sobota, 29 listopada 2014

Kamieniarz - Camilli Läckberg


Kamieniarz - Camilla Läckberg 




Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 536




„Kamieniarz” autorstwa Camilli Läckberg to trzeci tom serii kryminalnych przygód policjanta Patrika Hedströma i jego żony, nieco wścibskiej Eriki. Zapewne większość osób lubiących kryminały ma tę lekturę już dawno za sobą biorąc pod uwagę, jaki rozgłos towarzyszy każdej książce Camilli Läckberg. Ja jednak całą serię „odkryłam” stosunkowo niedawno – a raczej niedawno przekonałam się, co do jej wartości, moje pierwsze wrażenia były, bowiem raczej dość chłodne. Wszystko to zmieniło się właśnie za sprawą „Kamieniarza”, która to książka bezpowrotnie wciągnęła mnie w pełen tajemnic świat małej Fjällbaki.

Akacja „Kamieniarza” rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych, oprócz teraźniejszych wydarzeń – poszukiwań mordercy małej dziewczynki, mamy także, tak typowe, dla Läckberg powroty do przeszłości opisujące tragiczne losy pewnej rodziny. Do końca nie jest pewne jak te dwie, bardzo różne opowieści się ze sobą połączą. Od początku pewne jest natomiast, że tak się stanie.

Charakterystyczna dla „Kamieniarza” jest także mnogość wątków obyczajowych, które niekoniecznie łączą się z kryminalnymi. Zmagania Eriki z troskami macierzyństwa, balansowanie Patrika między domem a pracą, problemy małżeńskie rodziców dziewczynki a nawet ich sąsiadów oraz wiele, wiele innych wątków, które sprawiają, że książce bliżej jest to powieści obyczajowej niż kryminalnej. Co ciekawe jednak, zupełnie mi to nie przeszkadzało, wszystkie te motywy, nawet, jeśli jest ich trochę za dużo, nadawały całości bardzo autentyczny i „ludzki” wymiar. Z łatwością, można wyobrazić sobie każdego z bohaterów i zrozumieć ich sposób postępowania. To ważne i bardzo rzadkie w kryminałach, gdzie postacie najczęściej są płaskimi ramkami, wpisującymi się po prostu w ciąg zdarzeń, na który położony jest naciski.

To chyba główny powód, dla którego „Kamieniarz” zrobił na mnie tak pozytywne wrażenie. Książka niestety ma też wady i jedną z nich jest dla mnie słabo dopracowany wątek kryminalny. Śledztwo w sprawie śmierci dziewczynki posuwa się zbyt wolno i zbyt mozolnie, nie zaskakując. Ma się też dziwne wrażenia, że policjanci nigdy nie zadają właściwych pytań i czytelnik rozwiązuje zagadkę morderstwa znacznie szybciej niż oni.


„Kamieniarz” to naprawdę bardzo dobra książka, którą mogę z czystym sumieniem polecić nie tylko wielbicielom gatunku. Polecam zwłaszcza tym, którzy podobnie jak ja nieco rozczarowali się „Kaznodzieją”. Warto dać Camilli Läckberg jeszcze jedną szansę :)

Moja ocena:
8/10

piątek, 28 listopada 2014

Róże cmentarne - Marek Krajewski, Mariusz Czubaj


Róże cmentarne - Marek Krajewski, Mariusz Czubaj




Wydawnictwo: W.A.B
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 320




Od jakiegoś czasu podejmuje próby przekonania się do polskich autorów. No dobrze, próbuje podejmować próby – tak jest chyba bliżej prawdy. Nie lubię rodzimych twórców – nie, oczywiście nie mam nic przecie samym autorom, nie wątpię także w ich talent, umiejętności i kunszt. Powód dla, którego tak rzadko sięgam po ich książki jest zupełnie inny: bardzo nie lubię rodzimej scenerii, w jakiej toczy się akcja. O ile nie jest to powieść historyczna, trzymam się od książek, których akcja rozgrywa się współcześnie w jakimś z polskich miast, miasteczek czy wsi jak najdalej jak to możliwe. Zbyt idyllicznie, zbyt pesymistycznie, zaściankowo czy swojsko, nie wiem dokładnie. W każdym razie nie lubię i już.

Wracają jednak do „Róż cmentarnych” duetu Krajewski, Czubaj, jest to jednak z takich prób przełamania powyższych uprzedzeń. Powiem od razu, że niezbyt udana. Nie wiem, czy źle wybieram książki czy autorów, ale skoro nawet koincydencja uznanych nazwisk z moim ulubionym gatunkiem, jakim jest kryminał nie przyniosła spodziewanych rezultatów to zaczynam wątpić, czy cokolwiek przyniesie.

