piątek, 27 lutego 2015

Drżenie - Maggie Stiefvater


Drżenie - Maggie Stiefvater


Wydawnictwo: Wilga
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 459

Seria: Wilkołaki z Mercy Falls (tom 1)



Grace jest nastolatką, która uwielbia śnieżą zimę, wtedy może bowiem zajmować się obserwowaniem wilków, które podchodzą niemal pod sam jej dom. Latem wilki znikają a dziewczynie pozostaje tylko dziwna tęsknota i uczucie pustki. I tak już od kilku lat, od czasu gdy jako mała dziewczynka Grace została zaatakowana i pogryziona przez watahę. Od tamtej pory towarzyszy jej wspomnienie złotych oczu wilka, któremu zawdzięcza życie.

Przychodzi kolejna zima, w okolicy dochodzi do ataku wilków na nastolatka co prowadzi do reakcji ze strony mieszkańców miasteczka. Razem z myśliwymi przeczesują oni las. Grace nie może zrobić nic by ich powstrzymać, ale robi wszystko by pomóc rannemu chłopakowi, którego znajduje na schodach własnego domu. Nie ma żadnych wątpliwości kim jest przybysz, wystarczy, że spojrzy w jego złote oczy…

 Zarys fabuły książki pani Stiefvater wydaje się dużo bardziej interesujący, niż książka rzeczywiście jest. Otóż bez wątpienia autorce udało się oddać mroźny klimat srogiej zimy i aurę tajemniczości towarzyszącą wilkom. Niestety sam klimat to trochę za mało, zwłaszcza, że pani Stiefvater udało się pozbawić historię wszelkiej grozy – nawet jej opis ataku wilków na bezbronną dziewczynkę nie wywołuje w czytelniku żadnych emocji.

Po drugie zaś, książce zupełnie brak jest… fabuły. Autorka wymyśliła realia i postacie, a więc wilkołak Sam od zawsze zakochany w pewnej dziewczynie i dziewczyna zakochana w wilkołaku. Do tego małe miasteczko, zimowa sceneria i kilka pobocznych postaci w roli tła i teraz może zacząć się właściwa historia… Tyle, że żadnej historii nie ma. Można by więc założyć, że samo odkrywanie istnienia wilkołaków jest tak niezwykłe, że ono samo może być ową historią. Ale autorka podaje wszystko zarówno czytelnikowi jak i bohaterom już w gotowej postaci. Uczucie między nimi się nie rodzi ale po prostu „jest” jako coś oczywistego, a odkrycie, że Sam jest wilkołakiem przypomina stwierdzenie, że dziś pana śnieg. „To fajnie, lubię śnieg.” I już. Żadnych emocji, wątpliwości, niedowierzania czy paniki.

Co więc się znajduje na tych kilkuset stronach, skoro nic się w książce nie dzieje? Nie wiem. Przeczytałam, ale naprawdę nie potrafię odpowiedzieć. Kilka prób zbudowania jakiejś historii i wprowadzenia dodatkowych postaci, ale wszystko to bardzo chaotycznie i nieprzekonująco. Poza tym książka nie jest dopracowana, czasami miałam wrażenie, że autorka już nie pamiętała co napisała kilkadziesiąt stron wcześniej, bowiem pełno jest błędów i zupełnie nielogicznych rozwiązań.

Najsmutniejsze jest to, że książka naprawdę miała niezwykły potencjał, niektóre fragmenty i motywy  - mnie najbardziej podobał się ten dotyczący przeszłości Sama i jego relacji z opiekunem - jasno pokazują jak fajną książką mogło być „Drżenie”. 
Niestety nie jest :(

Moja ocena:
5/10

środa, 25 lutego 2015

Losing Hope - Colleen Hoover


Losing Hope - Colleen Hoover




Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 355

Cykl: Hopeless (tom 2)



Swoją opinię zacznę od wyjaśnienia, że nie jestem wielką fanką New Adult, choć bardzo lubię książki dla młodzieży, to ten, dość specyficzny gatunek jakoś do mnie nie przemawia. Przeczytałam kilka książek, które się do tego „trendu” zalicza i ich niezwykłą popularność potrafię tłumaczyć chyba tylko chwilową modą – mam nadzieję, że chwilową. Jedynym bardzo pozytywnym wyjątkiem była jak dotąd książka „Powód by oddychać”, która zrobiła na mnie spore wrażenie.

