środa, 26 lutego 2014

Zaślepienie - Karin Slaughter


Zaślepienie - Karin Slaughter



Wydawnictwo: Buchmann
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 272



Przykro mi to mówić, ale dawno nie czytałam tak słabego thrillera jak „Zaślepienie" Karin Slaughter, ba, dawno nie czytałam tak słabej książki w ogóle. Wydawca szumnie umieścił na okładce napis „Slaughter oznacza rzeź” tymczasem bliżej prawdy byłoby twierdzenie, że Slaughter oznacza makabrę w miejscu thrillera. Książka ma w sobie coś z klimatu filmów gore z całym tym epatowaniem krwią, wnętrznościami i ekskrementami – budzi niesmak, ale nie przeraża. A przecież to napięcie jest niezbędnym elementem dobrego thrillera, horroru czy sensacji.

Zabrałam się za lekturę „Zaślepienia” po zapoznaniu się z wieloma bardzo pochlebnymi recenzjami. Tymczasem z niedowierzaniem przewracałam kolejne strony czekając na to, co zdaniem tak licznych czytelników powinno się tam kryć. I jeszcze nawet po przekroczeniu połowy wciąż miałam nadzieję (w końcu umiera ostatnia, choć w tym wypadku okazała się raczej matką głupich), że nastąpi jakiś przełom, który zmusi mnie do porzucenia niepochlebnych opinii jakie już zaczęły formułować się w mojej głowie. Doczytałam do końca (żeby nie było) i teraz już z cała pewnością mogę stwierdzić, że nie kryje się tam zupełnie nic, nawet zaskakujące zakończenie.

Czytając miałam wrażenie, że autorka nie może się zdecydować, co właściwie chce napisać i ostatecznie postanowiła wziąć postaci żywcem wyjęte z jakiegoś romansu (Sara i Jeffrey) i dołożyć do tego wojowniczą Lenę zmagającą się z problemami rodzinnymi i trudnym dzieciństwem. Dziwaczny to trójkąt, z którego najgorzej wypada wszystkowiedząca Sara. To ten typ postaci, który najbardziej denerwuje mnie w książkach, ale nawet gdyby nie moje osobiste uprzedzenia, to pomysł by małomiasteczkowy pediatra był jednocześnie koronerem, a do tego jedyną osobą w całym szpitalu, która potrafi udzielić pomocy medycznej (naprawdę!) musi być dla wszystkich co najmniej niedorzeczna.  

Najbardziej jednak drażniły mnie błędy logiczne w fabule, która w całości jest słabo przemyślana, niedopracowana i co najgorsze przewidywalna. Wszystko to autorka starała się ukryć zarzucając czytelnika makabrycznymi opisami sekcji zwłok i samych morderstw. Szczegóły te są w nieskończoność powtarzane w niezliczonych konfiguracjach i wstrząsa to co najwyżej bohaterami, ale czytelnika już raczej tylko brzydzi. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia fragmentu: „mimo iż starannie myła się i czyściła w szpitalu, na ubraniu wciąż miała szare i ciemnoczerwone plamy po mózgu i krwi Julii; trzymały się jej jak gorący wosk. W kieszeniach jej koszuli wciąż tkwiły resztki kości, odnosiła wrażenie, że krople krwi wciąż toczą się po jej twarzy i szyi.” I tak dalej…

Cóż chyba mogę już otwarcie stwierdzić, że książka mnie zawiodła, a tak wiele się spodziewałam…


Moja ocena:
3/10

poniedziałek, 24 lutego 2014

Pocałunek Gwen Frost - Jennifer Estep


Pocałunek Gwen Frost - Jennifer Estep


Wydawnictwo: Dreams
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 304


„Pocałunek Gwen Frost” jest drugim tomem cyklu autorstwa Jennifer Estep, którego bohaterką jest tytułowa Gwen. Dziewczyna niezwykła nawet jak na niezwykły świat w którym żyje. Książki Jenifer Estep tworzą trylogię – nie wiem czy autorka ma jakieś dalsze plany – pod wiele mówiącą nazwą „Akademia Mitu”. Powieści zawierające wątki mitologii są od pewnego czasu dość popularnym motywem – dotyczy to zwłaszcza książek skierowanych do młodzieży (wystarczy wspomnieć choćby Ricka Riordana). Seria z Gewn Frost jest w zasadzie typowym paranormal romance osadzonym w „normalnym” współczesnym świecie, w którym mitologiczni bogowie (i nie chodzi tylko o świat grecko-rzymski) wciąż odgrywają znaczącą rolę, o czym wiedzą oczywiście tylko wybrańcy, których specyficzna edukacja odbywa się w Akademii Mitu.

Gwen jest jedną z uczennic Akademii, jednak w odróżnieniu od reszty bogatych, aroganckich i w pełni świadomych swego przeznaczenia nastolatków, wychowała się nie zdając sobie sprawy z ciążącego na niej dziedzictwa. A jest to nie byle jaki „dar”, nasza Gwen jest bowiem wybranką samej Nike (bogini zwycięstwa), która stoi na czele bogów prowadzących wojnę przeciw podstępnemu Lokiemu (nordycki bóg m. in. kłamstwa). Zdolności Gwen także są unikatowe, otóż potrafi ona dotykając osoby lub przedmiotu prześledzić jego przeszłość, co bywa równie przydatne jak i uciążliwe. Jej zdolność jest bowiem także jednym z powodów dla, których rozpadł się jej związek z Loganem w zasadzie jeszcze za nim w ogóle miał szansę się zacząć.

Akcja „Pocałunku Gwen Frost” przenosi się z Akademii do zimowego obozu, gdzie uczniowie mogą poznać swoich rówieśników także z innych "magicznych" szkół. Usiłująca bezskutecznie zapomnieć o Loganie Gwen szybko skorzysta z możliwości zawarcia nowych znajomości, przy czym oczywiście wpakuje się w spore tarapaty, a wysłani przez Lokiego podstępni żniwiarze chaosu tylko czekają na każdy jej błąd... :)

Książkę czyta się lekko i przyjemnie czyli spełnia dwa podstawowe warunki jakie tego typu pozycja spęłniać powinna. Czasami może nużyć naiwność i prostota fabuły, ale skutecznie rekompensuje je poczucie humoru samej Gwen - wciąż tak samo sympatycznej jak w pierwszej części. 

