cross 03



Na wstępie kilka słów o autorze, dla tych co nie słyszeli, albo raczej – co bardziej prawdopodobne – dla tych co słyszeli, ale nie wiedzą z czym skojarzyć. Otóż najłatwiej skojarzyć z głównym bohaterem bardzo wielu jego książek niejakim Alexem Crossem – czarnoskórym detektywem i psychologiem w jednej osobie. Po raz pierwszy pojawia się on w debiutanckiej powieści Pattersona „W sieci pająka”, która jest zarazem tą najbardziej znaną a to za sprawą ekranizacji pod tym samym tytułem, z fenomenalnym (jak zawsze) Morganem Freemanem w roli głównej. Na podstawie drugiej powieści „Całując dziewczęta” powstał kolejny głośny film „Kolekcjoner” (z Freemanem i Ashley Judd).  „Jack i Jill”  to trzecia z kolei książka poświęcona Alexowi Crossowi – niestety jeszcze niezekranizowana. 

Opinią publiczną w Waszyngtonie wstrząsa seria makabrycznych zbrodni, ktoś podpisujący się jako Jack i Jill morduje najbardziej prominentnych obywateli USA. Świetnie zorganizowani i w praktyce nieuchwytni zdają się prowadzić potworną grę z przedstawicielami prawa wszystkich szczebli, od miejskiej policji po FBI i CIA. To niestety nie wszystko, w ubogiej czarnej dzielnicy jakiś psychopatyczny szaleniec obrał sobie na cel małe dzieci, a jest to dzielnica w której mieszka także Alex Cross. Pod wpływem nacisków z samej góry, musi on skupić się na sprawie Jacka i Jill, mimo, że morderstwa dzieci nie dają mu spokoju. Nie będzie to jedyny dylemat i problem z jakim przyjdzie zmierzyć się Alexowi w tym niezwykle trudnym dla całego kraju czasie. 

Nie napiszę więcej o treści by nie zdradzać za dużo. W końcu zaskoczenie jest jednym z najważniejszych elementów w thrillerze, a za taki „Jack i Jill” uchodzi. Zacznę więc opis swych wrażeń od pochwał. Otóż bardzo podobał mi się pomysł na fabułę, zestawienie ze sobą dwóch zbrodni z pozoru tak różnych, a przecież morderstwo jest zawsze morderstwem bez względu czy ofiara wywodzi się z czarnej dzielnicy czy choćby z Białego Domu. Interesująca treść, nieprzewidywalna i drobiazgowo opracowana przez autora zagadka, nieprzewidywalna niemal do ostatniej strony. I po trzecie bardzo podobały mi się fragmenty poświęcone Jackowi i Jill, ich wzajemnej relacji, która także przypominała swoistą grę. 

Co do wad, to niestety jest ich znacznie więcej, choć moja opinia jest jak zawsze skrajnie subiektywna i w przypadku innych czytelników wady te w ogóle mogą nie istnieć. Moje zastrzeżenia dotyczą bowiem zwłaszcza głównej postaci – Alexa. Nie lubię go :) wiem brzmi to dosyć niepoważnie, ale wynika to z mojej wrodzonej przekory. Nie polubiłam Alexa Crossa, głównie dlatego, że kazano mi to zrobić. Książka napisana jest tak, żebyśmy nie mieli wątpliwości jak porządnym, praworządnym, sympatycznym i równym gościem jest Alex. Jeżeli postać ta kompletnie nie zepsuła mi lektury, to głównie dzięki wyobrażeniu Freemana siedzącemu cały czas w mojej głowie, który nadawał jej wyrazistości i autentyczności. 