Co do serii Hopeless… Przeczytałam „Hopeless” już jakiś czas temu. Nie pisałam swojej opinii na jej temat bowiem książka jak dla mnie okazała się bardzo przeciętna. Ani mnie nie zachwyciła, ani też szczególnie nie zawiodła. Potrafiłabym wyliczyć zarówno kilka wad jak i kilka jej zalet. Książka została jednak napisana wyraźnie dla młodszych czytelników (ja chyba jestem już trochę za stara i emocje towarzyszące pierwszej miłości już tak do mnie nie przemawiają), jestem jednak w stanie zrozumieć wszystkich tych na których „Hopeless” zrobiło większe wrażenie. W końcu w sieci pokazało się mnóstwo opinii pełnych ochów i achów…

Pojawienie się „Losing Hope” bardzo mnie zaskoczyło. Zwłaszcza, gdy okazało się, że nie będzie zawierało dalszych losów naszych bohaterów, ale tę samą co w „Hopeless” opowieść, tylko widzianą oczami Holdera. Pomysł wydał mi się dziwny, bo co tu dużo mówić, fabuła „Hopeless” nie była zbyt skomplikowana. Dwie trzecie książki poświęcone były rodzącemu się między Hope a Holderem uczuciu. Jedynie końcówka nadała całości nieco charakteru. Postanowiłam jednak sprawdzić zanim zacznę krytykować. A więc sprawdziłam… i już mogę :)

Moim skromnym zdaniem autorka próbuje po prostu na wszelkie sposoby wykorzystać sukces swojej książki. O ile jednak faktycznie można uznać pomysł na fabułę „Hopeless” za dość oryginalny, to jednak nie na tyle, żeby można było na tym oprzeć więcej niż jedną opowieść. „Losing Hope” nie wnosi absolutnie nic nowego, nic instygującego, zaskakującego czy nawet zwyczajnie ciekawego. Te same dialogi opatrzona mentalnym komentarzem innej osoby i to wszystko. Do tego ten straszny upór by nadać wszystkiemu rys dramatyzmu, co najlepiej widać w owych listach do zmarłej siostry. Niektóre fragmenty są po prostu tak żenujące, że ciężko to nawet opisać.


Nie polecam. Nigdy nie byłam fanką wszelkich dodatków do zamkniętych już serii, ale „Losing Hope” przekracza w tym względzie chyba wszelkie granice i jest zwykłym żerowaniem na fanach, którzy i tak kupią książkę ulubionej autorki nawet jeśli postanowi ona po raz kolejny opowiedzieć tę samą historię widzianą na przykład oczami przyjaciółki, rodzica, albo psa…

Moja ocena:
3/10

poniedziałek, 23 lutego 2015

Ocalona - Aprilynne Pike

Ocalona - Aprilynne Pike 




Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 334

Seria: Ocalona (tom 1)




 O Aprilynne Pike usłyszałam po raz pierwszy gdy jej seria dla młodzieży „Laurel” zaczęła zdobywać sporą popularność. I choć sama uznałam, że książki o wróżkach to chyba coś dla kogoś trochę młodszego niż ja, to samo nazwisko zapadło mi w pamięć. Właściwie to zwróciłam uwagę na imię pani Pike – Aprilynne. Ładnie :)

„Ocalona” jest pierwszym tomem nowej serii, także przeznaczonej dla młodzieży – ale chodzi już raczej o „starszych”  nastolatków. Bohaterką jest młoda dziewczyna – Tavia, która próbuje na nowo odnaleźć swoje miejsce w życiu, po tym jak jako jedyna ocalała z katastrofy samolotu w której życie stracili także jej rodzice. Obecnie mieszka u dalszych krewnych, którzy zgodzili się nią zaopiekować już w czasie długiej hospitalizacji.  Swój czas Tavia spędza albo w gabinecie terapeutki – Elizabeth, której nauczyła się ufać, albo w publicznej bibliotece, gdzie niedawno poznany chłopak, uczynny Benson pomaga jej w nauce. Wiedzie więc monotonne i proste życie, aż do chwili, gdy zaczyna dostrzegać postać młodego mężczyzny, zjawy w niedzisiejszym ubraniu, która budzi w niej dziwne odczucia. Tavia desperacko potrzebuje poznać prawdę o tajemniczym Quinnie ale i o sobie samej, ale ktoś  z równą determinacją jej w tym przeszkadza.