Bohaterem „Róże cmentarnych” jest nadkomisarz Jarosław Pater. Osoba nieco ekscentryczna, która marzy głównie o wyjeździe na jedną z greckich wysp z niedawno poznaną kobietą, gdy przełożeni zmuszają go do zajęcia się śledztwem w sprawie seryjnego mordercy. W wyniku brutalnych zabójstw kilku młodych kobiet policja dochodzi do wniosku, że ma do czynienia z naśladowcą, który kopiuje przebieg zbrodni znanych polskich morderców. Przesyłane policji listy zaprowadzą Patera do Władysławowa, gdzie znaleziono kolejną ofiarę, tym razem zabitą w sposób nawiązujący do morderstwa sprzed kilku lat. Morderstwa, którego Paterowi nigdy nie udało się rozwiązać.

Nic w tej książce specjalnie mnie nie urzekło. Ani kryminalna intryga, ani sprawa morderstwa sprzed lat, ani przebieg śledztwa, ani nawet sercowe perypetie samego komisarza. Jedynym powodem, dla, którego doczytałam do końca jest fakt, że książka nie jest zbyt długa, a ja nie chciałam powiększać stosu tych, które należą do kategorii „niedoczytanych”. Nie mam „Różom cmentarnym” nic szczególnego do zarzucenia, żadnych błędów logicznych, niedorzeczności czy niespójności. Jedynie to, że książka została napisana zupełnie bez polotu. Nie wciąga, nie intryguje, nie bawi, nie śmieszy, wzrusza, przeraża… nie robi nic. To jedna z tych pozycji, o których zapomina się zaraz po przeczytaniu, a po miesiącu nie jest się pewnym czy naprawdę się ją czytało.


Obaj autorzy mają swoją sporą grupę fanów, nie wiem, więc czy to ja źle wybrałam książkę, czy nie są to po prostu autorzy dla mnie. Na razie chyba jednak odłożę sobie sprawdzanie tego na innych pozycjach, w końcu na świecie jest tyle książek…

Moja ocena:
5/10 

środa, 26 listopada 2014

Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier


Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier




Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2012
Ilość stroń: 512




Martin Servaz to policjant z doświadczeniem w sprawach kryminalnych. Ale nawet on jest zaskoczony gdy zostaje nagle wezwany do rozwikłania sprawy bardzo brutalnego zabójstwa… konia. Rzecz pewnie nigdy nie miałaby miejsca, gdyby nie fakt, że właścicielem owego zwierzęcia jest bardzo wpływowy milioner z odpowiednimi układami na każdym szczeblu drabiny władzy. Mimo nietypowości Servaz traktuje sprawę poważnie, głównie dlatego, że wstrząsa nim bezwzględna brutalność zbrodni, która jak sądzi nie może być jednorazowa. Nie mija wiele czasu, gdy dochodzi do „prawdziwego” morderstwa, którego ofiarą jest miejscowy aptekarz. Sprawa nie jest prosta. Brak śladów, dowodów, poszlak. A jedyne co mogłoby stanowić jakąś wskazówkę to ślady DNA wskazujące na wielokrotnego mordercę, który jednak przebywa w pilnie strzeżonym zakładzie psychiatrycznym. Bliskość tej placówki, przeszłość Hirtmana i dojmująca atmosfera odludnych gór, to wszystko bardzo niepokoi policjanta. Ale czy się ze sobą łączy? A jeśli tak, to w jaki sposób?

Tak w dużym skrócie wygląda zarys fabuły „Bielszego odcienia śmierci” autorstwa Bernarda Miniera. Książka zebrała tak wiele  pozytywnych recenzji, że już dawno trafiła na moją listę „muszę mieć”. Gdy więc w końcu moje pragnienie się ziściło czym prędzej zabrałam się za czytanie. Czytałam, czytałam i czytałam. Aż w końcu dobrnęłam do końca. Mniej więcej tak to wyglądało, a nie jest to dla mnie normą :) Powód? Jeden, ale decydujący. Książka nie wciąga. Wszystko inne jest jak najbardziej w porządku. Fabuła, kryminalna intryga, zagadka, niespodzianka przy rozwiązaniu. Do tego dobrze skonstruowane postacie, dobry styl i język, a nawet całkiem niezły mroczny klimat śnieżnego pustkowia. A jednak dopiero ostatnie kilkadziesiąt stron czyta się z prawdziwą przyjemnością. Wcześniej po prostu mozolnie brnie się przez kolejne strony. Nie wiem dlaczego. Może jest trochę zbyt poprawnie?