Kolejne zastrzeżenie dotyczy języka – choć teraz można zwyczajnie uznać, że trochę się czepiam – nie lubię ciągłych powtórzeń, nawet jeśli są zabiegiem budującym klimat. Nieustanne powtarzanie wyrażeń typu „Jacki i Jill przybyli”, „Człowiek Góra” czy głośne myśli Crossa – setki razy zadawane te same pytania czy  powtarzane wypowiedzi innych w roli mantry. To nie jest styl, który szczególnie do mnie trafia, choć jest to bardzo typowy styl dla książek sensacyjnych, podobnie jak drętwy policyjny humor, choć nawet tego jest tu niewiele. Najważniejszy zarzut zaś dotyczy napięcia. Zupełnie go nie ma. Akcja rozgrywa się powoli, główny bohater przez większość cześć książki tyko chodzi i obiecuje komu się tylko da, że zrobi wszystko co w jego mocy, ale nie robi nic. Dopiero daleko za połową stron sytuacja zaczyna się komplikować i coś w końcu zaczyna się dziać. Psychologii jest jak na lekarstwo, policyjnego śledztwa także, właściwie większość treści zajmują polityczno – urzędowe procedury. 

Podsumowując, bo coś się strasznie rozpisałam, choć uważam „Jacka i Jill” za książkę co najwyżej przeciętna, to doceniam w pełni jej potencjał, jak i potencjał samego autora, i jeszcze nie zamierzam rezygnować z jego powieści, nawet tych z serii z Alexem Crossem. Każdemu może się przecież zdarzyć słabsza książka, a już zwłaszcza autorowi, który ma ich na koncie kilkadziesiąt.

Moja ocena:
5/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania pod hasłem 

niedziela, 21 lipca 2013

Setna książka



 

Małe święto

Mój blog obchodzi swego rodzaju święto, otóż od momentu gdy zaczęłam go prowadzić minęło dokładnie… sto książek :) I z tej okazji postanowiłam zamieścić nieco statystyki w ramach podsumowaniach tej niezwykłej rocznicy.

Autorzy:
Otóż w minionym okresie przeczytałam książki  68 autorów. Najwięcej z nich wyszło spod pióra Roberta Muchamore (5) Lindy Howard (4) i Lauren Kate (4) oraz Mary Higgins Clark (3) oraz L. H. Zelman (3).

Wydawnictwa:
Przeczytałam książki wydane przez 38 różnych wydawnictw. Najwięcej z nich zostało wydane przez: Amber (14), NaszaKsięgarnia (10), Prószyński i S-ka (10), Świat Książki (6) oraz Egmont (5) a także wiele innych, mniejszych i większych, mnie i bardziej znanych.

Rok wydania:
Uważam, że książki się nie starzeją, ale odnoszę tą zasadę głównie do treści. Szata graficzna starzeje się jak najbardziej a ja nie będę ukrywać, że wolę książki nowe, a raczej nowowydane. Dlatego też poniższe cyfry odnoszą się do egzemplarzy, które ja miałam przyjemność czytać, nie zaś do pierwszych wydań tych książek.
A w mojej setce znalazły się głównie książki wydane w 2011 roku (28) – to był po prostu bardzo dobry wydawniczo rok, i zapewne jeszcze długo będę sięgać po pozycję, które wtedy się ukazały. A dalej 2012 (17), 2010 (13) i 2008 (12). Najstarszym egzemplarzem była książka wydane w 1997 roku.

Ilość stron:
Wśród owych 100 książek znalazły się dwa audiobooki, których stron z konieczności nie liczę, pozostałe 98 książek liczyło łącznie 31269 stron. Gdyby ułożyć je jedna na drugiej byłby to niezły stosik. :) Średnio wypada więc 319 stron na jedną książkę.
Najgrubszą księgą jaką ostatnio przyszło mi czytać była: „Zanim mnie pokochasz” (712 str.), „W samo południe” (560 str.), „Piękne Istoty” (536 str.) oraz „Nevermore. Kruk” (520 str.). Zaś najkrótszymi książkami okazały się „Podróż zimowa” (96 str.), „Wampir z Ropraz” (96 str.) „Tarantula. Skóra w której żyję” (144 str.), oraz „Zamieć śnieżna iwoń migdałów” (144 str.).