Książka jest bardzo „lekka”, szybko i przyjemnie się ją czyta, ale jest „lekka” także w tym znaczeniu, że nie wymaga od czytelnika szczególnego zaangażowania – a to już uważam za wadę. Mimo wielu dramatycznych sytuacji trudno jest się wczuć w historię Tavii. Z dwójki bohaterów bardziej podobała mi się tajemniczy, ale sympatyczny Benson. Jest po prostu ciekawszy.

Co do samej fabuły zaś, to muszę przyznać, że autorce udało się mnie zaciekawić. Bardzo wolno odkrywa ona swe tajemnice i aby dowiedzieć się o co właściwie tutaj chodzi trzeba doczytać książkę do samego końca. Bardzo dobrze wróży to kolejnym częściom (mam już „Uprowadzoną” na swojej półce :) bo cała „Ocalona” wydaje się tak naprawdę tylko preludium do właściwej opowieści. Pojawia się więc wiele interesujących wątków – jak choćby zagadkowy wirus dziesiątkujący ludzkość czy sprawa samych bractw.

W czasie lektury towarzyszyło mi jednak wrażenie, że autorka nie do końca wykorzystuje potencjał samego pomysłu na fabułę. Niezwykłe zdolności bohaterki dają znacznie większe pole do popisu dla wyobraźni niż zostało to zaprezentowane. Pani Pike w niewystarczającym stopniu „porządkuje” chaos jaki tworzy nagromadzenie zbyt wielu pytań bez wyraźnych odpowiedzi. Nawet jeśli pojawią się one w kolejnym tomie, to czytelnicy tego tomu zasługują choćby na porządne zdefiniowanie podstawowych pojęć – wszystko jest zbyt niedoprecyzowane i mgliste.


Książkę mimo wszystko bardzo przyjemnie mi się czytało, i jestem ciekawa jak sytuacja rozwinie się dalej – bo możliwości wciąż wydają się nieograniczone :) 

Moja ocena:
6/10

sobota, 21 lutego 2015

Mam na imię Księżniczka - Sara Blædel

Mam na imię Księżniczka - Sara Blædel






Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 352

Cykl: Louise Rick (Tom 2)




Poszłam za ciosem i bez zwłoki zabrałam się za kolejną z książek z serii poświęconej Louise Rick. Tym razem skutecznie skusiła mnie nie tylko przyciągająca uwagę okładka, ale i intrygujący tytuł.  Mimo więc lekkiego rozczarowania pierwszym tomem zabrałam się za czytanie.

Tym razem temat jest znacznie „ciekawszy”, ale i dużo delikatniejszy niż handel narkotykami. Pewna młoda kobieta zgłasza iż stała się ofiara gwałtu, brutalnie potraktowana przez napastnika trafia do szpitala gdzie pierwsze próby nawiązania z nią kontaktu i przesłuchania nawiązuje Louise, skierowana do tego zadania głównie ze względu na to, że jest jedyną policjantką w wydziale. Szybko okazuje się, że kobietę zaatakował mężczyzna, którego sama zaprosiła do domu w ramach pierwszej randki w „realu”. Nic co powiedział o sobie poznany w internecie mężczyzna nie jest prawdą i nie pozwala na identyfikację. Od tej chwili policjanci wnikliwie śledzą jednak randkowe portale i wpadają na trop serii bardzo podobnych przypadków gwałtów. Wszystko wskazuje więc na to, że napastnik wcale nie zamierza przestać…

Zacznę od tego, że książka powstała kilka lat temu (pierwsze oryginalne wydanie to rok 2005), co przy prędkości rozwijania się wszystkiego co związane z internetem stanowi równowartość epoki i choć główne założenia na których oparta jest fabuła są takie same, to owa nieaktualność niektórych szczegółów jest jasno wyczuwalna. Nie ma innego wyjścia jak przymknąć na to oko.