Książka wielokrotnie wywoływała we mnie też irytację, a to ze względu na sposób w jaki autor postanowił zwodzić czytelnika by nie za szybko zbliżył się on do dość oczywistej „prawdy”.  Zalewa się czytelnika nadmiarem informacji i tempem wydarzeń, tak, że ma on wrażenie, że prowadzący śledztwo wykonują mnóstwo czynności, gdy tak naprawdę wszystko to co wydaje się oczywiste nie zostaje zrobione. Servaz nie zadaje pytań, które w danych okolicznościach wydają się najbardziej oczywiste. Sprawdza się najluźniejsze tropy, ale nie podstawowe dane, rozmawia się, że wszystkimi oprócz tych, z kim rozmowa wydawałaby się najbardziej potrzebna. Nie lubię tego, wolałabym by autor pokusił się o taką intrygę, żeby nie musiał zasłaniać się podobnymi „chwytami”.


Trudno jest mi ocenić „Bielszy odcień śmierci”, bo to w gruncie rzeczy całkiem dobra książka. Niewiele w każdym razie mogę jej zarzucić. Ale… no właśnie, spodziewałam się czegoś więcej. Może w „Kręgu” i „Nie gaś światła” z tym samym głównym bohaterem odnajdę to coś, na które liczyłam. 

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: serie  na starcie, Czytam Opasłe Tomiska, klucznik

poniedziałek, 24 listopada 2014

Wierny przyjaciel - Kjell Ola Dahl


Wierny przyjaciel - Kjell Ola Dahl




Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 328




„Wierny przyjaciel” to pierwsza książka autorstwa Kjella Ola Dahla, jaką miałam przyjemność czytać. Przyjemność, bo książka jest bardzo interesującym, klasycznym kryminałem. A ja, jako fanka gatunku, właśnie do takich mam słabość. Cieszę się wiec, że „Wierny przyjaciel” należy do obszernego cyklu, z którego na polskim rynku ukazało się dopiero kilka pozycji (mam nadzieję, że to się zmieni). 

Franken Frølich jest spokojnym, doświadczonym policjantem, który nie jedno już widział i niewiele jest go w stanie zaskoczyć. Ale gdy na przyjęciu zorganizowanym przez dawno niewidzianego przyjaciela z dzieciństwa, ten przedstawia mu, jako swoją narzeczoną kobietę, którą Franken zalewie przed kilkoma godzinami aresztował za posiadanie narkotyków, jego zdziwienie jest autentyczne. Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, gdy kilka dni później kobieta jest już martwa, a główne podejrzenie pada na jej narzeczonego. Czy przyjaźń jest w stanie wytrzymać taką próbę? Kto naprawdę jest winny śmierci Veroniki i czy Franken okaże się na tyle bezstronny, by zawiłe relacje z przyjacielem z dzieciństwa nie przesłoniły mu prawdy?

Trochę poplątany, kilkuwątkowy kryminał, bowiem oprócz sprawy morderstwa policja zajmuje się także zaginięciem młodej Afrykanki, która zniknęła po zaledwie kilku dniach pobytu w kraju, miejscowym kryminalistą podejrzanym o kierowanie grupą zajmującą się kradzieżami, a także pewnym psychologiem, którego nazwisko wypływa w toku śledztwa. Nie zabraknie także kilku „trupów” i zwrotów akcji, które karzą spojrzeć na wszystko z zupełnie innej niż dotąd perspektywy.

Nieco mniej uwagi autor poświęcił swoim bohaterom, ale mam wrażenie, że wynika to faktu, że nie jest to pierwsza książka z ich udziałem. Oprócz nieco lepiej scharakteryzowanej Leny i samego Frankena, reszta detektywów wydaje się nieco zbyt „płaska”.


Mimo tego drobnego mankamentu „Wierny przyjaciel” ma to wszystko, co dobrze napisany kryminał mieć powinien – wielowątkową kryminalną zagadkę, której pełne rozwiązanie otrzymujemy dopiero na ostatnich stronach książki. Mogę, więc tylko polecić i zanotować, że Kjell Ola Dahl to nazwisko, na które warto zwrócić uwagę.