Ocena:
Najwyżej oceniłam: „Ucieczkę” Roberta Muchamora oraz „Oszukać przeznaczenie” Joshilyn Jackson (9). Za najsłabsze zaś uznałam: „Wyspa Trzech Sióstr”, „Agatha Raisin i ciastośmierci”, „Stokrotki w śniegu”, „To ja cię pokochałam, to ja cię zabiłam” oraz „Niemożliwe”, „Pocałunek o północy”, „Trucicielka” i „Spacer po szczęście” którym to książką wystawiłam ocenę 3/10. Znakomita większość książek uplasowała się gdzieś pośrodku tej statystyki, a więc za bardzo dobre –  (7/10) uznałam 22, a za dobre (6/10) – 25 książek. 19 książek oceniłam jako przeciętne (5/10), 15 zaś jako nieco słabsze (4/10). Swego rodzaju ewenementem okazało się „Przebudzenie Śpiącej Królewny” autorstwa Anne Rice, którą to książkę z premedytacją opatrzyłam oceną 1/10 jako kompletne nieporozumienie.

Gatunki:
Gatunki owej setki nie odzwierciedlają w pełni moich preferencji i są wynikiem raczej z marcowego planu nadrabiana zaległości w fantastyce. I stąd  wątki fantastyczne pojawiły się w 33 z mojej setki książek, ale nie zabrakło także kryminałów (18), romansów (18), powieści obyczajowych (16), thrillerów (10) i sensacji (10). Zazwyczaj książki zawierały wiele tych elementów jednocześnie. 4 książki powstały na podstawie rzeczywistych wydarzeń - biografie. Najmniej liczną grupę stanowiły horrory (4), choć jest to gatunek, który rzadko kiedy występuje w czystej postaci.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Wyspa Trzech Sióstr - Nora Roberts

 

Wyspa Trzech Sióstr - Nora Roberts


Wydawnictwo: G + J
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 236
Seria: Trzy siostry 01



Mam jakiegoś pecha do książek autorstwa Nory Roberts. Tak wiele razy słyszałam pochlebne opinie na ich temat, a poza tym zarówno liczba czytelników jak i napisanych przez tę panią książek (naprawdę jest ich niemal dwieście!) robi takie wrażenie, że niektórzy mówią już o swoistym fenomenie. I jest to jak sądzę, że względu na powyższe fakty w pełni uzasadnione. Ja sama natomiast mam z książkami pani Roberts duży problem, co jakiś czas ulegam namowom i entuzjastycznym recenzjom i podejmuję kolejną próbę odnalezienia w jej twórczości tego czegoś, co wszystkich tak zachwyca. Problem polega chyba na tym, że wybieram nie te z jej książek co powinnam. Swego czasu było to bardzo przeciętne „W samo południe” teraz natomiast postanowiłam sięgnąć po powieść z wątkami fantastycznymi czyli „Wyspę trzech sióstr”. Jest to pierwsza cześć z trylogii poświęconej losom trzech współczesnych kobiet. Jak dla mnie jest to cześć pierwsza i jedyna. Zacznę jednak od krótkiego wprowadzenia.
Nell jest osobą, która mimo swojego młodego wieku ma już za sobą kilkuletni wyczerpujący i traumatyczny związek. W ostatecznym akcie desperacji decyduje się ona upozorować własną śmierć by w ten sposób uwolnić się spod władzy despotycznego, brutalnego męża. Poznajemy ją na krótko po tym wyczynie gdy jako wciąż zalękniona i niepewna swej przyszłości przybywa na malowniczą Wyspę Trzech Sióstr, by tu rozpocząć wszystko od nowa. Zatrudnia się jako kelnerka i kucharka w miejscowej restauracji, którego właścicielką jest tajemnicza Mia i szybko podbija serca miejscowych – zwłaszcza przystojnego szeryfa – swoimi niemal magicznymi kulinarnymi zdolnościami. Powoli zaczyna zapominać o traumie „poprzedniego” życia i odkrywa w sobie siły w jakie dotąd nawet nie wierzyła.
Fabuła brzmi interesująco, przynajmniej w takim skrócie, jak wyżej przedstawiony. Prawda natomiast wygląda tak, że jest to książka tak schematyczna, że przypuszczam iż jej powstanie było skutkiem mozolnego pisarskiego rzemiosła, nie literackiej weny. Wszystko tu jest aż do bólu typowe i przewidywalne i wrażenia tego nie rozwiewają nawet owe „magiczne” wstawki. Postacie są albo sztywne i nijakie albo przerysowane i zupełnie pozbawione autentyczności. Dotyczy to zarówno głównej bohaterki, szeryfa Todda – żywego cielenia wszelkich cnót, a także upartej Ripley. Dialogi są drętwe, nudne i nienaturalne. Nienaturalna jest także iście sielankowa atmosfera i wielki finał który rozgrywa się dosłownie na dwóch ostatnich stronach. Wszystko to razem sprawia, że czytanie tej książki, było bardziej męczące niż przyjemne i jeśli dobrnęłam do końca, to tylko dlatego, że nie chciałam by książka dołączyła do problematycznej grupy „nieoczytanych”. W każdym razie ja nie polecam.