Polecam tym, którym podobał się  "Dotyk Gwen Frost" bo "Pocałunek..." utrzymany jest w takim samym stylu i klimacie. 
Moja ocena:

6/10

sobota, 22 lutego 2014

Bal absolwentów - Ruth Newman


Bal absolwentów - Ruth Newman



Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 280



Ruth Newman jest dla mnie postacią zupełnie nieznaną, a przynajmniej była, dopóki nie sięgnęłam po "Bal absolwentów". Spodziewałam się lekkiego kryminału - a zważywszy na to, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam - dość przeciętnego. Tymczasem czekało mnie spore zaskoczenie, a lektura wciągnęła mnie do tego stopnia, że zarwałam sporą część nocy :)

Uniwersytetem i całym Cambridge wstrząsają okrutne morderstwa, których ofiarami padają piękne studentki. To co przy pierwszym wydawało się po prostu tragicznym incydentem w drugim i trzecim przypadku prasa uznaje za działanie seryjnego mordercy – Rzeźnika z Cambridge. Policja nie posiada jednak jednoznacznych dowodów wskazujących na jednego sprawcę. Nie posiada w ogóle żadnych dowodów wskazujących na jakiegokolwiek sprawcę mimo, że od pierwszego morderstwa mija już trzy lata. Przełom następuję gdy przy trzeciej ofierze policja znajduje świadków – parę studentów Olivię i Nicka. Dziewczyna jest jednak w stanie takiego szoku, że zapada w katatonię, chłopak natomiast nie potrafi podać żadnych istotnych informacji. Młody psychiatra podejmuję więc próbę dotarcia do prawdy podczas sesji terapeutycznych z Olivią. Szybko okazuję się, że nie będzie to proste, mimo, że z fragmentów układanki powoli tworzy się cały spójny obraz życia grupki studentów – a wśród nich ofiar i mordercy.

„Bal absolwentów” jest debiutancka powieścią pani Newman i jako taka robi naprawdę pozytywne wrażenie, zwłaszcza, że autorka zdecydowała się na inny niż linearny przebieg zdarzeń. Trzeba na to uważać ponieważ akcja składa się z fragmentów wydarzeń z przeszłości przeplatanych z teraźniejszością. To, i brak wprowadzenia sprawia, że pierwsze strony tworzą wrażenie totalnego chaosu i chwila nieuwagi powoduje, że nie wiadomo o którym morderstwie jest mowa, albo w którym momencie historii się teraz znajdujemy. Gdy już się jednak przywyknie do tego typu narracji, fabuła po prostu nas wciągnie :)

Świetne zakończenie, zaskakujące i dość oryginalne. Autorce udało się kilka razy zupełnie mnie zaskoczyć czego jednak nie mam je za złe :) Książka niestety ma też wady i brak wstępu, który wprowadzałby czytelnika w fabułę (a nie wrzucał w sam jej środek bez wiedzy kto jest kim) jest tylko jedną z nich. Historii brakuje autentyczności – miejscami jest jednak trochę zbyt dziwie, a postacie (oprócz Oliwii) są słabo zarysowane. Mimo tych wad, wciąż jest to jednak świetny thriller, który ma w sobie to co w tym gatunku najważniejsze – napięcie, które ani na moment nie spada.

Moja ocena:

7/10  

piątek, 21 lutego 2014

Dreszcze - Lisa Jackson


Dreszcze - Lisa Jackson



Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 268




Przeczytałam „Dreszcze” Lisy Jackson, głównie dlatego, że książka ta jest trzecim tomem serii, której akcję autorka umieściła w Nowym Orleanie. Dwie wcześniejsze jak i inne książki Jackson jakie dotąd miałam okazję czytać przygotowały mnie na to czego powinnam się spodziewać. I nie pomyliłam się.

„Dreszcze” są bardzo klasycznym thrillerm jeśli można tak nazwać opowieść, którego głównym tematem jest seryjny morderca popełniający kolejne zbrodnie i kobieta, której nazwisko mieści się na liście jego celów. Wszyscy znamy takie historie i ta na ich tle niczym szczególnym się nie wyróżnia, ani w pozytywnym, ani negatywnym sensie.

Przystojny detektyw, młoda, piękna kobieta i czający się coraz bliżej niej psychopatyczny morderca – to właściwie cała treść „Dreszczy”. Akcja rozgrywa się dosyć spójnie, bez większych niespodzianek czy zawirowań. Kolejne morderstwa, kolejne  niewiadome, mylne tropy, historia z przeszłości i pilnie strzeżone tajemnice starego szpitala psychiatrycznego. Miejscami interesująco, ale także bez przesady. Choć autorka się stara to napięcia nie ma w zasadzie w ogóle, a rozwiązanie kryminalnej zagadki jest być może zaskakujące ale w pewnym sensie także dość niesprawiedliwe względem czytelnika (zdradzać więcej nie zamierzam).

Choć „Dreszcze” są dość przeciętnym, ale poprawnym thrillerem to ja osobiście muszę chyba na jakiś czas od pisarstwa pani Jackson odpocząć. Wygląda na to, że wszystkie jej książki są pisane według jednego schematu – zawsze z uwzględnieniem perspektywy przyszłych ofiar jak i mordercy. Autorka posługuje się schematem do tego stopnia, że nawet przemyślenia bohaterów, którzy znaleźli się w tarapatach są w zasadzie identyczne, podobnie jak dialog wewnętrzny zabójcy. A więc mamy jeden wzór na psychopatycznego mordercę, jeden na stawiającą opór ofiarę, jeden na dzielną bohaterkę i jeden na jeszcze dzielniejszego policjanta :) w efekcie jest monotonie, przewidywalnie i nudno.

Moja ocena:

            6/10

czwartek, 20 lutego 2014

Pocałunek Anioła Ciemności - Sarwat Chadda


Pocałunek Anioła Ciemności - Sarwat Chadda


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 320




Do przeczytania „Pocałunku Anioła Ciemności” skusiła mnie osoba autora. Kiedyś przez przypadek natknęłam się na jego nazwisko – mimo, że jest praktycznie jeszcze zupełnie nieznanym pisarzem – wraz z komentarzem, że pochodzi on z Indii, jest muzułmaninem z wyznania i ożenił się z córką pastora. Pomyślałam sobie, że to bardzo intrygująca mieszanka kulturowo - religijna, gdy więc w ręce wpadła mi jego książka od razu zabrała się za czytanie.

