wtorek, 29 lipca 2014

Requiem dla Bostonu - William Landay


Requiem dla Bostonu - William Landay 




Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 400




O Williamie Landay’u słyszałam jakiś czas temu w kontekście jego głośnej książki „W obronie syna” (która już czeka na swoją kolej na mojej półeczce), o „Requiem dla Bostonu” zaś dowiedział się dopiero wtedy gdy książka ta wpadła mi w ręce – zupełnie przez przypadek. I od razu powiem, że bardzo się z tego powodu cieszę.

William Landay jest jednym z tych pisarzy, którzy potrafią zaintrygować czytelnika już na pierwszych stronach, a następnie ani na chwile nie zwalniając przeprowadzić przez całą powieść z zawrotną prędkością. Ale – choć akcji w książce jest całkiem sporo, to nie jest ona typową sensacją. Nie zabrakło też miejsca na przybliżenie historii bohaterów i oddanie charakteru zarówno małomiasteczkowego życia jak i realiów przestępczego Bostonu.

Ben Truman jest bardzo młodym i zupełnie niedoświadczonym szeryfem z małym, sennym miasteczku w Maine. Na co dzień nie musi się więc mierzyć z takimi problemami jakie spadają na niego gdy w jednym z domków letniskowych nad jeziorem odnajduje zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Sprawa komplikuje się tym bardziej gdy okazuje się, że zamordowany pełnił urząd prokuratora. Śledztwo przejmują „miastowi” a Benowi nie pozostaje nic innego jak wykorzystać wszystkie swoje kontakty i pojechać przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Tak Ben trafia w sam środek bostońskich rozgrywek, gangów, narkotyków, skorumpowanych policjantów, donosicieli i tajemnic z przeszłości. I choć to zupełnie obcy Benowi świat, to i on nie raz czytelnika zaskoczy.

Książka jest świetnie napisana. Jest napisana tak dobrze, że nawet osoby, które tak jak ja, nie lubią policyjno-narkotykowej tematyki, nie poczują się zawiedzione. Książka była znacznie lepsza gdyby była „typowym” kryminałem, no ale cóż, autor miał inny pomysł na treść :) A nawet z moimi uprzedzeniami jest to treść bardzo dobra – z pewnymi wyjątkami. O ile bowiem ostateczne rozwiązanie jest absolutnie zaskakujące to cały „środek” już niestety nie, a co najdziwniejsze, czytelnika uprzedza sam autor, w pewnym momencie serwując nam spojrzenie z przyszłości. Trochę tego nie rozumiem.

 Nie da się jednak zaprzeczyć, że „Requiem dla Bostonu” czyta się bardzo dobrze.  Jedną z wielu przyczyn jest bardzo sympatyczna postać głównego bohatera. Nie sposób mu nie kibicować zwłaszcza, że czasem wydaje się bardzo nieporadny i zagubiony. Dodatkowym atutem jest także fakt, że autorowi udało się w bardzo obrazowy sposób przedstawić mechanizm zacierania się granic oddzielających dobro od zła. Dobrych czynów prowadzących do zła, i zła wyrządzanego w interesie dobra. Przedstawiony przez Landay’a Boston to nie czarno-biały obrazek, ale świat pełen najróżniejszych odcieni szarości. 

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska oraz klucznik

niedziela, 27 lipca 2014

Dziewiętnaście sekund - Pierre Charras


Dziewiętnaście sekund - Pierre Charras




Wydawnictwo: Cyklady
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 134







Krótka, treściwa, konkretna a bardzo wymowna, poruszająca, wzruszająca, wstrząsająca i zaskakująca. Tak, ta książka naprawdę taka jest choć trudno w to uwierzyć. Mimo tak niewielkiej liczby stron Pierrowi Charrasowi udało się osiągnąć to, na co inni potrzebują całych tomów i to nie zawsze z właściwym skutkiem. Serwuje nam historię niebanalną, historię bardzo filmową, prostą a tak pełną znaczeń i głębi jak jej bohaterowie. A co równie ważne wszystko to okraszone jest szczyptą humoru, nawet jeśli w istocie to bardzo czarny humor.

Skoro już pozachwycałam się w pierwszym akapicie to teraz może w kilku słowach spróbuje napisać o czym jest „Dziewiętnaście sekund”. A jest to trudne zadanie, bo naprawdę niełatwo opisać tę książkę bez zdradzania fabuły, czego (nie psując nikomu lektury) zrobić nie można. A więc mamy tytułowe dziewiętnaście sekund, bardzo ważne, odliczane sekunda po sekundzie, czas oczekiwania  na coś co odmieni życie bardzo wielu ludzi. Czytelnik nie nudzi się przy tym w ogóle, ma czas by poznać bohaterów, spore grono barwnych postaci scharakteryzowanych z wyczuciem i głębią (tak wiem, znowu się zachwycam). 

