sobota, 15 czerwca 2013

Stokrotki w śniegu - Richard Paul Evans

 

Stokrotki w śniegu - Richard Paul Evans


Wydawnictwo:  Znak
Rok wydania:  2011
Ilość stron:  288



Każdy miesiąc ma w moim czytelniczym rankingu najlepszy i najsłabszy punkt. Już teraz wiem, że o ile nie nastąpi jakieś niespodziewane odkrycie czegoś co zwali mnie z nóg, najwyżej w czerwcu uplasują się książki Roberta Muchamora. Jego seria „Cherub” jest jednym z najfajniejszych odkryć jakiego dokonałam w ostatnim czasie. Ale o tym przy innej okazji. W tym miejscu chce napisać, że mam nadzieję, że „Stokrotki w śniegu” uplasują się na drugim końcu tej listy i, że na nic gorszego już nie trafię.
Nazwisko Richarda Paula Evansa należy do tych bardziej rozpoznawalnych (i nie chodzi mi tu o jego powszechność, której zaradzić ma jak sądzę, posługiwanie się obojgiem imion), ale ja muszę ze wstydem przyznać, że dotąd nic co wyszło spod jego pióra jeszcze nie trafiło do mojej biblioteczki. Aż do teraz, kiedy to na jednej z półek odnalazło swoje miejsce śliczne, nowiutkie wydanie „Stokrotek w śniegu”.
I cóż z tego, że książka ładna, jak nigdzie indziej tak jak w przypadku książek właśnie nie o wygląd a o wnętrze chodzi. A w środku… No, może trochę przesadzam, bo muszę zupełnie szczerze przyznać, że „Stokrotki…” czyta się łatwo, szybko i lekko. Ale z drugiej strony… Wiem, że pan Evans ma, także w naszym kraju, szerokie grono swych wielbicieli (twórczości, rzecz jasna). W innych krajach rzecz ma się podobnie. W końcu mówimy o autorze którego wszystkie dotychczasowe powieści – a jest ich kilkanaście - gościło na liście hitów „The New York Timesa”. Jakiś czas temu jednak, przekonałam się, że owe listy to coś zupełnie nie dla mnie.
O czym są „Stokrotki w śniegu”? Niektórzy mówią, że to nowa, współczesna wersja „Opowieści wigilijnej”, tyle, że z postacią skąpego milionera w roli głównej i bez ingerencji sił nadprzyrodzonych. Wolałabym jednak spojrzeć na tę historię w inny sposób, bo Dickensowskie inspiracje są tu niezaprzeczalne. Gdybyście chcieli stworzyć jak najbardziej przejmującą scenę, która wzruszy nawet najbardziej zatwardziałych współczesnych twardnieli to czy najlepszym pomysłem nie byłoby posłużenie się niezawodnym motywem dziecka. Wyobraźcie sobie tylko: kilkulatek odmawiający wieczorny pacierz w ciemnej klitce swego ubogiego domu, a przy nim matka. Umęczona, spracowana kobieta, klęcząca przy łóżku by wpatrzona kochającym spojrzeniem w swego jedynaka prosić Boga o pomoc i siłę przetrwania w świcie, który pozbawił ich wszystkich perspektyw i oszczędności. Dramatycznie prawda? Taka właśnie jest jedna z pierwszych scen tej książki, potem pojawia się jeszcze umierająca na raka kobieta porzucona przez męża, żona opiekująca się chorym na stwardnienie rozsiane mężem, oraz kilkanaście innych osób, na niezliczone sposoby równie doświadczonych przez los.
Wiem, że pewnie się czepiam, ale w mojej bardzo subiektywnej opinii cała ta książka, to jeden wielki wyciskacz łez i kompletny banał pod osłonką życiowej mądrości. Z rzeczywistością nie ma wspólnego zupełnie nic prócz pobożnych pragnień, by wszyscy źli ludzie, odkryli swoje prawdziwe oblicze i uświadomili sobie bezmiar swej nikczemności, by mogła nam w spokoju królować sprawiedliwość. Amen.
Dobra, przesadziłam, ale dawno nie rozczarowałam się czymś co według wszystkich znaków na niebie i ziemi powinno było mnie zauroczyć, wzruszyć i choć trochę zaskoczyć. A nie lubię rozczarowań!

Moja ocena:
3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...