Książka jest znacznie lepsza od swojej poprzedniczki, głównie dlatego, że zwyczajnie trochę więcej się dzieje zarówno w sferze prywatnego życia bohaterów jak i kryminalnej zagadki. Być może to trochę za dużo powiedziane, gdyż akcja sunie raczej powoli i przyśpiesza nieznacznie dopiero w końcówce, ale dobre i to. Książka ma jednak zupełnie inną zaletę, otóż autorce w niezwykle wnikliwy i przekonujący sposób udaje się oddać uczucia i emocje targające ofiarami gwałtu. Tę mieszankę poczucia winy, gniewu i wstydu, która sprawia, że tak wiele kobiet decyduje się na milczenie.

Zdecydowanie drażnił mnie jednak moralizatorski ton jaki niekiedy pojawiał się w książce. Autorka obrała sobie za cel przestrzec czytelnika przed zagrożeniami jakie niesie za sobą internet i zawarte za jego pośrednictwem relacje. I choć doceniam ten zamiar, to jednak – może przez wzgląd, na to, że wszystko to jest już „oczywistą oczywistością” – wolałabym te fragmenty ograniczyć.

„Mam na imię Księżniczka” to niewymagający, ale interesujący kryminał przy którym można miło spędzić wieczór. I choć to jeszcze nie jest coś co tłumaczyłoby mi popularność autorki to już jednak całkiem dobrze rokuje kolejnym częścią jej serii.   

Moja ocena:
7/10

czwartek, 19 lutego 2015

Handlarz śmiercią - Sara Blædel


Handlarz śmiercią - Sara Blædel





Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 368

Cykl: Louise Rick (Tom 1)



Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek wcześniej czytała jakiś duński kryminał. Szwedzkie, norweskie a nawet islandzkie, ale duńskie? Czy można więc się dziwić, że oczywiście dałam się skusić?  Sara Blædel uważana jest na wzór innych krajów za „duńską królową kryminałów”, a tak swoją drogą czy istnieje „polska” królowa tego gatunku? Jej nazwisko kojarzone jest zwłaszcza z serią powieści poświęconych młodej ale ambitnej policjantce - Louise Rick. Specyficzne dla autorki jest także to, że nie unika ona trudnych i ważnych społecznie tematów, a więc w jej książkach pojawia się walka z zagrożeniami wynikającymi z powszechnością Internetu, narkomania, handel żywym towarem itd.

„Handel śmiercią” jest pierwszym tomem serii – już jakiś czas temu przekonałam się, że warto jednak zachować porządek chronologiczny nawet w przypadku książek, które tego nie wymagają – w którym główną rolę odgrywa ambitna policjantka Louise Rick. Wiedzie ona spokojne życie i bezgranicznie poświęca się pracy. Równowagę zapewnia jej dość zażyła, ale czasem równie trudna przyjaźń z przebojową dziennikarką kryminalna – Camillą. Ta energiczna i zawsze skuteczna postać potrafi wyciągać informację nawet z najbardziej skrytego śledczego, a teraz jest szczególnie zdeterminowana bowiem w dziwnych okolicznościach zginął nie kto inny jak jej redakcyjny kolega. Camilla widzi w tym swoją szansę na awans i błyskotliwą karierę, bez zastanowienia więc rozpoczyna własne śledztwo nie zważając na wiozące się z tym niebezpieczeństwo.

Książkę szybko i przyjemnie się czyta, chyba dzięki prostemu językowi i oszczędnej formie. Jednocześnie jednak zarówno fabuła jak i styl szczególnie nie wciąga. Zagadka kryminalna kryjąca się za całą historią jest na tyle prosta, że przez jakiś czas nawet sądziłam, że autorka zwodzi tym czytelnika by na końcu zaskoczyć rozwiązaniem. Niestety, nic równie skomplikowanego nie ma tutaj miejsca.