Najważniejszymi aktorami tego dramatu wydaje się być Gabriel i Sandrine. Para z wieloletnim stażem, która umówiła się na dość niecodzienną formę rozstania. Gabriel czeka na dworcu na przybycie partnerki, jeśli się nie pojawi będzie to oznaczało koniec ich związku. Szczegółowo dopracowany plan przewiduje, że Sandrine wysiądzie z umówionego pociągu, który wjedzie na stację w ciągu tytułowych dziewiętnastu sekund. Nikt jednak nie przewidzi jak ta niecodzienna sytuacja przemieni się w prawdziwy dramat i na zawsze odmieni życie nie tylko tej pary.

Czytelnik niejasno przeczuwa, że wydarzy się coś bardzo ważnego, ale nie podejrzewa nawet co to takiego. W czasie kilku pierwszych „sekund” poznajemy losy związku bohaterów, ich rozterki, dość zabawne zmiany nastawienia, zaczynamy im kibicować i mamy nadzieję na happy edn. Gdzieś w tle jednak rośnie napięcie, jakoś tak niepostrzeżenie, a potem już po prostu nie możemy zatrzymać się w lekturze, bo autor zamiast letniej burzy zafundował nam tornado i nie bardzo wiemy jak sobie z tym poradzić.


Nie będę pisała już nic więcej. Tę książkę trzeba po prostu przeczytać i tyle :)

Moja ocena:
9/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: pod hasłem oraz klucznik

piątek, 25 lipca 2014

Istota - Arno Strobel


Istota - Arno Strobel




Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 400




„Istota” reklamowana jest przez wydawcę jako „znakomity thriller psychologiczny” i choć zazwyczaj podchodzę do takich stwierdzeń z dużym sceptycyzmem (co wcale nie znaczy, że w dziewięciu na dziesięć przypadków nie daje się zwieść :) to w wypadku tej akurat książki powyższe stwierdzenie jest jak najbardziej uzasadnione. „Istota” to naprawdę świetny thriller, autor wciąga czytelnika w wykreowany przez siebie świat jakoś tak niepostrzeżenia, a co ciekawsze robi to już na pierwszej stronie. Z biegiem czasu napięcie tylko wzrasta, a to naprawdę nie lada wyczyń gdy weźmie się pod uwagę stopień „uodpornienia” współczesnego czytelnika.

Budowaniu napięcia służy także specyficzna konstrukcja, bardzo krótkie rozdziały przenoszące nas raz do przeszłości, raz do teraźniejszości. Przypomina to migawkę flesza, krótki błysk, który pozwala dostrzec nowy elementy, kolejną część układanki, która złoży się na rozwiązanie.

Dwaj policjanci dostają anonimowe zawiadomienie o porwaniu dziecka. Szybko udają się więc na miejsce, gdzie z niemałym zdziwieniem odkrywają doktora Joachima Lichnera, którego kilkanaście lat wcześniej wsadzili do więzienia za zamordowanie małej dziewczynki.  Komisarz Seifert ma jednak coraz większe wątpliwości co do tego, co naprawdę wydarzyło się kiedy był jeszcze niedoświadczonym śledczym, jak i tego co dzieje się teraz. Jego mentor i od wielu lat partner Menkhoff wydaje się nie mieć podobnych wątpliwości, ale jest on osobiście związany ze sprawą poprzez byłą partnerkę doktora co wydaje się mieć bezpośredni wpływ na jego osąd. Kto kłamie, a kto mówi prawdę? Co wydarzyło się w przeszłości i kto próbuje manipulować policją obecnie? Seifert będzie musiał podjąć kilka trudnych decyzji zanim się zorientuje komu naprawdę może ufać.


Książkę niezwykle szybko się czyta. Nawet nie zauważamy kiedy przewracamy kolejne strony pochłonięci snutą przez narratora opowieścią. Autor wyraźnie bawi się z czytelnikiem kilkakrotnie myląc tropy w momencie, gdy jesteśmy już pewni, że odkryliśmy prawdę. Przy lekturze nie można się także nudzić, nawet gdy rekonstruowany jest przebieg wydarzeń z przeszłości. Dwie płaszczyzny czasowe powoli się łączą ukazując ciąg zdarzeń, który wiele wyjaśnia, ale i tworzy kolejne pytania. Przy tym wszystko w książce jest wyważone: napięcie, akcja, momenty refleksji, fragmenty przybliżające nam przeszłość postaci i ich motywy. Wszystko to sprawia, że książkę po prostu świetnie się czyta. Jedynym minusem było dla mnie samo rozwiązania, a raczej końcowa scena, nieco zbyt melodramatyczna i trochę za „filmowa” jeśli wiecie co mam na myśli. Ale to jedyny minus jaki odnajduję, a to naprawdę wiele znaczy :)