Moja ocena:
3/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania pod hasłem 

niedziela, 14 lipca 2013

Lato w Zatoce Aniołów - Barbara Freethy

 

Lato w Zatoce Aniołów - Barbara Freethy


Wydawnictwo: Wydawnictwo BIS
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 320




Gdybym miała jednym słowem opisać książkę „Lato w Zatoce Aniołów” Barbary Freethy to było by to słowo „wakacyjna”. Wakacyjny tytuł, wakacyjna okładka pełna morza i słońca, i równie wakacyjna treść. Cykl dotyczący Zatoki Aniołów to taka typowa literatura kobieca, lekka i nie wymagająca a przy tym wciągająca i pełna emocji. Pani Freethy sprawnie łączy wiele wątków w intrygującą ale spójną całość. Oprócz rodzącego się uczucia mamy tutaj także sensacyjne motywy morderstwa, zagadki i tajemnice także takie z odległej przeszłości, a to wszystko ładnie oplecione klimatyczną otoczką z pogranicza magii. Bo dlaczego by nie wierzyć w przeznaczenie, miłość i anioły?
Zatoka Aniołów to niezwykłe miasteczko. Niezwykłe ze względu na swoją historię – założone przez ocalałych rozbitków z zatopionego statku, od zawsze stanowiło miejsce gdzie wielkie dobro splata się z wielkim złem. A ostatnimi czasy nad wybrzeżem ponoć zaczęły także krążyć anioły, co ściągnęło do miasta rzesze przybyszów. Wśród nich znajduje się Jenna Davis i jej córka Lexie, ale one nie przybyły tu w celach turystycznych. Próbują uciec od przeszłości i czającego się w niej niebezpieczeństwa co nie okazuje się takie proste, zwłaszcza gdy swoją tajemniczością wzbudzając ciekawość reportera Reida Tannera. On sam także ucieka przed przeszłością. Spotkanie tych dwojga nie może być przypadkowe zwłaszcza gdy nad wszystkim czuwają anioły.
To nie jest jakaś ambitna literatura, trzeba to zaznaczyć na wstępie. Ale nie sądzę, by w ogóle miała za takową uchodzić. Pani Freethy udało się stworzyć interesującą pełna ciepła opowieść o sile miłości i przyjaźni oraz więzach łączących małą społeczność. Oprócz Jenny i Reida mamy tutaj szersze grono interesujących bohaterów, mieszkańców miasteczka uwikłanych we własne skomplikowane relacje. Mnie spośród nich najbardziej podobała się Charlotte i to fragmentów z nią niecierpliwie wyczekiwałam. Sam wątek Jenny i Reida jest dość schematyczny i przewidywalny ale w tego typu książęce nie jest to bardzo rażące.
Polecam wszystkim mającym ochotę na lekką, letnią lekturę. „Lato w Zatoce Aniołów” jest dobrze napisaną, przyjemną książką i sądzę, że raczej nikt nie poczuje się zawiedziony. Ja z pewnością przy najbliższej okazji sięgnę po kolejną tom, bo co tu dużo mówić, przywiązałam się do kilku postaci i jestem ciekawa ich dalszych losów. 