„Pocałunek Anioła Ciemności” jest jak to można zgadnąć już po tytule książką przeznaczoną dla młodzieży i choć nie do końca, to wpisuje się w nurt paranormal romance. Nie do końca, bowiem absolutnie nie pasuje do królujących tutaj schematów :) Główną bohaterką jest Billi, nastolatka, którą z pośród rówieśników wyróżnia to, że jest pierwszą i jedną żeńską członkinią zakonu Templariuszy. Stowarzyszenie to, od stuleci prowadzi niekończącą się walkę ze złem tępiąc wszystkie jego przejawy czyli między innymi ghule, demony, wilkołaki i tym podobne istoty.  Znaczna część edukacji Billi polega więc na ćwiczeniach walki mieczem, nauki języków starożytnych, historii, teologii i wszystkiego tego co adept zakonu umieć powinien. Dużo tego zwłaszcza dla nastolatki, która bardzo by chciała móc wieść normalne życie  jak inni uczniowie z jej szkoły. Bo Billi oczywiście chodzi też do szkoły. Jej skargi nie trafiają jednak do serca jej wymagającego ojca – twardego mistrza zakonu.

Książkę czyta się lekko i szybko, głównie dlatego, że jest dość nieprzewidywalna. Gdy Billi na swej drodze spotyka intrygującego nieznajomego mamy wrażenie, że oto mamy przed sobą kolejny typowy nastoletni romans, tymczasem autor postanowił nas zaskoczyć i historia zmierza w zupełnie innym kierunku. I choć ostatecznie nie jestem do końca pewna czy ten kierunek mi się podobał, to przyznaję, że się tego nie spodziewałam.

To co najbardziej mi się w „Pocałunku Anioła Ciemności” podobało, to fakt, że jest to świetny przykład opowieści opartej na tych elementach różnorodności kulturowej, które weszły już na stałe do kultury masowej. Mamy więc sporo elementów arabskich, żydowskich oraz oczywiście chrześcijaństwo. Taki swoisty miszmasz w którym oprócz szatana mamy także klątwy, przepowiednie, media, ghule i inne potworki :)


„Pocałunek Anioła Ciemności” to taka lżejsza pozycja dla tych, którzy mają ochotę na chwilę relaksu nie wymagającego szczególnego zaangażowania.  

Moja ocena: 
5/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania: pod hasłem oraz serie na starcie 

środa, 19 lutego 2014

Nowy wspaniały świat - Aldous Huxley


Nowy wspaniały świat - Aldous Huxley


Wydawnictwo: MUZA
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 256




„Nowy wspaniały świat” to już nie nowe, ale z pewnością ponadczasowe dzieło Alsousa Huxleya. Genialnie napisana antyutopia, o której wielkości świadczy fakt, że mimo tak wielu lat od czasu jej powstania nie straciła absolutnie nic na swej aktualności. Można nawet twierdzić, że jesteśmy bliżej wizji świata wykreowanej przez Huxleya niż kiedykolwiek wcześniej. Choć sama osobiście sądzę, że do świata w których ludzi produkuję się a następnie warunkuje zgodnie z ich przeznaczeniem mamy jeszcze na szczęście daleko, to trudno nie zauważyć trafności niektórych spostrzeżeń autora.

Zgodnie z tytułem książka przedstawia nam nowy, wspaniały świat. Świat w którym wszyscy są szczęśliwi, użyteczni i tak uwarunkowani, że właściwe zupełnie pozbawieni indywidualności. To przerażająca wizja świata w którym ład społeczny, pokój i powszechne szczęście osiągnięto kosztem uczuć, wiedzy, religii a nawet  nauki. To świat w którym „każdy należy do każdego”, a wszelka indywidualność uważana jest za dziwaczną i niewłaściwą.

Przyznam szczerze, że kilkanaście pierwszych stron nie należały dla mnie do łatwych, minęło trochę czasu zanim przyzwyczaiłam się do stylu i języka autora – zwłaszcza, że książka rozpoczyna się opisem procesu butlowania – genetycznego warunkowania grup ludzi podzielonych według klas od Alf po Epsilony. Kiedy już jednak przebrnie się przez początek pozostaje już tylko zachwycać się kolejnymi pomysłami autora, któremu nie brak także poczucia humoru.

Świetna książka, którą powinni przeczytać nie tylko fani fantastyki, ale fani literatury w ogóle.

Moja ocena:

8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania: Ocalić od zapomnienia

wtorek, 18 lutego 2014

Pocałunek anioła - Elizabeth Chandler


Pocałunek anioła - Elizabeth Chandler


Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 224


Słyszałam o całej serii autorstwa Mary - Claire Helldorfer dużo dobrego, właściwie dotąd spotkałam same bardzo pozytywne recenzję. Gdy więc pierwszy tom „Pocałunku anioła” wpadł mi w ręce, od razu zabrałam się za czytanie.

Poznajemy Ivy – sympatyczną nastolatkę, która z wzajemnością zakochuje się w Tristanie ale o ile chłopak jest zafascynowany dziewczyną od pierwszego wejrzenia, to jej samej proces odkrywania własnych uczuć zajmuje sporo czasu. Większość tej niepozornej książeczki skupia się właśnie na tym – perypetiach nastoletniego związku. Udanie też wprowadza czytelnika w sytuację rodzinną bohaterów. Tristan jest synem pastora, znanym sportowcem – z powodzeniem uprawia pływanie i wzdycha do niego połowa (ta żeńska) szkoły. Ivy natomiast właśnie przeprowadziła się do domu bardzo bogatego ojczyma po tym jak po romansie sprzed wielu lat postanowił on ożenić się z jej matką – nieco ekscentryczną fryzjerką. Młodszy brat Philip jest całą tą sytuacją niezbyt zachwycony, podobnie zresztą jak syn nowego męża matki – Gregory. Sytuacja rodzinna i uczuciowa szybko jednak się stabilizuje, aż do momentu gdy całe szczęście Ivy pryska jak bańka mydlana w chwili wypadku podczas którego ginie Tristan.