Moja ocena:
8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

środa, 23 lipca 2014

Najczarniejszy strach - Harlan Coben


Najczarniejszy strach - Harlan Coben




Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 400




Ojej… cóż, tak chyba właśnie rozwiewają się złudzenia. Mówi się, że nawet najlepszym może przydarzyć się wpadka. Owszem, ale aż taka? Dotąd sięgałam po Cobena jak po pewnik, to nazwisko na okładce było dla mnie synonimem mistrzostwa w gatunku thriller/sensacja, w pewnym sensie klasyką i niezawodnym przykładem tego, jak dobry autor może w przeciągu jednej książki skutecznie wyprowadzić czytelnika w pole, nie kilka ale co najmniej kilkanaście razy. Książki Cobena są jak rosyjskie matrioszki, a odkrywanie prawdy jest jak sciąganie kolejnych warstw ze świadomością, że w środku może być wszystko. Tak było dotąd. Teraz bowiem przeczytałam pierwszą (dla mnie, bo tak ogólnie siódmą) książkę z cyklu o Myronie Bolitarze, i muszę napisać, to czego nigdy nie spodziewałam się zrobić odnośnie Cobena. To słaba książka lub co najwyżej przeciętna.

Była partnerka Myrona zwraca się do niego z prośbą o pomoc w odnalezieniu dawcy szpiku dla jej chorego dziecka. Sytuacja nie jest zwyczajna, bo choć odpowiedni dawca istnieje w bazie danych to nikt nie potrafi go odnaleźć. Sprawy nie ułatwia gwarantowana dawcom anonimowość, ale poznanie jego nazwiska jest dopiero początkiem poszukiwań. Ślady się urywają, pytań przybywa, sytuacja robi się coraz bardziej zagadkowa i coraz dramatyczniejsza. Czas ucieka…

Brzmi interesująco, prawda? I tak w zasadzie jest. Trudno zarzucić coś samej intrydze, bo choć nie należy do najlepszych konstrukcji Cobena, to jednak utrzymuje poziom. To co tak mnie od książki odrzucało, że przez pierwszą połowę miałam ochotę odłożyć ją na półkę, była cała reszta.

To co zawsze mnie w książkach Cobena najbardziej urzekało to: świetnie wykreowani „zwyczajni” bohaterowie, nieprzewidywalna intryga oraz prosty, zwięzły styl. Niestety w przypadku „Najczarniejszego strachu” wszystko to mnie zawiodło. Myron nie jest „zwyczajnym” człowiekiem, lecz ma już na swoim koncie co najmniej kilka prywatnych śledztw. Także żaden z jego przyjaciół nie zalicza się do tej kategorii. Mówiąc wprost są trochę za „dziwni”. Po drugie zakończenie nie zaskakuje, a całość jest jednak trochę przekombinowana. Po trzecie zaś jeśli chodzi o styl… o gustach się nie dyskutuje, wiem. O poczuciu humoru chyba też nie. A cóż mogę poradzić na to, że poczucie humoru jakie reprezentuje ta książka zupełnie do mnie nie przemawia, „żarty” przypominają pyskówki nastolatków, a stylizowane na żartobliwe uwagi są czasami wręcz żenujące. Strasznie to wszystko sztuczne, a z pewnością nikt nie wmówi mi, że ktoś tak rozmawia. Nie nadaje to historii znamion autentyczności. I o ile jeszcze w drugiej połowie czytelnikiem kieruje ciekawość, to początek jest po prostu nudny.


Mam szczerą nadzieję, że to po prostu jednorazowa wpadka przy pracy, ale raczej w to wątpię. Na wszelki wypadek – przynajmniej dopóki nie nabiorę odwagi – zamierzam trzymać się od cyklu z Bolitarem z daleka. 

Moja ocena:
5/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska oraz pod hasłem

poniedziałek, 21 lipca 2014

Obłęd - Erik Axl Sund


Obłęd - Erik Axl Sund




Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 388






Uff… to będzie pewnie jedna z krótszych opinii jakie zamieściłam na temat jakiejś książki. Chyba tak dla kontrastu z czasem jaki zajęło mi przebrnięcie przez to „dzieło”. Prawda jest taka, że dałam się zwieść powszechnej reklamie i zaintrygowana opisem z okładki zaczęłam czytać. Miałam nadzieję, na coś naprawdę fajnego – jestem wielką fanką wszelkich kryminałów – tymczasem okazało się, że ta książka, to jeden wielki obłęd.