Moja ocena:
6/10

sobota, 13 lipca 2013

Agatha Raisin i ciasto śmierci - M. C. Beaton

Agatha Raisin i ciasto śmierci - M. C. Beaton


Wydawnictwo: Edipresse Polska
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 252




Mam pewne szczególne założenie dotyczące lipcowych lektur, otóż chciałabym dokonać niezbędnych porządków na mojej książkowej półce, a w tym celu, muszę coś zrobić z całkiem liczną kategorią książek niedoczytanych. Nie wiem czy wy też tak macie, ale czasem gdy zaczyna się lekturę okazuje się, że to nie ten czas, nie ten nastrój, nie ta tematyka w tej właśnie chwili. A co zrobić z niedokończoną książką, jak nie po prostu doczytać :)
Tak więc w lipcu zamierzam uporać się choć z kilkoma takimi pozycjami, a pierwszą z nich jest rozpoczynająca kryminalny cykl „Agatha Raisin i ciasto śmierci”, autorstwa M. C. Beaton.
Na przeczytanie tej książki potrzebne mi były aż dwa podejścia i to nie dlatego, że jest tak wymagająca czy długa, jest za to zupełnie inna niż się spodziewałam. A czego się spodziewałam? Okładka i zagadkowy tytuł sugerował mi coś w rodzaju skrzyżowania humoru w stylu rodzimej Joanny Chmielewskiej z kryminalną zagadką godną Agathy Christie. O ile to pierwsze skojarzenie jest tylko i wyłącznie moje, to już  to dotyczące królowej kryminałów jest jak najbardziej uzasadnione, ba! nawet sugerowane przez samą autorkę jak i wydawców, którzy okrzyknęli tytułową Agathe Raisin mianem współczesnej panny Marple. Tymczasem wszystkie moje zastrzeżenia dotyczą właśnie tej postaci. Mówiąc krótko ma się ona do kultowej poprzedniczki mniej więcej tak jak Harry Potter do Czarodzieja z Oz czyli zupełnie nijak. Bo i sama jest zupełnie nijaka.
Agathe Raisin poznajemy gdy postanawia ona przejść na emeryturę i przenieść się z gwarnego Londynu na cichą i sielską prowincję. W tym zupełnie obcym jej środowisku gdzie panują zupełnie nieznane jej zasady czuje się ona zrazu dość nieswojo, na tyle by postanowić zyskać szacunek tutejszych gospodyń wygrywając konkurs w pieczeniu ciast. Nawet to, że nie ma o pieczeniu zielonego pojęcia nie jest wystarczającą przeszkodą w tym postanowieniu. Ucieka się ona do małego oszustwa, które pewnie nawet nie wyszłoby na jaw gdyby nie to, że juror konkursu przypłacił degustacje jej ciasta życiem…
Historia wydaje się wciągająca i zabawna, ale niestety nie jest taka gdy już zacznie się czytać. Brak tu humoru, brak napięcia, brak emocji. Właściwie brak wszystkiego. Dawno już nie czytałam tak źle napisanej książki zarówno pod względem językowym jak i merytorycznym. Uważni czytelnicy mogą dopatrzeć się co najmniej kilku błędów logicznych w konstrukcji fabuły. Ale to nie wszystko - główna postać jest niezdecydowana, chwiejna, irytująca i z pewnością nie grzeszy ani inteligencją ani intuicją. Jej śledztwo polega na wędrówkach po miasteczku i chaotycznych rozmowach z przypadkowymi mieszkańcami. Nawet samo rozwiązanie okoliczności śmierci pozostawia wiele do życzenia – w zasadzie jest po prostu banalne.
Mówiąc krótko zupełnie mi się nie podobało. Zdaje się, że pani pisząca pod pseudonimem M. C. Beataon napisała kilkanaście książek z Agathą Raisin w roli głównej i wiem, że książki te mają wielu fanów. Może więc to jak się je odbiera jest kwestią gustu lub/i nastawienia. Ja czuję się zupełnie rozczarowana. 