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: pod hasłem, klucznik

niedziela, 23 listopada 2014

Sąsiad - Lisa Gardner


Sąsiad - Lisa Gardner 




Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 456





Właśnie skończyłam czytać i jestem pod sporym wrażeniem książki „Sąsiad” Lisy Gardner. Nie jest to moja pierwsza lektura opatrzona jej nazwiskiem, ale jak dotąd jest spośród nich najlepsza. „Sąsiad” przywodzi mi na myśl Cobena i jego pełne tajemnic powieści, gdzie, co kilka stron pojawia się nowa zagadka i pewne jest tylko to, że nic nie jest tym, czym się wydaje. Tak właśnie jest w „Sąsiedzie”, choć największe podobieństwo leży w „zwyczajności” bohaterów, ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wydają się niczym nie wyróżniać, poza przeciętnością.

To właśnie owa przeciętność najbardziej nurtuje detektyw D.D. Warren gdy zaczyna prowadzić śledztwo w sprawie zniknięcia młodej matki. Mąż wraca z nocnej zmiany do domu i zastaje córeczkę spokojnie śpiąca w jej pokoju, po żonie natomiast nie ma ani śladu. Po paru godzinach zawiadamia policję. Nic nie przypomina jednak obrazu, jaki powinna zastać pani sierżant, gdy zajeżdża pod dom. Nie ma ochotników prowadzących poszukiwania, sąsiadów proponujących pomoc, rodziny apelującej do mediów i rozklejającej ulotki. Nie dzieje się zupełnie nic. Enigmatyczny mąż – Jason Jones staje się głównym podejrzanym, gdy w kilka godzin od zaginięcia wyrzuca policję z domu i spokojnie zajmuje się dzieckiem. Czy to jednak znaczy, że zabił żonę, czy po prostu godzi się z porzuceniem przez nią? Jaką tajemnicę skrywa jego przeszłość? Czym się zajmuje i kim jest naprawdę Jason Jones? Jak wygląda prawda o życiu i małżeństwie zaginionej Sandry? Jaki wpływ na obecne wydarzania ma jej przeszłość? I co ma z tym wszystkim wspólnego młody przestępca seksualny mieszkający zaledwie kilka domów dalej? Przypadek? Ale czy na pewno?

Jak widzicie pytań jest całkiem sporo, bo i sporo wątków i postaci przewinie się przez tę historię zanim dostaniemy odpowiedz na to najważniejsze pytanie, czyli co naprawdę stało się z Sandrą Jones. Wszystko to sprawia, że książkę przyjemnie się czyta. Tajemnice wciągają nas od pierwszej do ostatniej strony i ani na moment nie pozwalają się oderwać. Trzeba przyznać pani Gardner, że świetnie wywarzyła napięcie, tak by skutecznie uniemożliwiało nam przerwanie lektury, nie radzę, więc zaczynać czytać wieczorem.

Rodzinne tajemnice, te z przeszłości i te teraźniejsze, wartka akcja, ciekawa zagadka kryminalna, dobrze przedstawione postacie, charyzmatyczna pani detektyw i sporo akcji. Czyli wszystko to, co powinien mieć dobry kryminał czy thriller. I choć osobiście uważam, że rozwiązanie jest nieco „przesadzone” i wolałabym coś skromniejszego, to jest to właściwie wszystko, co mogę zarzucić „Sąsiadowi”.


Szczerze polecam. 

Moja ocena:
8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

piątek, 21 listopada 2014

Czerwone gardło - Jo Nesbø


Czerwone gardło - Jo Nesbø 




Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 422



Zawsze fascynował mnie fenomen, jakim jest popularność książek Jo Nesbø. Przyznam, że był to główny powód dla, którego sięgnęłam po jego kryminały robiąc dla nich wyjątek od „odpoczywania” od skandynawskich pisarzy. Dwie pierwsze książki nie pozwoliły mi jednak zrozumieć, o co właściwie tyle szumu. „Człowiek nietoperz” i „Karaluchy” to interesujące, ale w zasadzie niczym niewyróżniające się pozycje z kręgu kryminałów. Ich jedyną charakterystyczną cechą jest to, że są trochę „przegadane” – kulturowe i obyczajowe tło przesłania w nich wątek kryminalny. W przypadku „Czerwonego gardła” jest jednak inaczej, tym razem akcja przenosi się z odległych krajów do rodzinnej Norwegii i mogę w końcu z czystym sumieniem napisać, że zaczynam rozumieć popularność Jo Nesbo. W „Czerwonym gardle” nie ma już nic przeciętnego.