I to właściwie koniec. Nie koniec całej historii, ale tutaj właśnie strony się kończą. Szczerze mówiąc czuje się oszukana – choć właściwie nie wiem przez kogo, sama bowiem mogłam się domyśleć, że tak niewielka objętość może kryć tylko fragment opowieści. Miałam jednak nadzieję – że jak zwykle to bywa w przypadku serii wydawniczych- będzie to zamknięty fragment, może nie dostarczający odpowiedzi na wszystkie pytania, ale zamykający choć pewien etap. Trudno mi jest w ogóle odnieść się do treści „Pocałunku anioła” po przeczytaniu tylko pierwszej części, bo tak naprawdę jest to tylko kompozycyjny wstęp – a jako taki trochę przydługi i nudny – i początek zaledwie rozwinięcia. Być może interesującego, ale ten niezrozumiały dla mnie zabieg podzielenia treści na osobne tomy odebrał mi całą przyjemność wgłębiania się w historię. Nie muszę chyba dopowiadać, że oczywiście drugiego tomu (noszącego dla zmyłki osobny tytuł zamiast po prostu numer tomu) jeszcze nie posiadam :(

Niewiele mogę powiedzieć o samej fabule „Pocałunku anioła” w zasadzie przypomina romans i elementy nadnaturalne pojawiają się dopiero pod koniec. A jako romans jest absolutnie przesłodzony. Postacie są strasznie wyidealizowane – i o ile jeszcze można to jakość ścierpieć w przypadku Ivy – to Tristan jest chodzącą doskonałością. Jedyną interesującą postacią jest w całej tej opowieści Gregory – i jeśli zdecyduję się przeczytać kolejne części serii pani  Helldorfer (Chandler to pseudonim) to tylko ze względu na niego.

Chyba po prostu za słodko jak dla mnie. Cukierkowa miłość i cukierkowe anioły.

Moja ocena:

5/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Ocalić od zapomnienia,  pod hasłem  oraz serie na starcie 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Złudzenie - Peter Abrahams


Złudzenie - Peter Abrahams


Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 414



Cała historia z „Złudzeniem” Abrahamsa zaczęła się dla mnie od tego, że przypomniałam sobie fragment innej jego książki, którą dawno temu, jeszcze w czasach studenckich zaczęłam czytać w trakcie jakiejś podróży. I nie skończyłam. Pamiętam, że nosiła ona tytuł „Korepetytor” i wydała mi się bardzo interesująca, ale wiadomo jak to na studiach… od tamtej pory ja i moje książki przeżyłyśmy kilka przeprowadzek i wygląda na to, że na dobre pochłonęło ją wnętrze jakiegoś pudła. A początek historii wciąż tkwi w głowie i domaga się wiedzy co wydarzyło się dalej. Jakby na przekór w ręce wpadła mi zupełnie inna książka Abrahamsa mianowicie wspomniane już „Złudzenie” – co więc miałam robić? Zabrała się za czytanie.

Nell jest szczęśliwą i spełnioną kobietą. Wiedzie spokojne życie u boku kochającego męża, ma udaną pracę, która sprawia jej dużo satysfakcji i z zapałem oddaje się swojej pasji jaką jest pływanie. Jej jedyne zmartwienia są wyrazem zwykłej matczynej troski o trochę zbuntowaną choć już praktycznie dorosłą córkę Norah. Nie wszystko w jej życiu było jednak takie proste. Niemal dwadzieścia lat temu Johnny – młody doktor geologii, a jej pierwsza wielka miłość został na jej oczach śmiertelnie ugodzony nożem. Sprawcę schwytano i skazano – głównie dzięki jej identyfikacji, była bowiem jedynym świadkiem całego zajścia. Jaki przeżywa więc wstrząs gdy po dwudziestu latach pojawia się niezbity dowód, że Alvin DuPree, którego wskazała jako sprawcę jest niewinny. Uznanie go za niewinnego przez sąd niesie za sobą bardzo rozległe konsekwencję. Po pierwsze człowiek, któremu praktycznie zniszczyła życie właśnie opuścił wiezienie i zaczyna się kręcić w okolicy. Po drugie uparta dziennikarka postanawia napisać o całej sprawię książkę i zadaje mnóstwo niewygodnych pytań. Po trzecie większość z tych pytań dotyczy roli policji, a zwłaszcza detektywa, który doprowadził do skazania DuPree – Cleya Jarreau, który jest obecnie szefem policji, ale także mężem Nell. I po czwarte, ale nie ostatnie skoro Alvin DuPree jest niewinny, to gdzieś na wolności wciąż przebywa prawdziwy morderca Johnnego. A jakby tego było jeszcze dla Nell mało, to Norah postanawia ten właśnie moment wybrać na eskalację swoich wybryków.

Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Nie jest to może trzymający w napięciu, mroczny thriller, ale bardzo wciągająca opowieść o tym jak ludzkie życie może wywrócić się do góry nogami w przeciągu jednej chwili, a wszystko co dotąd wydawało się oczywiste i pewne okazuje się tylko złudzeniem. Nell była zupełnie pewna, że wskazała właściwego mężczyznę, tak jak może być pewny ktoś, kto stał zaledwie metr od sprawcy. Czy popełniła błąd czy stała się ofiarą perfidne manipulacji? I jaka jest w tym rola jej męża?

Fabuła jest dość przewidywalna – jeśli chodzi o samą intrygę i „prawdziwego” mordercę  - autor udziela czytelnikowi tylu wskazówek, że staje się to jasne już na początku książki, nie brak jednak także niespodzianek i zaskakujących wydarzeń. Całość wzbogaca perspektywa Avina DuPree, która pozwala spojrzeć na historię z zupełnie innej perspektyw.


Ciekaw książka, wciągająca, interesując, przemyślana i bardzo ładnie napisana. Podoba mi się styl Abramsa nawet jeśli snuje swoją opowieść dość leniwie i choć całości nie brak schematyczności to jednak wciąż jest to bardzo dobra książka.   