Moja ocena:
3/10 

Książka przeczytana w ramach wyzwania pod hasłem 

Jeszcze bliżej - Sara Gran

 

Jeszcze bliżej - Sara Gran


Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 188



Dziwna książka. To pierwsze co mi przychodzi do głowy, gdy pomyślę o „Jeszcze bliżej” autorstwa pani Sary Gran. Tematyka jest mi właściwie zupełnie nieznana, a przynajmniej nie w takim wydaniu. Samo słowo „opętania” przywodzi mi na myśl mieszaninę obrazów z różnych strasznych filmów traktujących o egzorcyzmach, a także kilka fragmentów pism prezentujących stanowisko Kościoła. Ale zdecydowanie żadnej powieści. Dotąd nie sądziłam nawet, że takie napisano. Mój błąd.
O czym jest książka? O Amandzie, młodej kobiecie prowadzącej szczęśliwe życie. Ma kochającego męża, piękne mieszkanie i pracę którą zawsze chciała wykonywać. Ale wbrew temu wszystkiemu wcale nie czuje się szczęśliwa. Powoli zaczyna dostrzegać, że wokół niej zaczynają dziać się dziwne rzeczy, dźwięki, sny, zmiany nastrojów, omdlenia i białe plamy w pamięci. I to ona sama zdaje się być źródeł wszystkich, coraz bardziej przerażających niezwykłości. Amanda próbuje podjąć wewnętrzną walkę z siłą która wydaje się ją pochłaniać, ale nie jest to zadanie łatwe i zwycięstwo wcale nie jest pewne.
Nie wiedziałam czego się spodziewać sięgając po „Jeszcze bliżej”, a teraz tak samo nie wiem co sądzić o tym co zastałam. Podoba mi się tematyka, zwłaszcza interesujące jest to, że dostajemy historię widzianą oczami samej Amandy. Wiemy co ona przeżywa i jak to przeżywa, a przynajmniej powinniśmy wiedzieć. Tutaj bowiem pierwszy i najważniejszy minus tej książki. Została napisana jakoś tak skrótowo – i nie mówię tu o niewielkiej liczbie stron – bez emocji, bez wczucia się w sytuację, bez przerażenia jakie przecież musiała odczuwać Amanda. Klimat bliższy jest lekkiej powieści dla kobiet niż historii grozy, opowieść dużo na tym traci. Przede wszystkim traci wszelki pozór autentyczności, a przecież cześć z nas uznaje możliwość opętania za coś realnego. Momentami jest strasznie, przyznaję, ale nie sięgnęłam po „Jeszcze bliżej” jako po horror. Spodziewałam się czegoś… głębszego.
Polecam, bo to ciekawa książka, taka w sam raz na jedno popołudnie. W każdym razie pomysł jest oryginalny, wiec polecam zwłaszcza wszystkim tym, którzy mają ochotę na coś nowego.