Harry Hole wplątuje się w nie małe tarapaty podczas wizyty prezydenta USA w Norwegii w wyniku, których zamiast spodziewanego zwolnienia z policji dostaje przeniesienie i awans na komisarza. Nie narzeka z powodu takiej zmiany, choć zdecydowanie wolałby czynną służbę niż siedzenie za biurkiem. Policjant zawsze jednak zostaje policjantem i nawet za owym biurkiem Harry trafia na ślad intrygującej sprawy, która poprowadzi go wprost w środowisko miejscowych neonazistów. Harry wie, że ktoś szykuje zamach z wykorzystaniem bardzo rzadkiej i bardzo skutecznej broni, nie wie tylko, kto będzie strzelcem a kto ofiarą.

To, co w „Czerwonym gardle” jest niezwykle interesujące, to „przebitki” z przeszłości. Historia kilku norweskich żołnierzy, którzy w czasie II Wojny Światowej zgłosili się na front i wzięli udział w oblężeniu Leningradu. Ciekawe jest spojrzenie na historie II Wojny z perspektywy tych, którzy dobrowolnie przyłączyli się do Hitlera w przekonaniu, że walka z bolszewikami to jedyny sposób na ocalenie Europy. I choć autor nie zagłębia się w kwestie słusznych czy nie słusznych wyborów, to udaje mu się przedstawić jak bardzo xx-wieczna historia poplątała losy wielu „zwykłych” ludzi, nawet tych, którzy z wojną nie mieli nic wspólnego.

Muszę przy tym zauważyć, że ostatnio coraz częściej spotykam w książkach – i nie chodzi mi bynajmniej o powieści historyczne – odniesienia do II Wojny Światowej. „Ciernista róża”, „Szmaragdowa tablica”, „Grobowiec z ciszy” to przykłady zaledwie kilku książek, które ostatnio czytałam, a których autorzy zdecydowali się osadzić część akcji w tych tak tragicznych dla Europy czasach. Mam wrażenie, że owa tendencja wynika z dystansu. Są to bowiem przedstawiciele trzeciego już pokolenia, dla których tamte wydarzenia nie są już tak boleśnie osobiste jak dla ich rodziców czy dziadków. Ciekawie jest też móc spojrzeć na wydarzenia z perspektywy innych krajów, bez tego poczucia, że tylko „my” znamy prawdę i misji udowadniania światu, że ich tragedie są niczym w porównaniu z tym, co spotkało nas.

Wracając jednak do „Czerwonego gardła” muszę wspomnieć jeszcze, że książka ma także wiele innych zalet, a najważniejszą z nich są postacie – autentyczne, wielowymiarowe, świetnie przedstawione i bardzo ludzkie, oraz niepowtarzalny trochę mroczny, trochę melancholijny klimat, który potrafią stworzyć tylko skandynawscy pisarze.

Cóż więcej będę pisać. Po prostu świetna książka. 

Moja ocena: 
8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

środa, 19 listopada 2014

Rzeki Londynu - Ben Aaronovitch


Rzeki Londynu - Ben Aaronovitch



Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 384




Peter Grant jest młodym policjantem, który właśnie odsłużył obowiązkowy staż w służbach mundurowych i czeka na pierwszy przydział do  właściwej jednostki, a że jest dość ambitnym młodym człowiekiem marzy musie nie co innego jak sam wydział zabójstw. Jego kariera potoczy się jednak zupełnie inaczej i wyniku pewnego nieoczekiwanego spotkania jego życie wywróci się do góry nogami. Wszystko dlatego, że na miejscu morderstwa, którego przyszło mu strzec spotka nie kogo innego jak ducha. A, że Peter Grant jest także człowiekiem bardzo pragmatycznym postanawia z udzielonych mu przez nietypowego gościa wskazówek skorzystać co prowadzi go wprost do tajemniczego inspektora Nightingale – prawdziwego czarodzieja. I tak oto Peter zamiast do wydziału zabójstw trafia do Szaleństwa, gdzie wraz ze swym mistrzem stara się rozwiązać najbardziej naglące problemy magicznego Londynu. Nawet udobruchanie zwaśnionych bóstw Tamizy wydaje się proste przy tym co czeka Petera by zatrzymać zło, którego wynikiem jest seria makabrycznych morderstw.