Nic, ani nikt nie jest tu normalny, panuje powszechna atmosfera depresji i grozy. Autorzy szafują brutalnością jakby przyjęli sobie za cel znokautować czytelnika ilością okropieństw jakie da się zamieścić w jednej książce. Bohaterowie jeśli już wzbudzają jakieś emocje to raczej odrzucają niż budzą sympatie. Do tego całość jest przekombinowana, przeładowana psychologicznym bełkotem, a jakby tego było mało historia nie znajduje w „Obędzie” swojego zakończenia, lecz po prostu się urywa chcąc zmusić czytelnika do sięgnięcia po „Traumę”.

 Z obawy, że właśnie tego mogę się podczas lektury nabawić, po kontynuację zdecydowanie nie sięgnę. 


Moja ocena:
4/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: klucznik oraz serie na starcie

wtorek, 15 lipca 2014

Schron - Andreas Franz


Schron - Andreas Franz



Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 448



Rozpoczęłam lekturę „Schronu” Andreasa Franza z wielkim entuzjazmem. Bardzo odpowiadał mi styl autora, prosty, lekki a bardzo sugestywny. W sam raz na letnią lekturę – ja w przeciwieństwie do większości czytelników w lecie namiętnie pochłaniam kryminały, z daleka zaś trzymam się od wszelkich romansów.

W pierwszych scenach poznajemy pewną rodzinę – bogatego przemysłowca, jego żonę i syna. Nie ulega wątpliwości, że nie jest to sielski obrazek. Rolf jest wcieleniem zła – agresywny, sadystyczny i bezwzględny. Przytłoczona żona stara się za wszelką cenę ochronić przed nim dziecko. Kiedy więc mężczyzna niespodziewanie znika, prowadząca śledztwo Julia Durant ma twardy orzech do zgryzienia. Pierwotny, bardzo pozytywny obraz jaki malują o szefie jego pracownicy i matka szybko ustępuje miejsca prawdziwemu, co w sposób automatyczny czyni najbardziej podejrzaną żonę, zwłaszcza gdy wychodzi na jaw, że rodzinny prawnik jest jej znacznie bliższy niż początkowo twierdziła.

Myliłby się jednak ktoś zakładając na podstawie powyższych informacji, że mamy do czynienia z klasycznym kryminałem, gdy detektywi odkrywają rodzinne tajemnice prowadzące do rozwiązania. Autor gdzieś w połowie książki postanowił zafundować czytelnikowi prawdziwy przewrót. Ta cześć książki nie jest już kryminałem, a znacznie bliżej jej do sensacji.

 I tu właśnie – według mnie kończy się wszystko to, co w książce naprawdę dobre. Nie żebym miała coś przeciw sensacji, ale o ile część dotycząca rekonstrukcji zdarzeń, zeznań świadków i rodzinnych historii jest naprawdę rzetelna i wciągająca, to owa druga część znacznie przekroczyła granicę tego co prawdopodobne. Mówiąc szczerze z każdą stroną historia coraz bardziej zmierza do absurdu – przypominając w tym amerykańskie filmy akcji, gdzie ci źli bohaterowie są tak źli, że aż śmieszni. Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi. Nawet dialogi stają się w tym miejscu tak przerysowane, że sztuczne. Zawiodło mnie nawet zakończenie. A przecież zapowiadało się tak dobrze. :(

Nie mam wątpliwości, że Andreas Franz umie pisać. W pierwszej połowie książki stworzył bardzo sugestywny obraz rzeczywistości, z dobrze nakreślonymi postaciami, realiami i fabułą. Potem jednak całkowicie dał się ponieść wyobraźni i wyszło z tego to co wyszło :( 
Przykre, dawno nie czułam się tak zawiedziona. 


Moja ocena:
5/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

niedziela, 13 lipca 2014

Druga szansa - James Patterson



 

Druga szansa - James Patterson



Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2003
Ilość stron: 284



 

 

No cóż, mam coraz bardziej mieszane uczucia odnośnie twórczości Jamesa Pattersona. Pierwszą jego książką jaką dane mi było przeczytać była "Jacke i Jill" należąca do serii, z której jest najbardziej znany czyli poświęconej Alexowi Crossowi. Można kojarzyć tę postać choćby z filmu - powstały dwie ekranizacje książek Pattersona, w których w rolę Alexa wcielił się Morgan Freeman (najbardziej znany jest film "W sieci pająka" oraz „Kolekcjoner” oparte na pierwszych tomach serii).

Trochę drażnił mnie swoisty patos w stylu Pattersona, który uparł się by zaprezentować nam głównego bohatera jako niedocenione wcielenie doskonałości. Sama fabuła jednak wydała mi się dość interesująca. Bez zastanowienia sięgnęłam więc po książkę rozpoczynającą serię "Kobiecy Klub Zbrodni" - musicie przyznać, że już sam tytuł jest interesujący. I znów fabułą wydała mi się dużo lepsza niż styl autora. Zwróciłam wtedy uwagę na pewnie podobieństwa między obiema książkami, i nie chodzi mi tylko o sposób konstruowania postaci i ich prezentację, ale nawet o sam pomysł na treść. Nie pozostało mi więc nic innego niż sięgnąć po kolejną książkę - i tak po tych mozolnych tłumaczeniach dochodzę wreszcie do "Drugiej szansy". Bohaterki są mi już znane, to wciąż ten sam Kobiecy Klub Zbrodni - inna jest za to kryminalna intryga.