Niejaki problem stanowią także postaci. Czytelnik ma szansę jako tako poznać dwie z nich a więc Louise i Camillę. Kwestie dotyczące tej pierwszej zostają ograniczone do minimum, tym samym czytelnik nie ma możliwości by się do niej zbliżyć. Ta druga zaś, głównie za sprawą bezmyślnego dążenia do zawodowego sukcesu za wszelką cenę budzi niejednoznaczne a moim przypadku raczej negatywne uczucia. A to jakie wrażenie wywrą na mnie bohaterowie, zawsze bardzo wpływa na moją ocenę książki. Tutaj w tym względzie wyraźnie sporo zabrakło.

„Handlarz śmiercią” to dobra książka. Dobra w tym sensie, że nie ma w niej większych błędów czy wad. Ale nie także nic co wskazywałoby na coś ponad to. Moja nadzieja w tym, że wydając kolejne książki, pani Blædel pozwoliła sobie trochę zaszaleć i oderwała się od poprawności i schematów, jak na prawdziwą „królową” przystało.  

Moja ocena:
6/10

wtorek, 17 lutego 2015

Należysz do mnie - Karen Rose


Należysz do mnie - Karen Rose 




Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 544




„Należysz do mnie” jest jedną z tych książek, których treść zapomina się niemal równocześnie z jej przeczytaniem. Tak, więc już teraz mam problem żeby przypomnieć sobie szczegóły fabuły. Nie jest to jednak jakiś wielki problem, „Należysz do mnie” to taki rodzaj książki, który czyta się dla samej przyjemności czytania, nie wymaga interpretacji, analizy, ani głębszych przemyśleń. Po prostu przyjemny thriller, który wciąga czytelnika i kusi rozwiązaniem kryminalnej zagadki. Znalazło się nawet miejsce na wątek romantyczny – co ostatnio typowe – chyba taki wymóg gatunku, żeby wszystkich zadowolić.

Przy czytaniu nie bawiłam się jednak tak dobrze jak przypuszczałam, że będę. Przez jakiś czas podejrzewałam nawet, że może to być debiut autorki, tak „niewprawne” wydawało mi się jej pióro. Okazało się jednak, że pani Rose wydała już kilkanaście powieści, i cieszą się one sporym uznaniem. Trochę mnie to dziwi, bowiem po niedawnej lekturze Sandry Brown – panie uprawiają ten sam gatunek – różnica między nimi wydaje mi się już przepaścią. Książka Karen Rose jest bardzo „sztywna” jakby autorka punkt po punkcie, z mozołem odhaczała kolejne elementy z założonego planu. Brak w tym płynności, lekkości, wyczucia i chyba nawet umiejętności. Nie wiem ile w tym winy autorki, a ile tłumaczenia, że dialogi brzmią tak potwornie sztucznie, a całość jest rozciągnięta do granic możliwości.

Mam sporo zastrzeżeń do „Należysz do mnie”. Od tytuły zaczynając. Zupełnie nie pasuje do treści książki, nawet przy bardzo swobodnej interpretacji nasuwa raczej skojarzenia, które nijak się z fabułą nie łączą. Dodam, że jest to wierne tłumaczenie oryginału, zastanawiam się, więc, o co autorce chodziło. Choć to może ja po prostu nie kojarzę tak jak trzeba :) Jeśli ktoś czytał i wie, to proszę o podpowiedz :)

Po drugie autorka próbowała stworzyć klimat, i nawet momentami jej się to udawało. Napięcie, które w książce tego typu jest niezbędnym elementem dobrej lektury, poważnie jednak zmniejszało ujawnienie osoby mordercy już na pierwszych stronach książki. Pytanie, „kto” nie zastąpiono nawet pytaniem „dlaczego” bo to także jest jasne. Jedyna nie wiadoma to „jak” mordercy udaje się tak sprawnie działać, pozostając przy tym nieuchwytnym. A to pytanie o znacznie mniejszej skali oddziaływania na czytelnika.