Tak, w bardzo dużym skrócie wygląda zarys fabuły „Rzek Londynu”. Musze przyznać, że do sięgnięcia po tę książkę skłonił mnie przede wszystkim pomysł autora. Niby świat pełen magii, którą jednak nie wszyscy są w stanie dostrzec, a jeszcze mniej liczni wykorzystywać, nie jest niczym nowym, ale wciąż daje ogromne pole do popisu dla wyobraźni twórców. Ben Aaronovitch udowadnia, że czego jak czego, ale wyobraźni mu nie brakuje, czego największym dowodem są tytułowe rzeki Londynu – humorzaste bóstwa kłócące się o wpływy. Nie brak jednak także dużo bardziej znanych istot – wampirów, duchów i demonów. Dla każdego coś się znajdzie :)

„Rzeki Londynu” bardzo przyjemnie się czyta, głównie za sprawą klimatu jaki autorowi udaje się oddać już od pierwszych stron książki. Co ważne jest to jak najbardziej współczesny Londyn z całą jego niezwykle bogatą mieszanką kulturową i jednocześnie z mnóstwem odniesień do znamiennych dla Brytyjczyków miejsc czy zdarzeń z historii. Fascynująca mieszanka okraszona dozą czarnego humoru i bardzo naturalistycznych scen morderstw.

I choć wszystko to sprawiło, że pierwsze kilkadziesiąt stron pochłonęłam niemal jednym haustem, to później z każdą stroną mój entuzjazm spadał, a lektura wydawała mi się coraz bardziej nużąca. Sądzę, że główną przyczyną jest niedopracowana postać głównego bohatera, który w ogóle nie posiada osobowości – jest tak zupełnie nijaki, że przebywanie w jego towarzystwie na dłuższą metę okazuje się bardzo nużące, nawet gdy bierze on udział w najbardziej niesamowitych zdarzeniach jakie można sobie wyobrazić.

W efekcie więc moja konkluzja jest taka: gdyby wymienić głównego bohatera, książka byłaby bardzo dobra, z Peterem Grantem w roli głównej jest jednak raczej przecięta.

Moja ocena:
6/10 

Książka przeczytana w ramach wyzwań: serie na starcie,

poniedziałek, 17 listopada 2014

Pielgrzym - Terry Hayes


Pielgrzym - Terry Hayes



Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 768




Nie lubię książek o szpiegach, służbach specjalnych i spiskach tajnych grup chcących przejąć kontrolę nad światem. Trzymam się od takich książek – ale i filmów (na przykład serii o Bondzie) z daleka. Dlaczego więc sięgnęłam po „Pielgrzyma”, którego głównym bohaterem jest były agent służb wywiadu USA, a w treści znajdą się i tajne misje, spiski i tajemnice przeszłości tej bliższej i tej dalszej?  Zdecydowałam się na lekturę mimo tego wszystkiego kierowana głównie nieświadomością. Enigmatyczny opis wydawcy jak i pierwsze strony sugerują raczej kryminał niż szpiegowski thriller. W chwili gdy zorientowałam się w owej pomyłce, świat „Pielgrzyma” i snuta przez autora historia wciągnęła mnie tak bardzo, że wszelkie wcześniejsze zastrzeżenia przestały mieć znaczenie. O czy więc jest „Pielgrzym”?

Zarysować w kilu zdaniach fabułę nie jest łatwo, bowiem powieść Hayesa to naprawdę spore gabarytowo dzieło, w którym udało mu się skutecznie spleść z sobą wiele wątków, które razem tworzą bardzo interesujący kolaż. Tytułowy „Pielgrzym” jest emerytowanym agentem, który próbuje wieść „normalne” życie i szybko przekonuje się, że nie jest łatwo odciąć się od przeszłości. W jego paryskim mieszkaniu odnajduje go pewien nowojorski policjant, chcący wykorzystać jego umiejętności śledcze w swojej pracy. Tak nasz bohater trafia do pewnego hotelowego pokoju, gdzie popełniono morderstwo noszące wszystkie znamiona tego co on sam nazwałby zbrodnią doskonałą. Jednocześnie na Bliskim Wschodzie pewien zdeterminowany człowiek próbuje zrealizować pewien makabryczny plan, który może przynieść zagładę całym Stanom Zjednoczonym. Czy Pielgrzymowi uda się powstrzymać Saracena? I jak daleko będzie musiał się posunąć w obronie świata, który zna?