Moja ocena:
5/10

piątek, 12 lipca 2013

Sekta - Robert Muchamore

Sekta - Robert Muchamore


Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 351



„Sekta” to już kolejna, piąta część serii CHERUB, autorstwa Roberta Muchamore. Po słabszej  (w porównaniu do rewelacyjnych pierwszych) części „Świadek” podeszłam do kolejnego tomu z pewną rezerwą. Być może pomysły pana Muchamore po prostu już się wyczerpały? Pomyślałam sobie, że zapewne biedak podpisał kontrakt na kilkanaście książek, a teraz w pocie czoła próbuje z uporem zwalczyć objawy twórczej niemocy. Na szczęście moja podejrzliwość okazała się zupełnie nieuzasadniona (nie co do kontraktu, bo pewnie takowy posiada) i ze skruchą muszę oddać mu chwałę jako niewyczerpanej skarbnicy pomysłów.
Ileż misji z udziałem dziecięcych agentów można wymyślić? Otóż okazuje się, że bardzo wiele. Dotąd mieliśmy już do czynienia z planującymi zamach ekoterrorystami, wpływowym handlarzem kokainy, bardzo prominentną przemytniczą broni oraz lokalnymi bandytami ukrywającymi morderstwo. A jeśli chodzi o miejsca była już enklawa zamkniętej społeczności, wielkomiejskie przedmieścia i małe osiedla a nawet amerykańskie wiezienie, gdzieś w międzyczasie przewinęła się także tropikalna puszcza i mroźne tereny Alaski. Czym więc pan Muchamore zdoła zaskoczyć nas teraz? Otóż zdołał. Tym razem James i jego przyjaciele udaje się do gorącej i pustynnej Australii z misja zostania członkiem bardzo wpływowej sekty.
Jamesowi towarzyszy młodsza siostra Laura, a także nowa koleżanka Dana, wszyscy oni udają rodzeństwo powracające do Australii z matką, po niedawnym rozwodzie. Ich biografia została skonstruowana tak, by ich rodzina łatwo stała się potencjalną ofiarą propagandowej działalności sekty. Trzeba przyznać autorowi, że odtworzył realia i mechanizm działania jakim posługują się podobne para-religijne organizacje z niezwykłą precyzją. Szybko okazuje się, że pomimo iż dzieci mają świadomość technik manipulacji jakim zostają poddane, z trudem odnajdują się w warunkach ciągłego psychicznego napięcia i fizycznego zmęczenia.
Cóż mogę powiedzieć? To znów świetna książka. Posiada zalety wszystkich poprzednich, czyli szczegółowość, realizm, mnóstwo akcji i świetnie skonstruowani bohaterowie. Na uwagę zasługuje też wątek dotyczący zadnia Dany, który naprawdę trzyma w napięciu - gdyby kogoś znudziły opisy zasad panujących wewnątrz sekty. Widać, że autor bardzo się starał by poruszyć ten niezwykle trudny temat tak, by pozostać jak najbliżej prawdy, nie zapominając przy tym, że książka którą pisze jest przeznaczona dla młodzieży. To wielkie osiągnięcie, zwłaszcza, że większość członków sekty została przedstawiona jako „zwyczajni” ludzie, poddani niezwykle skutecznym mechanizmom bezwzględnej manipulacji. Bez typowego podziału na dobrych i postępujących właściwie oraz głupich, naiwnych czy złych. To, że pan Muchamore nie tworzy czarno-białych wizji świata jest kolejną zaletą jego książek.
Wszyscy fani serii będą czuć się zachwyceni „Sektą”. Wszyscy, którzy to tej pory nie mieli jeszcze okazji czytać, żadnej z książek tego autora, mogą równie dobrze zacząć swoją przygodę z CHERUBEM właśnie od tej części. Jest pełną, zamkniętą całością i nie wymaga znajomości poprzednich. A więc polecam wszystkim, bo to naprawdę dobra książka.

Moja ocena:
7/10

wtorek, 9 lipca 2013

Rodzinne tajemnice - Barbara Delinsky

 

Rodzinne tajemnice - Barbara Delinsky


Wydawnictwo: Niebieska Studnia
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 333