Lindsay prowadzi śledztwo w sprawie dramatycznego incydentu, który wstrząsnął całym miastem. Ktoś otworzył ogień do dziewczynek wychodzących z kościelnej próby chóru. Mimo szybkiej interwencji charyzmatycznego pastora, jedno z dzieci umiera. Na tym jednak sprawa się nie kończy. Sprawca atakuje ponownie, a jego ofiar wydają się przypadkowe. Lindsay będzie potrzebowała pomocy wszystkich swych koleżanek by schwytać mordercę i zapobiec kolejnym śmieciom.

Intrygująca treść, którą autor wzbogacił o kilka ciekawych wątków z życia osobistego naszych bohaterek. Pojawia się na przykład, dawno nie widziany przez córkę, ojciec Lindsay. Cóż więc takiego sprawia, że nie oceniam tej książki po prostu jako bardzo dobrą?

Pewien dziwny fakt, który jest mam nadzieję tylko zbiegiem okoliczności. Wszystkie trzy książki Pattersona jakie dane mi było czytać, mają dokładnie taki sam schemat. A więc gdzieś w połowie książki dochodzi do pozornego rozwiązania sprawy, po czym okazuje się, że sprawca tak naprawdę wyprowadził pościg w pole. Nasz bohater więc – Alex lub Lindsay – z takim samy uporem i przekonaniem jak kilka stron wcześniej namawiają przełożonych do zatrzymania innego podejrzanego. Oczywiście powołują się przy tym na swoją niezawodną intuicję domagają się wiatry i zaufania do ich sądów po „zmianie zdania”. Trochę to dziwne, taki motyw byłby ciekawy w jednej książce, ale we wszystkich trzech? Aż strach sięgnąć po czwartą.

Dla tych, którzy pierwszy raz zetkną się z Pattersonem powyższy problem nie będzie w ogóle istniał. I ci stwierdzą pewnie, że „Druga szansa” to całkiem dobry, wciągający kryminał. I w zasadzie mają rację. I stąd właśnie moje problemy z oceną:)


 

Moja ocena:

6/10 

 

Książka przeczytana w ramach wyzwań: klucznik

sobota, 12 lipca 2014

Grand Avenue - Joy Fielding


Grand Avenue - Joy Fielding




Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2003
Ilość stron: 380




Joy Fielding jest jedną z moich ulubionych autorek. Urzekł mnie styl w jakim pisze, niewymuszona lekkość, swoboda, poczucie humoru a jednocześnie dokładność i głębia z jaką prezentuje nam swoje opowieści. Jej bohaterowie są zawsze prawdziwi, naturalni i zwyczajni – w tym sensie, że każdy może odnaleźć w nich cząstkę siebie samego. Gdy tylko nadarzy się możliwość sięgam po książki Joy Fielding bo zawsze mnie one poruszają nawet gdy tak jak w przypadku „Grnad Avenue” opisują „normalne” życie kilku przyjaciółek i ich rodzin.

Viki jest piękną, bardzo ambitna młodą prawniczką, która wie czego chce i zawsze to dostaje nawet gdy jest to ojciec jej szkolnej sympatii. Małżeństwo z dużo starszym od siebie mężczyzną, to nie jedyny skandal, który wywoła. Viki lubi szokować, lubi też wygrywać, ale mimo wszystko zawsze znajdzie czas by pomóc trzem swoim najlepszym przyjaciółkom, wesprzeć radą czy prawną pomocą. Taka jest Viki.

Susan jest jej przeciwieństwem i łączy je tylko wyższe wykształcenie. To spokojna, opanowana młoda matka, która twardo stąpa po ziemi. Żona równie spokojnego, dobrodusznego lekarza, i matka dwóch stale kłócących się córek. Taka jest Susan.

Chris jest przede wszystkim ofiarą. Zastraszana i zupełnie zdominowana przez męża, próbuje ułożyć swoje życie stale wymagając od siebie samej więcej. Przyjaźń z pozostałymi kobietami to dla niej jedyne źródło radości w codziennej pogoni o zyskanie aprobaty męża i trójki dzieci. Taka jest Chris.

Barbara jest starzejąca się pięknością, którą przeraża upływ czasu. Jej największym życiowym osiągnięciem jest tytuł drugiej vice miss Cincinnati oraz małżeństwo z przystojnym profesorem psychologii. Zachowanie młodzieńczego wyglądu wymaga od niej z każdym rokiem coraz więcej, ale nie zamyka jej na innych. Poświęca swój czas ukochanej córce oraz nieustannie troszczy się o przyjaciółki. Taka jest Barbara.