Książkę rewelacyjnie się czyta. Hayes wolno ale z pełnym dramatyzmem snuje swoją opowieść tak, że owe siedemset stron pochłania się niemal w jeden wieczór (niemal, bo nie czytam jednak aż tak szybko :) Trzeba także autorowi przyznać, że miejscami bawi się z czytelnikiem i robi to bardzo umiejętnie. Choć fabuła zawiera wiele wątków pobocznych, to nie przesłaniają one głównych wydarzeń. To samo dotyczy się postaci, pełnowymiarowych i świetnie pomyślanych, w książce znalazło się miejsce na przedstawienie historii każdego z nich – tego kim są i jaką drogę przeszli by znaleźć się w tym miejscu „naszej” opowieści. Co ważne mimo tylu dygresji i powrotów do przeszłości napięcie ani na moment nie spada (a nie jest to łatwe zważywszy na objętość :)

Mówiąc, krótko gdy z wypiekami na twarzy przewracałam ostatnią stronę do głowy przychodziło mi tylko „wow” i nic więcej. I gdyby wtedy ktoś zapytał mnie o ocenę „Pielgrzyma” powiedziałabym, że książka jest rewelacyjna. Dziś jednak, a od lektury minęło kilka dni, moja opinia byłaby nieco „chłodniejsza”. Gdy bowiem próbowałam polecić tę powieść siostrze na pytanie o czym jest musiałam przyznać, że to opowieść o kolejnym amerykańskim superbohaterze, który samotnie ratuje świat przed nieuniknioną zagładą. A to wcale nie brzmi dobrze, prawda? Gdy czar rzucany na czytelnika przez Hayesa powoli przestaje działać nie sposób nie dostrzec także mnóstwa innych wad, choćby dość nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, które sprowadziły wszystkich bohaterów do tego samego miasta gdzieś w Turcji. Musze też z żalem przyznać, że nie obyło się bez tak typowego dla Amerykanów narodowego patosu, który nakazuje by prezydent był zawsze tym szlachetnym i dobrym, a wydarzenia z 11 września przedstawia się zawsze z niemal religijną czcią.


Cóż więc mogę powiedzieć na temat „Pielgrzyma”? Bez wątpienia to bardzo dobra pozycja, zwłaszcza dla wielbicieli gatunku, do których ja wciąż się jednak nie zaliczam i Hayesowi mimo całego pisarskiego kunsztu (który jest niewątpliwy) nie udało się tego zmienić. 

Moja ocena:
8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

sobota, 15 listopada 2014

Niechciani - Yrsa Sigurdardóttir


Niechciani - Yrsa Sigurdardóttir




Wydawnictwo: Muza 
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 336



Ódinn jest rozwiedzionym mężczyzną, który po latach pełnienia roli „weekendowego” ojca musi się podjąć pełnowymiarowej opieki nad swoją jedenastoletnią córką Rún, po tragicznej śmierci jej matki. Nie jest to łatwe zadanie zwłaszcza, że dziewczynka zamknęła się w sobie a sam Ódinn niewiele wie o córce jak i wychowywaniu dzieci w ogóle. Jakby tego było mało, zaczyna podejrzewać, że sam potrzebuje terapii, gdyż coraz częściej zwodzi go wzrok i słuch, sugerując rzeczy, których nie ma. W pracy zaś przejmuje po zmarłej koleżance projekt zbadania sprawy pewnego ośrodka gdzie w latach siedemdziesiątych przebywała „trudna” młodzież. Szybko skupia się na zagadce tragicznej śmierci dwóch nastolatków kierowany intuicyjnym przekonaniem, że coś w tej sprawie jest nie tak. Czy jest ktoś, kto zna prawdę na temat zdarzeń w Krókur? I czy będzie chciał ją ujawnić?

Tyle tytułem krótkiego streszczenia fabuły. Zapowiada się intrygująco, prawda? I tak właśnie jest. Historia rozgrywa się na poziomie dwóch płaszczyzn czasowych – współcześnie, gdzie obserwujemy zmagania Ódinn oraz w latach siedemdziesiątych, gdzie poznajemy młodą Aldís pełniącą funkcję pomocy domowej w ośrodku wychowawczym w Krókur. W pierwszej części książki to właśnie te relacje z przeszłości są najbardziej interesujące. I to one tworzą niesamowity klimat tej opowieści. Później natężenie się zmienia i to właśnie teraźniejszość bardziej przykuwa uwagę czytelnika. Nie wiem czy był to zamierzony zabieg, ale efekt jest bardzo dobry.

Jedną z najważniejszych zalet książki jest wspomniany już klimat. Mroczne, zimne pustkowie, gdzie pielęgnujący surową religijność małżonkowie prowadzą ośrodek wychowawczy dla kilkunastu chłopców.  Atmosfera niesamowitości aż wisi w powietrzu nawet gdy z pozoru nie dzieje się nic niezwykłego. Innymi słowy „Niechciani” to naprawdę dobrze napisana książka.