Po trzecie postacie. Kompletnie płaskie i niewzbudzające żadnych emocji. Przynajmniej w przypadku głównej postacie męskiej – policjanta J.D.  Fitzpatricka. Trudno o równie bezosobową postać. Co do głównej bohaterki zaś, to autorka tak bardzo się starała zaprezentować nam jak bardzo Lucy Trask jest wyjątkowa, że wzbudza ona w czytelniku głównie niechęć. Poza tym jest to chyba jedyna postać, która przez całe kilkaset stron jest zawsze nazywana z imienia i nazwiska. „Lucy Trask” jak mantra czy jakieś zaklęcie, mające dodawać jej znaczenia i powagi. Wywołuje to jednak zupełnie odwrotny efekt.


Zaletą książki jest całkiem interesujący pomysł na fabułę. Tajemnice z przeszłości, rodzinne sekrety, od których uniesposób się wyzwolić. Zamysł był naprawdę całkiem niezły. Cóż z tego jednak, gdy wykonie pozostawia tyle do życzenia…. 

Moja ocena:
5/10

sobota, 14 lutego 2015

Wyrok śmierci - Sandra Brown


Wyrok śmierci - Sandra Brown



Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 512



Sandrę Brown zalicza się do autorek tworzących tzw. literaturę kobiecą.Był to jeden z powodów, dla których bardzo drugo zwlekałam z sięgnięcie po którąś z jej powieści. Tymczasem okazało się, że wymienianie jej nazwiska razem z  Danielle Steel czy Dianą Palmer – czyli autorkami, trzeba to przyznać, niezbyt lotnych romansów – bardzo jej twórczości szkodzi. Sandra Brown pisze powieści sensacyjne, thrillery, w których, to fakt, pojawia się wątek romansu, ale czy to od razu znaczy, że tworzy ona literaturę kobiecą? Mężczyźni o miłości nie czytają? Zawsze mnie zastanawia ten podział, ale abstrahując już od tych rozważań, trzeba po prostu powiedzieć, że Sandra Brown pisze bardzo dobre, przemyślane, nieprzewidywalne a przy tym ogromnie wciągające książki.

Takie właśnie okazały się wszystkie tytuły opatrzone jej nazwiskiem, po które dotąd sięgnęłam („Świadek”, „Zasłona dymne”) taki okazał się także „Wyrok śmierci”.

Fabuła rozpoczyna się w momencie, gdy czteroletnia córeczka Honor Gillette zauważa przed własnym domem rannego mężczyznę. Gdy jej matka próbuje udzielić mu pierwszej pomocy rozpoznaje w nim człowieka poszukiwanego przez policję za wielokrotne morderstwo sprzed kilku godzin. Młoda kobieta i jej dziecko stają się zakładnikami groźnego Lee Coburna, który nie zawaha się skrzywdzić dziewczynki by zapewnić sobie współpracę jej matki. Mężczyzna ma, bowiem wyraźny plan i nie przypadkowo to właśnie dom Honor stał się jego tymczasowym schronieniem przed obławą. Co wspólnego może mieć samotna matka ze ściganym przestępcą? Komu może wierzyć i kto pomoże jej odkryć tajemnice zmarłego męża by dotrzeć do prawdy, która może ich uratować? I czy na to nie jest już za późno?

 W całej historii znaleźć można kilka wad. Można przyczepić się do schematyczności zarówno fabuły jak i bohaterów. Można uznać całą opowieść za mało autentyczną (zwłaszcza rozwiązanie) i pewnie wymienić jeszcze mnóstwo podobnych cech. Ale, po co, skoro książkę naprawdę bardzo przyjemnie się czyta. Fabuła wciąga od pierwszej do ostatniej strony, elementy romansu są zrównoważone przez sporą ilość akcji i napięcie, jakie towarzyszy bohaterom.

I nawet, jeśli nie jest to literatura najwyższych lotów, to z pewnością jest to literatura, która pozwoli czytelnikowi się zrelaksować i na chwilę oderwać od wciąż zimowej rzeczywistości.
 A wiec, dlaczego nie? 