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania: Czytam Opasłe Tomiska

sobota, 15 lutego 2014

Zapomniane - Cat Patrick


Zapomniane - Cat Patrick


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 312



Nie słyszałam ani o Cat Patrick ani o „Zapomniane” zanim książka ta zupełnie przypadkowo nie wpadła mi w ręce. Zaczęłam więc czytać w przekonaniu, że oto mam przed sobą kolejną młodzieżówkę z wątkiem paranormalnym, napisaną według obowiązującego schematu. I muszę przyznać, że się myliłam, a książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, bo co prawda jest to młodzieżówka z wątkiem paranormalnym ale jest to wątek dość oryginalny.

Najważniejszą cechą, która przesądziła o moim pozytywnym odbiorze „Zapomniane/ego” (?) jest główna bohaterka, czyli ta bardziej niezwykła część duetu London – Luke. Mimo niezwykłego imienia (trochę nie rozumiem skłonności autorów do nadawania postaciom jak najbardziej oryginalnych imion, ale w każdym razie sytuacja gdy dziewczyna ma na imię Londyn jest dla mnie przesadą :) i niezwykłej pamięci jest zupełnie zwyczajną nastolatką. Nie jest nienaturalnie piękna, silna, ani nie posiada żadnych innych zdolności, które dawałyby jej władzę nad otoczeniem i czyniły w jakiś sposób w oczach innych wyjątkową. Jej niezwykłość opiera się  na bardzo dziwnych prawach sterujących jej pamięcią i przypadłość ta w zasadzie bardzo utrudnia jej życie.

London pamięta przyszłość, tak jak zwykle pamięta się przeszłość. Ma wspomnienia tego co jeszcze przeżyje, zazwyczaj niejednoznaczne i mgliste, ale to jej jedyne wspomnienia. Przeszłość jest dla niej białą kartką, wielką niewiadomą o której wie tyle ile zdoła sobie zanotować. Jej teraźniejszość trwa jeden dzień, potem każdej nocy następuje reset, dzień wczorajszy zostaje wykasowany, a ona zaczyna kolejny poranek niczym pierwszy dzień życia. Interesująca i dość smutna przypadłość, sprawiająca mnóstwo problemów, które London uświadamia sobie w całej pełni dopiero gdy poznaje Luka i zakochuję się od pierwszego wejrzenia… każdego dnia od nowa.

 Książkę pani Patrick świetnie się czyta. Historia nie jest ani banalna, ani tak przewidywalna jak to zwykle bywa. Jak już wspomniałam wielki plus za postać London, która nie dostaje absolutnej głupawki za każdym razem gdy spotka Luka. Niestety równie wielki minus za Luka, który jest tak doskonały jak to tylko można sobie wyobrazić w odniesieniu do nastolatka.  Wszystko w tej postaci jest przesłodzone. A bardzo szkoda bo bardzo wpłynęło to na moje wrażenia dotyczące całej lektury.

Polecam, bo to dość oryginalna książka, nawet jeśli nie w pełni wykorzystuje tkwiący w pomyśle potencjał. Jestem bardzo ciekawa innych książek autorki, mam nadzieję, że zostaną one wydane także w naszym kraju.

Moja ocena:

6/10

czwartek, 13 lutego 2014

Myszy i koty - Gordon Reece

 

Myszy i koty - Gordon Reece




Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 272


     

Nie słyszałam o książce Gordona Reece'a kiedy została ona po raz pierwszy wydana (nie wiem jak to się mogło stać), ale burzliwe dyskusję wokół niej w końcu i tak do mnie dotarły. Mówiono, że jest to pozycja kontrowersyjna i to nie dlatego, że jakoś szczególnie epatuje przemocą - w końcu trudno już jest pod tym względem czytelnika zaszokować. Podobno kontrowersje wokół niej dotyczyły treści a nie samego opisu - zarzucano jej gloryfikacje przemocy, co tym bardziej zaskakuje, że Gordon Reece jest autorem książek dla dzieci i młodzieży. Główną bohaterką "Myszy i kotów" także jest nastolatka. Rozumiecie już więc, dlaczego musiałam przeczytać tę książkę?

      Shelley jest szesnastoletnią inteligentną dziewczyną, jedną z tych o których zazwyczaj  mówi się, że są spokojne i nieśmiałe. Nie sprawia kłopotów, nie przeżywa nastoletniego buntu i nie uważa, że do wszystkiego ma prawo. Wszystko to czyni ją sympatyczną dziewczyną, ukochaną córką i porządną uczennicą. Ale według jej własnej terminologii wszytko to sprawia, że jest myszą. Myszą czyli w przeciwieństwie do kotów, kimś kto jest skazany na cierpienie i porażkę. Myszą jest jej matka pozwalająca się bezdusznie wykorzystywać swoim szefom po tym jak porzuciła ją ojciec Shelley (kot) dla dużo młodszej kobiety, i myszą jest ona sama - ofiara szkolnych prześladowań i to ze strony dziewczyn, które przez lata uważała za swoje najlepsze przyjaciółki.
     
    Shelley i jej matka chcą zacząć wszystko od nowa, wieść spokojne, ciche życie w ich nowym domu na wiejskim odludziu, ale nawet to nie jest im dane. W ich życie znów wdziera się przemoc i tym razem okazuje się, że role nie zostały rozdane raz na zawsze i doprowadzona do granic wytrzymałości mysz może także stać się kotem. 

    Przeczytałam (a raczej pochłonęłam, bo książka mimo trudnej tematyki jest bardzo lekko napisana, prosty język i intrygująca treść sprawiają, że równie szybko się czyta) i rozumiem już dlaczego "Myszy i koty" wzbudziły tyle kontrowersji. Jest coś takiego w tej książce, co sprawia, że prezentowany przez nie obraz świata wydaje się niepokojąco prawdziwy. Być może ze względu na kusząco prosty podział na "my" i "oni". Myszy są dobre, wrażliwe, utalentowane ale słabe. Skazane na cierpienie, porażkę i bierne godzenie się na przeróżne formy wykorzystywania. Koty są silne, bezwzględne i złe. I nie ma nic pośredniego. Albo jest się jednym albo drugim. A żeby przestać być myszą musisz stać się kotem - a wiec stać się równie bezwzględny i zły. 