„Rodzinne tajemnice” to druga książka autorstwa Barbary Delinsky jaką dane mi było przeczytać. Pierwszą był „Ogród marzeń” romans z kilkoma interesującymi wątkami w tle, bowiem i sama autorka jest przede wszystkim kojarzona z bardzo poczytnymi, zwłaszcza w Stanach, romansami. „Rodzinne tajemnice” to książka o nieco innym jednak charakterze, porusza kilka ważnych problemów zwłaszcza z perspektywy wielokulturowego społeczeństwa. Wątki romansowe muszą ustąpić tu miejsca nieco poważniejszej tematyce, choć autorka zachowuje swój charakterystyczny lekki styl i język.
Kilka słów o treści. Hugh i Dana Clark są młodym małżeństwem z niecierpliwością oczekującym narodzin swojego pierwszego dziecka. Radosna i sielankowa atmosfera przemienia się w pełną napięcia i niedowierzania, gdy ich nowonarodzona córeczka posiada cechy charakterystyczne dla nacji afroamerykańskiej, czyli porzucają język poprawności politycznej jest po prostu czarna, podczas gdy oboje jej rodzice są biali. Po pierwszej konsternacji zaczynają pojawiać się pytania jak to jest w ogóle możliwe, jak mogło dojść do takiej sytuacji i kto ponosi za to winę. Wychodzą na jaw wszystkie antagonizmy między konserwatywnymi i wpływowymi Clarkami i większości nieznaną, a w każdym razie nie należącą do towarzyskiej śmietanki rodziną Dany. Wpływa to wyraźnie na relację samych małżonków, którzy teraz sami muszą zmierzyć się z problemami które dotąd taktowali czysto teoretycznie. Okazuje się, że łatwo głosić poprawność i równość, a także stanowczo potępiać rasizm, jeśli samemu jest się białym.
Muszę przyznać, że problem jest interesujący choć tylko z czysto teoretycznego powodu, wątpię bowiem by sytuacja by dziecko jako jedyne odziedziczyło cechy po trzecim czy czwartym pokoleniu wstecz jest w ogóle genetycznie możliwa. Ale dla treści nie ma to w ogóle znaczenia. Ważny jest problem i to jak ludzie na niego reagują, a  jak można się domyśleć reagują różnie. Sprawa jest zapewne bliska wielu ludziom w takim społeczeństwie jak amerykańskie, z mojej polskiej perspektyw miejscami wydaje się nieco niezrozumiała. W każdym razie przesłanie pani Dalinsky wydaje się bardzo negatywne. W przypadku możliwości wyboru, wszyscy wybraliby rasę białą, a nawet kierowani miłością rodzice woleliby by ich dziecko było białe a jego życie przez to łatwiejsze. Nie wiem czy obraz jaki przedstawia nam autorka jest prawdziwy, czy jest to tylko jej ogląd sytuacji. Ale kwestia bez wątpienia jest interesująca.
Teraz oczywiście kilka zastrzeżeń co do książki. O ile bardzo podobał mi się wątek poboczny, czyli prowadzona przez Hugh sprawa sądowa o finansowanie przez znanego polityka leczenia jego nieślubnego dziecka, to wciąż uważam, że autorka mogła poświęcić mu więcej miejsca. Książka trochę męczy gdy przez kilkadziesiąt stron nieustannie wałkujemy problem rasowy, a Dana gotowa jest pytać o zdanie w tej kwestii nawet przechodniów na ulicy. Po drugie, nie wiem jak wygląda procedura po porodzie w USA, może po kilku godzinach faktycznie wraca się do domu, ale co do tego jak czuje się kobieta tuż po wydaniu na świat dziecka nie mam żadnych wątpliwości. A z pewnością następnego dnia nie biega (z owym dzieckiem!) po mieście. Wszystko to szczegóły, ale historia traci przy tym wrażenia autentyczności, a gdy weźmiemy do tego mało prawdopodobny problem rasowy całość tworzy wrażenie zupełnie abstrakcji. 

Mimo wszystko jest to interesująca lektura. Pozwala spojrzeć na problem rasy i wzajemnych relacji czarni – biali z zupełnie innej, bardziej intymnej, wewnątrzrodzinnej perspektywy. Polecam, bo jest to oryginalna powieść, zapewne także za taką uznają ją wszyscy fani twórczości pani Delinsky. 

Moja ocena:
6/10

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...