Joy Fielding ukazuje nam aż dwadzieścia trzy lata z życia tych kobiet i ich rodzin. Kochają, nienawidzą, wychowują dzieci, zdradzają,  rozwodzą się, tracą lub zyskują pracę. Ot, życie w całej swej nieprzewidywalności. Niby więc nic interesującego, a jednak sposób w jaki autorka nam tę historię przedstawiła nie pozwala się oderwać. Porusza mnóstwo ważnych, bardzo kobiecych tematów, bo to książka dla kobiet. O prawdziwej, prostej lecz niezwykłej kobiecej przyjaźni.

Nie jest to jednak książka stricte obyczajowa. Jak to zwykle u Fielding pojawił się także wątek kryminalny, który znacznie urozmaicił całość. I choć sama uważam, że dynamika wiele by zyskała, gdyby motyw ten autorka umieściła bliżej środka niż końca książki, to muszę przyznać, że dałam się zaskoczyć i zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałam. :)

Cóż tu dużo mówić. Po prostu świetna książka. 

Moja ocena:
8/10

 Książka przeczytana w ramach wyzwań: Klucznik oraz grunt to okładka

czwartek, 10 lipca 2014

Dziewczyna w lustrze - Cecelia Ahern


Dziewczyna w lustrze - Cecelia Ahern




Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 96



Polski emigrant jako niewielka strata czyli o tym dlaczego nie lubię opowiadań. :)

Nie lubię opowiadań. Jest to fakt, przeze mnie stwierdzony i potwierdzony wielokrotnie. Nie dość jednak, bo wciąż daje się nabrać na obietnice wydawców i magię niektórych nazwisk. Tak bowiem było w tym wypadku. Sięgnęłam po „Dziewczynę w lustrze” tylko dlatego, że autorką jest Cecelia Ahern. Czy dobry pisarz jest gwarancją dobrej lektury? Okazuje się, że nie zawsze.

Pierwsze, tytułowe opowiadanie jest stylizowane na bajkę. Babcia mieszkająca w zapuszczonym domku na skraju klifu, zasłonięte lustra, pokoje do których nie wolno wchodzić i atmosfera tajemnicy unosząca się w powietrzu. Konwencja bajki (jaki i ograniczenia formy opowiadania) niesie ze sobą jednak pewne, trudne do ominięcia następstwa. Najbardziej ucierpiały przy tym postaci, które są w zasadzie płaskimi formami, nie mamy ani czasu ani możliwości by ich poznać czy polubić, a więc nie wzbudzają w nas także żadnych emocji. A to emocje są – przynajmniej według mnie – tym z czym najlepiej radzi sobie Cecelia Ahern.

„Dziewczyna w lustrze” jest mimo wszystko tym lepszym z dwóch opowiadań.  "Maszyna wspomnień" ma zupełnie inny, choć również nieco bajkowy klimat. Tym razem bohaterem jest człowiek, który stworzył maszynę pozwalającą na zmianę wspomnień. Przyjmuje więc ludzi, którzy z jakiegoś powodu, chcą zastąpić prawdziwe wspomnienia „nowymi” co pozwoli im przezwyciężyć wyrzuty sumienia, smutek czy żal. Historia byłaby interesująca gdyby nie sprawiała wrażenia tak przekombinowanej, jakby sama autorka do końca nie wiedziała o co właściwie jej chodzi.


Ładny styl, ładny język, świetny klimat – to w końcu Ahern. Ale jak dla mnie ta krótka wyliczanka wyczerpuje zalety. To, nie są złe opowiadania, ale są co najwyżej dobre, a ja przecież spodziewałam się czegoś rewelacyjnego…


Moja ocena:
5/10 

 Książka przeczytana w ramach wyzwań: Klucznik oraz pod hasłem

niedziela, 6 lipca 2014

Świadek - Dee Henderson


Świadek - Dee Henderson




Wydawnictwo: Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 408



Uff… udało się, a nie było łatwo dobrnąć do końca tej książki. Próbowałam chyba kilkanaście razy, zawsze rezygnując po zaledwie kilkunastu stronach, a należę do tych osób, które książki czytają w przeciągu godzin, nie tygodni. Jak widać nie zawsze. Po kolei jednak.

Zaintrygowała mnie fabuła, a przynajmniej powinna zaintrygować zgodnie z tym co zawiera opis z okładki.  Młoda kobieta, która staje się świadkiem zbrodni i od tej pory musi uciekać i skrywać się nawet przed własną rodziną na którą mogłaby sprawdzić nieszczęście. Amanda żyje więc w ciągłym ruchu, nigdzie nie zagrzewając miejsca i zawsze oglądając się za siebie. Los jednak stawia na jej drodze pewnego upartego szeryfa, a i dla jej sióstr szykują się wielkie zmiany.