   Przerażająca wizja, prawda?  Ale wizja intrygująca nawet jeśli opiera się na starym jak świat założeniu, że to dualizm silni-słabi rządzi światem i jest to znacznie ważniejsze od podziału na dobro-zło. Można zarzucać Gordonowi Reecowi, że propaguje przemoc i, że z treści powinno jasno wynikać, że lepiej być dobrą myszą niż złym kotem. Ale właściwie dlaczego powinno? Czasy gdy książki miały pełnić funkcje moralizatorskie na szczęście już dawno mamy za sobą. Na szczęście, bo tak może nie jest "lepiej", ale na pewno prawdziwiej. 

    Polecam, bo abstrahując już nawet od powyższych rozważań, "Myszy i koty" to po prostu świetnie napisana i do ostatniej strony trzymająca w napięciu książka. 

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach lutowego wyzwania pod hasłem

sobota, 8 lutego 2014

Ostatnie lato w Mayfair - Theresa Revay


Ostatnie lato w Mayfair - Theresa Revay



Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 512




Długo nie mogłam zabrać się do opisania swoich wrażeń po lekturze tej książki. Ma to swoją bardzo konkretną przyczynę, dużo łatwiej jest napisać recenzję bardzo złej lub bardzo dobrej książce, a z „Ostatnim latem w Mayfair” problem polega na tym, że nie jest ani taka, ani taka. To pod pewnymi względami świetna książka. Autorka posługuje się bardzo ładnym bogatym językiem za pomocą którego prezentuje nam dokładny obraz społeczeństwa brytyjskiego i francuskiej szlachty w początkach XX wieku. Wielką zasługą autorki jest precyzja opisu, zgodność z prawdą historyczną oraz niezwykły rozmach całej fabuły. Mamy tu obraz świata przedstawiony z całą jego złożonością, bez skautów i uogólnień. Niezwykle czasochłonne musiały być przygotowania pani Revay i proces zbierania materiałów przed napisaniem tej książki.

To co jest w „Ostatnim lecie w Mayfair” najlepsze – według mojej czysto subiektywnej oceny – to fakt, że autorce udało się zaprezentować nam ogrom zmian społecznych jaki nastąpił na przełomie XIX i XX wieku mimo, że jej książka obejmuje zaledwie okres kilku lat, to tak naprawdę narracja rozpoczyna się i kończy w zupełnie innych epokach. Poznajemy rodzinę Rotherfieldów  - brytyjską arystokrację w czasach kiedy stoją oni na straży starego, uświęconego przez tradycję porządku w centrum którego stoi świadomość swojej pozycji, miłość do ziemi i obowiązek względem korony i kraju. W czasach gdy stara arystokracja z pogardą spogląda na ludzi pracy, którzy swe fortuny oparli na przemyśle i rozwoju. A na ruch sufrażystek spogląda się raczej z zaciekawieniem niż faktycznym zainteresowaniem. Wszystko zmienia się gdy wybucha I Wojna Światowa i stary ład przestaje obowiązywać.

Fabuła w książce pani Revay płynie leniwie i spokojnie wprowadzając nas jednak w nurt tych zmian z nieodpartą siłą historycznej konieczności. Nie ma nagłych zwrotów ani chwil gdy akcja przyśpiesza czy zwalnia bez względu na co opisuje. I tutaj właśnie zaczynają się wady, które sprawiają, że pomimo bezsprzecznie ambitnej i dopracowanej fabuły, książkę zwyczajnie źle się czyta. Choć postacie bohaterów są tak dobrane by reprezentować jak najszersze grono społeczne, tak samo zresztą jak przypisane im losy to nie wzbudzają oni u czytelnika niemal żadnych emocji. Kochają, nienawidzą, walczą, rozpaczają, przegrywają – jest to wszystko w tej książce, ale jakieś takie sztuczne i nieprawdziwe.  

Kiedy książka trafiła w moje ręce, ładne wydanie z piękną, przykuwającą wzrok okładką, spodziewałam się książki na miarę „Domu duchów” Isabel Allende a okazało się, że spodziewałam się po prostu zbyt wiele. Polecam „Ostatnie lato w Mayfair” wszystkim miłośnikom powieści historycznych, jednak  nie tym, którzy liczą na wciągająca, pełną napięcia i emocji fabułę.

Moja ocena:

6/10

piątek, 7 lutego 2014

Ona już nie wróci - Hans Koppel


Ona już nie wróci - Hans Koppel


Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 304




Zastanawialiście się kiedyś co by się stało gdyby nas nie było? Małe dzieci i zbuntowane nastoletni, i my dorośli i dojrzali też czasem, grozimy: zniknę, odejdę i już mnie nie zobaczysz i co wtedy zrobisz? Jakby nasza obecność lub nieobecność stanowiła o losach całego świata. A ile ludzkich światów naprawdę by się zawaliło gdybyśmy zniknęli? Rodzice, żona lub mąż, dzieci? A może po prostu żyliby dalej, tylko nas już by przy nich nie było?

Ylva ma wątpliwa przyjemność poznać odpowiedz na to pytanie. Porwana i przetrzymywana przez ludzi, którzy przyszykowali dla niej dotkliwą zemstę, może na ekranie telewizora obserwować swój własny dom. Swojego męża i swoją córkę, gdy wchodzą, wychodzą, jadą na zakupy czy bawią się na podwórku. Może obserwować to, jak spada na nich tragedia jej nieobecności, ale także to jak się z niej podnoszą, dzień za dniem w przekonaniu, że ona już nie wróci.

„Ona już nie wróci” nie jest dobrym kryminałem. O ile w ogóle jest kryminałem skoro od początku wiemy kto, po co i dlaczego zabija. Nie ma żadnej zagadki do rozwiązania ani tajemnicy do ujawnienia przed czytelnikami. Jedyne czego nie wiem, to czy tytuł książki, jest tylko przenośnią, czy też ujawnia nam prawdę.

