wtorek, 12 marca 2013

Trucicielka - Eric-Emmanuel Schmitt

 

Trucicielka - Eric-Emmanuel Schmitt



Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 240




Przeczytanie tej książki było błędem. Wiem, brzmi to śmiesznie, bo przeczytanie żadnej książki błędem nie jest, a już na pewno nie można być niczego pewnym dopóki się jej nie przeczyta. Ale do rzeczy.
Czuję się oszukana. Sama zresztą nie jestem tu bez winy. Nigdy bowiem nie sięgnęłabym po „Trucicielkę” gdybym wiedziała, że mam do czynienia ze zbiorem opowiadań. Wiem, to śmieszne, że można coś takiego przegapić, ale uwierzcie mi, że można. Wydawcy jakby z premedytacją (co podpowiada mi straszna, wrodzona podejrzliwość) nie zamieścili na okładce nic, ani w tytule ani nawet w opisie, co choćby sugerowało, że nie mamy do czynienia z powieścią. Nic. Naprawdę. Dopiero na trzeciej z kolei storn tytułowych, obok wytłuszczonego napisu „Trucicielka” znalazł się drobnym druczkiem dopisek „i inne opowiadania”. A więc ja dałam się zwieść i nie zamierzam się nawet przyznawać jak późno swój błąd odkryłam.
Dlaczego to błąd? Bo nie lubię opowiadań. Nie lubię tej formy. Niewielka objętość nie pozwala na zawarcie intrygującej fabuły a autorzy jakby na przekór ograniczeniom starają się nadać jak najbanalniejszej historii jak najgłębsze przesłanie. Nigdy to do mnie nie trafia zwłaszcza, że czasy gdy literatura miała pełnić funkcje moralizatorskie dawno mamy już za sobą. Eric-Emmanuel Schmitt najwyraźniej uważa inaczej, bo tak „uduchowionej” prozy nie  czytałam już dawno.
Paulo Coelho dla ubogich. Właśnie takie straszne zdanie przychodzi mi do głowy gdy pomyślę o treści tych kilku opowiadań zebranych w owy zbiór. Nie łączy je nic prócz wątpliwego wątku dotyczącego kultu św. Rity, choć autor i wydawcy bardzo chcą by za wątek przewodni uważać obsesję. Te chęci to jednak trochę za mało. Bo choć przekonuje się nas, że jest głęboko i inteligentnie tak naprawdę jest banalnie, żałośnie i kiczowato. Choć zapewne dla wielu może okazać się ważniejsze, że jest także ciepło, ludzko i wzruszająco. Każdy musi zdecydować sam.
Po przeczytaniu przyszła mi do głowy pewna straszna myśl – że być może moje pozytywne odczucia po przeczytaniu „Oskara i pani Róży” tego samego autora, nie są wynikiem jego kunsztu i talentu, ale słabości mojego umysłu – młodszego przecież o kilka lat (to tak w ramach szukania usprawiedliwień).
Niezmiennie dobry u Schmitta jest język: płynny, laki, obrazowy i klimatyczny. Co do treści natomiast, to by niczego nie zdradzać (nie wszyscy przecież nie lubią opowiadań), powiem tylko, że dużo lepszym od tytułowego jest opowiadanie zatytułowane „Powrót”. Zawiera bardzo intrygującą myśl na temat bólu i żałoby. Nic więcej niestety nie zwróciło mojej uwagi.
Może to dziwne, że tak nisko oceniam ten zbiór, skoro zdarza mi się wystawiać leprze oceny zwykłym pochłaniaczom czasu, jak większość romansów, tych klasycznych i tych fantastycznych. Tak są tendencyjne i banalne. Ale wiem o tym sięgając po nie, i zapewne wiedzą o tym autorzy pisząc je. I nie próbują jak Eric-Emmanuel wciskać nam uduchowionych bzdur z miną wychowawcy ludzkości wiedzącego i czującego dalej i głębiej. A fakt, że do wydania „Trucicielki” dołączono zapiski z dziennika autora podczas procesu tworzenia tego „dzieła”, świadczy, że przydałoby mu się trochę dystansu do siebie, a zwłaszcza do własnej twórczości.

Moja ocena:
3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...