W skrócie mamy więc trzech policjantów i trzy potrzebujące ochrony kobiety. I już w zasadzie wiadomo co wydarzy się dalej. Tak się jednak naiwnemu czytelnikowi tylko wydaje, autorka postanawia bowiem nas zaskoczyć i… nie dzieje się nic. Absolutne nic, nie jest to jakaś przenośnia. Cała treść opiera się na dziwacznych i potwornie sztucznych rozmowach trzech doskonałych kobiet z trzema męskimi wcieleniami cnót wszelkich. Zwłaszcza mężczyźni osiągnęli ten poziom doskonałości, że są już raczej karykaturami „normalnych” ludzi. A jakby tego jeszcze było mało autorka „urozmaiciła” treść o dialogi wewnętrzne, refleksje a nawet modlitwy poszczególnych postaci. Na ich podstawie można nawet dojść do wniosku, że najgorszą rzeczą jaką może człowieka spotkać to nagłe odziedziczenie kilku milionów dolarów. Bohaterki są tym faktem autentycznie przerażone, ale znoszą dzielnie to brzemię w duchu odpowiedzialności i pokory. Naprawdę :)

Co jest jednak najdziwniejsze, książka zawiera kilka fragmentów – jak ten początkowy, o włamaniu do sklepu – które są naprawdę dobrze napisane. Reszta niestety przypomina bardzo sztywne wypełnienie jakiegoś szablonu, jakby autorka założyła sobie odfajkowywanie kolejnych punktów fabuły bez względu na to czy dziś wena jej towarzyszy czy nie.


Reasumując. Bardzo nudna książka, która ani nie bawi, ani nie ciekawi, ani nie wciąga. Nie polecam. 

Moja ocena:
3/10


Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska oraz pod hasłem

piątek, 4 lipca 2014

Trzeci głos - Cilla i Rolf Borjlind


Trzeci głos - Cilla i Rolf Borjlind




Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 464





Pierwszą moją reakcją po tym jak zaczęłam lekturę książki „Trzeci głos” była konstatacja, że coś mi umyka. Po krótkich poszukiwaniach okazało się, że i owszem umyka, bowiem, nie jest to pierwsza książka napisana przez ten duet autorów, a co ważniejsze nie jest to pierwsza książka o losach przedstawionych w niej bohaterów.  I choć nieznajomość wcześniejszego tomu serii – „Przypływu” nie jest może na tyle ważna, żeby uniemożliwiać lekturę „Trzeciego głosu” to bez wątpienia lepiej byłoby jednak zacząć od początku :) Może wyjaśniłoby to, niezrozumiałą admirację, jaką cieszy się Oliwia – młoda dziewczyna tuż po szkole policyjnej choć nie pracująca w zawodzie, którą jednak całe środowisko traktuje z bezsensownym z mojego punktu widzenia respektem.

Sama fabuła składa się z dwóch wątków, które „nieoczekiwanie” splatają się pod koniec historii w jeden. To, że czytelnik spodziewa się tego w niczym w zasadzie nie przeszkadza, chodzi raczej o to, jak te dwie sprawy mogą być ze sobą związane. Pierwsza dotyczy odnalezienia we Francji ciała pewnej arabskiej kobiety, która w przeszłości pracowała w znanej trupie cyrkowej jako żywy cel dla popisów rzucania nożem. Tam spotkał ją jeden z bohaterów „Trzeciego głosu” Abbas el Fassi, jest on teraz gotowy na wiele by odnaleźć mordercę swej młodzieńczej miłości i wymierzyć mu sprawiedliwość. Tymczasem w Sztokholmie dochodzi do śmierci urzędnika celnego, która na pierwszy rzut oka wydaje się samobójstwem. Szybko okazuje się jednak, że w grę wchodzić może zaginiona partia narkotyków lub prywatne związki ofiary z pewnymi wpływowymi ludźmi. Zaintrygowana śmiercią sąsiada Olivia zaczyna prowadzić prywatne śledztwo chcąc dotrzeć do prawdy. Ostatecznie kluczem do rozwiązania okaże się tytułowy trzeci głos na pewnym znamiennym nagraniu…

Książkę łatwo i szybko się czyta. Fabuła być może nie zaskakuje, ale na pewno wciąga tak, że po książkę warto sięgnąć już choćby dla samej przyjemności czytania. Z drugiej strony jednak jest to po prostu kolejna typowa sensacja jakich ostatnio wiele ukazało się na rynku i w mojej ocenie niczym się spośród nich nie wyróżnia. Wręcz przeciwnie, w porównaniu do większość skandynawskich kryminałów wypada raczej blado. Nie ma ani głębi, ani nastroju ani bardziej złożonego opisu postaci. Autorzy częściej wmawiają czytelnikami jakie stworzone przez nich postacie są niż to pokazują. Na przykład wielokrotnie powtarza się nam jak niebezpieczny może być Abbas, jak profesjonalna i inteligentna jest Mette lub jak niezwykłą intuicję posiada Olivia, czego w ich zachowaniu niestety nie widać.