Mimo jednak tego, że w fabule nie ma niespodzianek „Ona już nie wróci” jest bardzo dobrym studium ludzkich emocji. I mimo, że zamiarem autora był raczej thriller niż powieść psychologiczna, to według mnie znacznie lepiej udało mu się to drugie i to jakoś tak… mimochodem. Zmusza do refleksji o znaczeniu i wpływie jaki mamy na najbliższych i co sami czulibyśmy na miejscu bohaterki. Bo czy wolelibyśmy  obserwować jak najbliżsi cierpią czy jak wracają do życia, nawet jeśli to znaczy, że o nas zapomnieli?


Jest parę bardzo naiwnych momentów w fabule – zbiegów okoliczności i przypadków zbyt niezwykłych by mogły być prawdopodobne – które mnie bardzo drażniły podczas czytania. Poza tym, książkę czyta się tak szybko (duża czcionka, mało tekstu, prosty język), że właściwie to taka interesująca pozycja na jedno popołudnie i raczej nie dla tych, którzy oczekują mrożącego krew w żyłach thrillera pełnego tajemnic i zaskakującego rozwiązania (jak to zwykle bywa w skandynawskich kryminałach). A porównywanie tej książki do „Milenium” jest zwykłym nieporozumieniem, które niestety raczej jej szkodzi niż pomaga. 

Moja ocena: 
5/10

środa, 5 lutego 2014

Ręka - Henning Mankell


Ręka - Henning Mankell


Wydawnictwo: W. A. B.
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 312





Zrobiłam coś bardzo dziwnego. Zaczęłam przygodę z książkami Henninga Mankella od opowiadania wieńczącego całą serię z policjantem Kurtem Wallanderem w roli głównej. Zrobiłam tak nie na przekór konwenansom, ani w poszukiwaniu oryginalności (bo to trochę tak jak podglądanie ostatniej strony książki, zanim jeszcze na dobre zacznie się ją czytać), ale przede wszystkim dlatego, że chciałam szybko rozeznać się z czym właściwie mam do czynienia zanim zaopatrzę się w „prawdziwe” (całkiem spore) tomy.

Moje pierwsze odczucie jest takie, że to bardzo skandynawski kryminał. To dobrze i źle. To co najbardziej lubię w tych książkach to zagadka kryminalna, zawsze świetnie pomyślana, niebanalna i intrygująca. Ale mówią „skandynawski kryminał” trzeba też być gotowym  na ten specyficzny trochę mroczny, trochę pesymistyczno-egzystencjalny klimat, za którym szczerze mówiąc nie specjalnie przepadam. Nie lubię, gdy postaci na siłę tworzą sobie wydumane wewnętrzne problemy i zawsze czują się samotni i nieszczęśliwi.

Jeśli zaś chodzi o samo opowiadanie, to jego główną wadą (w zasadzie jedyną jeśli chodzi o fabułę) to właśnie fakt, że to opowiadanie. Trudno nie czuć niedosytu. Historia długo się „rozkręca” by ostatecznie nieoczekiwane rozwiązanie nastąpiło na kilku stronach. Może zmyliła mnie objętość książki, bo nie zaglądałam ile zostało do końca (wydaniu towarzyszy bardzo obszerny przewodnik po serii z Kurtem Wallanderem autorstwa samego Mankella) i nie spodziewałam się, że to „już”.


Ostatecznie mój mały eksperyment nie bardzo się powiódł (co pewnie byłoby do przewidzenia, gdyby się na tym dłużej zastanawiała). Opowiadanie „Ręka” jak i wspominany dodatek adresowane są do fanów serii, nie nowych czytelników. Choć może ostatecznie nie wyszło tak całkiem źle – teraz już wiem czego się spodziewać i kiedy będę miała ochotę na klasyczny skandynawski kryminał bez wahania sięgnę po którąś z książek Mankella. Może wtedy też odwarze się pooglądać serial przed którym z uporem się wzbraniam kierowana złotą zasadą: najpierw książka potem film!

Moja ocena:
6/10

wtorek, 4 lutego 2014

Niewinny - Harlan Coben


Niewinny - Harlan Coben




Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 416





Jedno krótkie zdarzenie zadecydowało o cały życiu Matta Huntera. Przypadkowa bójka, przypadkowy cios, niefortunny upadek, kilka sekund i z obiecującego chłopaka, który marzył o wielkiej prawniczej karierze Matt Hunter stał się mordercą. Cztery lata w więzieniu zmieniły jego spojrzenie na życie i świat, pozbawiły go złudzeń i marzeń a także pewnie całej radości życia, gdyby na jego drodze nie pojawiła się Olivia. Ta jedyna, prawdziwa miłość, która pozwoliła mu patrzyć w przyszłość z nadzieją i optymizmem, a nawet zmierzyć się z niechęcią podmiejskiej społeczności gdzie zamierzał powrócić ze swoją ciężarną żoną. Los po raz kolejny nie był jednak dla niego łaskawy. 

Gdy Olivia wyjeżdża w delegację Matt dostaje zdjęcie i filmik sugerujący jej spotkanie w jakimś motelu z innym mężczyzną. Na domiar złego, ktoś wyraźnie go śledzi a dawna koleżanka ze szkoły – obecnie inspektor policji – zadaje mu dziwne pytania na temat śmierci pewnej zakonnicy. Pytania i wątpliwości mnożą się z zawrotną prędkością, jak to zwykle u Cobena bywa. I możemy być pewni, że nic tu nie jest takie jakie się wydaje, a całą historię poznamy dopiero wraz z odwróceniem ostatniej strony.

Książka jest (co przecież takie typowe dla Cobena:) świetnie napisanym thrillerem, który wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Dodatkowy plus za wątek miłosny – nie spodziewałam się, że z Cobena taki romantyk :) Poza tym fabułę urozmaica wiele wątków pobocznych jak choćby Loren i jej relacje z matką, czy stojący na straży osiedlowego porządku policjant Lance Banner. Elementy te bardzo wiele wnoszą do książki i nadają jej głębi – której zazwyczaj trudno doszukać się w thrillerach.

Oczywiście oprócz samej historii mocą stroną są także postacie, charakterystyczne, autentyczne, naturalne. W zasadzie brakowało mi jeszcze tylko odrobiny poczucia humoru, która przełamałaby może, miejscami depresyjny, ton głównego bohatera.