Nie znaczy to jednak, że jest to książka bez wad. Najważniejszą są postaci bohaterów, zbyt enigmatyczni i przedstawieni z takim dystansem, że jakakolwiek próba czytelnika by się do nich zbliżyć jest z góry skazana na klęskę. Po drugie zbyt wąskie grono postaci. Ta historia naprawdę wiele by zyskała gdyby wzbogacić ją o kilka osób, wątków czy zwrotów fabularnych na przykład dotyczących wychowanków Krókur, którzy poza dwoma wyjątkami, stanowią tylko bezbarwny twór pod nazwą „chłopcy”.


„Niechcianych” bardzo dobrze się czyta, a autorka ma swój niepowtarzalny styl. Ja w każdym razie pierwsze spotkanie z prozą pani Sigurdardóttir uważa za bardzo udane i sądzę, że ta znajomość potrwa jeszcze bardzo długo. Może po lekturze kilku jej książek uda mi się w miarę składnie wypowiedzieć jej nazwisko :)

Moja ocena:
7/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: pod hasłem, klucznik

piątek, 7 listopada 2014

Tyko nic nie mów, proszę - Elizabeth Adler

Tyko nic nie mów, proszę - Elizabeth Adler




Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 304




Uff… no tak, pewne jest jedno, czytając „Tylko nic nie mów, proszę” po raz kolejny jasno uświadomiłam sobie, dlaczego nie lubię romansów. Bo, cóż tu dużo mówić, wszystkie wątki sensacyjne, które obiecuje nam opis na okładce są tylko zmyłką, a książka jest po prostu romansem. I to nawet jako taki, bardzo słabym. Takim typowo „amerykańskim” gdzie szlachetni i dzielni mężczyźni obsesyjnie myślą tylko o pięknych i nieco zagubionych kobietach, a autorka nie może się powstrzymać przed połączeniem wszystkich bohaterów w szczęśliwe pary.

Ci dobrzy bohaterowie są tak dobrzy, że całkowicie pozbawieni charakteru – nawet najbarwniejsza w tym zestawieniu ciotka Fen wyróżnia się głównie na zasadzie kontrastu z bezbarwnym tłem. Najgorzej wypada pierwszoplanowa Vivian w której oczywiście zakochuje się co drugi mieszkaniec Los Angeles wraz z wcieleniem cnót w postaci detektywa Merlina. Ci źli bohaterowie natomiast, są tak źli, że aż śmieszni.

No dobrze, może ta książka nie jest aż tak zła, jak ją w tej chwili opisuje, albo raczej jest, ale trzeba być na to przygotowanym. W końcu romans rządzi się swoimi prawami i trzeba się z tym godzić gdy się po niego sięga. A mnie tego przygotowania zabrakło, z tego tylko powodu, że jak już wspomniałam, nie jestem fanką tego typu książek. I tak oto moje błędne koło się zamyka.

A o czym dokładnie jest książka? Pomysł na historię jest bardzo dobry. Pewna nie całkiem młoda już kobieta otwiera drzwi nieznanemu mężczyźnie, który podczas burzy rozbił się samochodem przy jej podjeździe. Natychmiast rodzi się między nimi specyficzna nic porozumienia, choć on jest raczej w wieku jej siostrzenic niż jej. Tajemniczy Alex nie przestaje zaprzątać myśli Fen, zwłaszcza, że jest mężczyzną z „przeszłością”. Jego dziewczyna stała się jedną z ofiar seryjnego mordercy, który wciąż grasuje w okolicy, ale coraz więcej faktów wskazuje, że nie jest to cała prawda. Jednocześnie doktor Vivian – owa siostrzenica – pracuje w szpitalu gdzie przywieziono dziewczynę, której jako pierwszej udało się przeżyć atak…

Chciałabym móc napisać coś pozytywnego na temat wątków kryminalnych, ale niestety nie mogę. Wszystko jest zbyt proste, zbyt oczywiste i zbyt banalne. Czarno-biali bohaterzy w świecie dobra i zła. Żadnych niespodzianek, żadnego klimatu i nic co choćby w najmniejszym stopniu wychodziło poza schemat.


Nawet jako romans „Tylko nic nie mów, proszę” wypada bardzo słabo. Brak jakichkolwiek emocji, napięcia czy erotyzmu. Bohaterowie bardziej przejmują się rannym psem niż faktem, że wokół nich grasuje seryjny morderca. I choć nie spodziewałam się zbyt wiele, to, to co dostałam i tak zdołało mnie rozczarować. Nie polecam. 

Moja ocena:
 3/10

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...