Nie chce zbyt krytykować, bo książka na to nie zasługuje. To przeciętny, ale dobry kryminał. W sam raz dla wszystkich tych, którzy tak jak ja, jako wakacyjne lektury preferują właśnie ten gatunek. 

Moja ocena:
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

środa, 2 lipca 2014

Kameleon - Peter Robinson


Kameleon - Peter Robinson



Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 472




Peter Robinson jest moim ulubionym brytyjskim pisarzem kryminałów (wśród współczesnych oczywiście), i jednym z lepszych pisarzy tego gatunku w ogóle, dlatego ubolewam, że jest w naszym kraju tak mało znany, a z jego wielotomowego cyklu z Alanem Banksem w roli detektywa na polskim rynku ukazało się zaledwie kilka tytułów. Kiedy jednak w moje ręce wpada, któryś z nich (a wydawnictwo Sonia Draga wydało ostatnio kilka) to sięgam po nie jak po pewnik doskonałej lektury.

I tym razem Peter Robinson mnie nie zawiódł, choć „Kameleon” znacznie różni się od poprzednich książek autora. Nie ze względu na głównego bohatera, Alan Banks jest dokładnie taki sam jak zawsze, inne jest za to przedstawienie sprawy. Wszystko zaczyna się bowiem od końca…

Od pewnego czasu w okolicy zaczynają znikać młode dziewczyny, nikt nie wie, co się z nimi stało. Nie ma śladów, świadków ani tropów, także powołana specjalnie do prowadzenie tego śledztwa nadzwyczajna jednostką mimo rozległych poszukiwań nie trafia właściwie na nic. Wszystko zmienia się gdy podczas „rutynowej” interwencji domowej. Policja natrafia na pomieszczenie w piwnicy ze zwłokami młodych kobiet. Mieszkańcy domu to zdawałoby się zwyczajne małżeństwo, młody nauczyciel i jego żona Lucy, wszyscy są więc w prawdziwym szoku. Co naprawdę działo się w ich domu, kto o tym wiedział a przede wszystkim jaki jest w tym udział Lucy? Czy jest możliwe by nie wiedziała o perwersyjnych praktykach swojego męża? A jeśli widziała, jak to udowodnić? Alen Banks ma naprawdę niewiele czasu by dowiedzieć się prawdy i niewiele źródeł z których może czerpać, sprawca pozostaje bowiem nieprzytomny, a kobieta niezbyt chętnie dzieli się swoimi wspomnieniami.

Fabuła przypomina mi nieco historię prawdziwych morderstw, być może autor inspirował się prawdziwymi wydarzeniami. Na uwagę zasługuje jednak wielowątkowość z jaką podszedł do sprawy – nie ogranicza się do suchych faktów i ujawnienia ciągu zdarzeń. Książka zawiera też próbę odpowiedzi jak to co wydawałoby się niemożliwe jednak się zdarzyło. Autor zagłębia się w motywy bohaterów, w ich przeszłość, pokazuje ich relacje z współpracownikami i sąsiadami. Wszystko to sprawia, że „Kameleon” jest jednym z lepszych kryminałów jakie ostatnio dane mi było czytać – a czytam ich sporo :)

Bardzo interesujące są także wątki poboczne, na przykład historia policjantki podejrzewanej o nadużycie siły w czasie zatrzymania podejrzanego. Niezwykle mnie ten motyw zdziwił, nie zdawałam sobie sprawy, że brytyjskie władze tak „restrykcyjne” podchodzą do tematu obrony koniecznej. Chyba nie jest łatwo być policjantem w tym kraju – bardzo kontrastuje to z literaturą amerykańską, gdzie nie tylko ciosy pałką, ale i  strzały padają na prawo i lewo :)


Jedyny zarzut jaki przychodzi mi do głowy to wolne tępo w jaki wszystko się rozgrywa. Jest to jednak cecha wspólna wszystkich książek Robinsona, poświęca on „akcję” na rzecz rzetelności z jaką prezentuje fakty i pogłębiony obrazu sytuacji i osób. Rozumiem wszystkich tych, którzy mogą czuć się nieco znużeni, choć mnie na podobne uczucie nie pozwalała niecierpliwość z jaką czekałam na kolejne elementy układanki, które pozwolą zrekonstruować prawdę dotyczą Lucy.  

Moja ocena:
9/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...