„Niewinny” – choć jestem oczywiście absolutnie zauroczona – wydał mi się jednak nieco słabszą pozycją niż dotąd przeze mnie czytane książki Cobena. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że „gdzieś to już było” i najczęściej były to skojarzenia z „Nie mów nikomu” i „Bez pożegnania”. Być może gdybym czytała je w innej kolejności moja opinia była inna. 

Moja ocena: 
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwania: Czytam Opasłe Tomiska

poniedziałek, 3 lutego 2014

Szeptem - Becca Fitzpatrick


Szeptem - Becca Fitzpatrick



Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 328


Czuję się bardzo rozczarowana! Nie zachwyciło mnie „Szeptem” Becki Fitzpatrick a miało zachwycić! Wskazywały na to wszystkie znaki na niebie i ziemi (w postaci mnóstwa pozytywnych recenzji i intrygującej, bardzo ładnej okładki). Narobiłam sobie nadziei na rewelacyjną książkę, a teraz muszę czuć się rozczarowana. Tak już jest gdy się zbagatelizuje podszepty własnego instynktu, który przecież podpowiadał, że kolejna książka o upadłych aniołach i to w dodatku przeznaczona stricte dla młodzieży nie jest czymś co mogłoby rzucić mnie na kolana.

To nie jest zła książka, co to, to nie. Wręcz przeciwnie jako reprezentująca powyższą kategorię zwaną też paranormal romance jest w zasadzie dość dobra (w zestawieniu z innymi), ale albo ja mam już przesyt jeśli chodzi o tego typu pozycję, albo to był po prostu zły dzień na lekturę właśnie tej książki. Od pierwszych stron wszystko w niej wydało mi się perfekcyjnym wypełnieniem przyjętego szablonu klasycznego romansu nastolatków z wątkiem paranormalnym. Ona – typowa nastolatka (co w praktyce oznacza niezbyt inteligentną, trochę zakompleksioną i absolutnie ogłupioną uczuciem do wybranka), on – irytujący nastolatek (według zachowania, nie metryki), arogancki, niezdecydowany oraz oczywiście do szaleństwa zakochany w wyżej wymienionej. Czyli reasumując para jak w każdej tego typu książce.

Co jest fajne? Bo tu też da się wymienić kilka plusów. Przede wszystkim to, że (1) kolejny raz nie o wampirach. (2) Główna postać męska - Patch nie jest absolutnie idealna czyli tak nudna i bezbarwna jak zazwyczaj. (3) Autorka stara się wprowadzić elementy akcji co nieco urozmaica całość. Kolejną znaczącą cechą  (4) jest także dość interesujące i przyznaję, że również zaskakujące zakończenie. Jeśli dodamy do tego jeszcze (5) ładny, prosty język i szybkość z jaką możemy przewracać strony to ostatecznie wyjdzie nam całkiem przyzwoita książka dla młodzieży (a ja chyba po prostu zbyt szybko się starzeję :(


Dla mnie osobiście książka ta jest po prostu słaba fabularnie. Cała historia i intryga jest słabo zarysowana i w zasadzie niemal pozbawiona „nadnaturalności”. Mało oryginalna – bo trudno ciągle nie porównywać jej do „Zmierzchu” zbyt wiele elementów wydaje się niema identycznych. Wciąż tylko nie rozumiem, co takiego (poza okładką) podobało się w tej książce tak wielu ludziom, że zarówno ona jak i cała seria (tak jest cała seria!) odniosła taki sukces. 

Moja ocena:
5/10


Książka przeczytana w ramach wyzwania: serie na starcie

sobota, 1 lutego 2014

Ogród tajemnic - Barbara Freethy


Ogród tajemnic - Barbara Freethy


Wydawnictwo: BIS
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 324



„Ogród tajemnic” to ostatnia już cześć serii autorstwa pani Freethy, której akcja rozgrywa się w malowniczym miasteczku o nazwie Zatoka Aniołów.  Miałam możliwość zapoznać się, że wszystkimi wcześniejszymi tomami – i choć każdy jest osobną historią, to grupa stałych bohaterów sprawiła, że zdążyłam się już przywiązać do tego miejsca i jego lekko magicznego nastroju. I teraz, cóż… będzie mi Zatoki Aniołów trochę brakowało :(

Jako, że to już zamknięcie serii, główną bohaterką jest wreszcie Charlotta (wreszcie bo to moja ulubiona postać i czekałam na rozwiązanie jej wątków bardzo długo). Dotąd czytelnicy byli świadkami jej uczuciowych zmagać, które w zasadzie opierały się na wyborze między dwoma mężczyznami. Pierwszym z nich jest Andrew, jej pierwsza wielka miłość i powód też pierwszego bolesnego zawodu. Czy takie uczucie jednak można zapomnieć? Zwłaszcza, że jakby same niebiosa zesłały go by objął posadę pastora, którą to funkcję pełnił wcześniej ojciec Charlotty? Decyzja byłaby z pewnością znacznie łatwiejsza – gdyż przystojny pastor bardzo stara się odzyskać jej względy – gdyby w pobliżu zawsze nie kręcił się intrygujący policjant Joe – który niedawno uzyskał rozwód i przestał być dla Charlotty czymś zakazanym :) Wiem, brzmi to jak opis bardzo przeciętnego romansu, na szczęście całość ratuje kryminalna intryga w wyniku której Charlotta staje się główną podejrzaną o kradzież cennej biżuterii niezbyt sympatycznej żonie burmistrza.

Oprócz wyżej wspomnianych książka zawiera także kilka dodatkowych wątków, które znacznie ją urozmaicają. Główna bohaterka musi między innymi zmierzyć się w końcu z sytuacją domową i rozwiązać swój odwieczny konflikt z matką. Pojawią się także tytułowe anioły – w ostatniej części nie mogło zabraknąć szczypty magii – historia z przeszłości związana z katastrofą statku i wiele innych elementów. Autorka postarała się także, by na kartach książki pojawili się – choćby epizodycznie – bohaterowie wszystkich poprzednich tomów, tak by czytelnik dowiedział się co u nich słychać.

Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Jest to taka typowo „kobieca” pozycja, którą bez wahania mogę polecić tym, którzy mają ochotą na niewymagającą, relaksującą, ciepłą opowieść.

Moja ocena:

6/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...