Moja ocena: 
7/10

czwartek, 12 lutego 2015

Miesiąc miodowy - James Patterson, Howard Roughan


Miesiąc miodowy - James Patterson, Howard Roughan 



Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Ilość stron: 352



Mam taki problem z książkami Jamesa Pattersona, że choć uważam je za bardzo dobre, to jednocześnie nie lubię stylu, w którym są napisane. Autor jest niezwykle płodnym pisarzem i podziwiam go za niezwykłą pomysłowość i wyobraźnię, która pozwala mu tworzyć coraz to nowe opowieści. A jednak wszystkie jego książki, jakie dotąd czytałam – te z serii o Alexie Crossie czy należące do Kobiecego Klubu Zbrodni, cechowały się pewną drażniącą mnie manierą dotyczącą prezentacji bohaterów. Nie potrafię tego pewnie jasno wytłumaczyć, ale chodzi mi o pewien patos w przedstawianiu ich relacji z bliskimi lub ciągłe podkreślanie ich skuteczności i profesjonalizmu albo też „żarciki”, które chyba miały być śmieszne… Inaczej mówiąc po prostu nie lubię stylu autora. Ktoś mógłby, więc słusznie zapytać, po co czytam jego książki. Otóż odpowiedz jest prosta. Nie mam nic do zarzucenia fabułom powieści Pattersona, a po jakimś czasie, gdy historia odpowiednio mnie wciągnie wszelkie niedociągnięcia przestają mieć znaczenie.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlatego, że ku memu zdziwieniu „Miesiąc miodowy” zupełnie do powyższej charakterystyki książek Pattersona nie pasuje. Jest wręcz odwrotnie. Może to zasługa drugiego autora – Howarda Roughana. I jego wpływ na książkę był znacznie większy niż sugeruje to wielkość czcionki jaką wypisano jego nazwisko na okładce? A może po prostu książki spoza dwóch głównych kryminalnych serii Pattersona mają inny charakter? Nie wiem, w każdym razie styl jest zupełnie inny niż dotychczas i przyjmuję tę zmianę z wielką ulgą.

Fabuła książki jest zaskakująco prosta i właściwie nie przynosi żadnych niespodzianek. Główna bohaterka jest tzw. czarną wdową. Uśmierca mężczyzn, z którymi się wiąże i przejmuje ich majątek. Nie zdradzam pisząc o tym żadnej tajemnicy, jest to, bowiem jawne już od pierwszych stron książki. Swoja drogą książka nie zawiera żadnej kryminalnej zagadki – tym większe uznanie dla autorów za to, że udało im się utrzymać zainteresowanie czytelnika – a jedyna niewiadoma polega na odpowiedzi na pytanie czy kobieta zostanie złapana czy też nie. Należy także wykazać się przy lekturze dużą dozą tolerancji na nieścisłości i „niedorzeczność” niektórych rozwiązań. Autorzy, bowiem pomijają i uogólniają wszystkie szczegóły, które mogłyby im nie pasować, a które jednak powinny się tam znaleźć gdyby historia miała wydawać się bardziej autentyczna.


„Miesiąc miodowy” jest nieskomplikowaną, prostą i przyjemną lekturą, która może skutecznie umilić nam czas, jeśli tylko nie będziemy wymagać od niej niczego ponad to. Jeśli ktoś jednak spodziewa się mrożącego krew w żyłach thrillera, to może poczuć się rozczarowany, bo to zdecydowanie nie ten rodzaj książki. 

Moja ocena: 
6/10

wtorek, 10 lutego 2015

Huśtawka - Deborah Moggach


Huśtawka - Deborah Moggach




Wydawnictwo: C&T
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 256




Nie słyszałam wcześniej ani o książce „Hustawka” ani o jej autorce - Deborah Moggach. Gdy więc książka wpadła mi w ręce po prostu zaczęłam czytać niczego się nie spodziewając i niczego w zasadzie nie oczekując. Czasami fajnie jest się dać zaskoczyć. „Huśtawka” bez wątpienia mnie zaskoczyła i to bardzo pozytywnie. To niezwykła opowieść o pewnej zwykłej rodzinie, na którą spada nieszczęście, które odtąd zaważy na życiu wszystkich jej członków. Jest to jednak także historia o tym jak łatwo można przekroczyć granicę zła i jak wiele niespodzianek może przynieść los.

Hannah Price jest trochę zbuntowaną nastolatką, zamkniętą w sobie, zakompleksioną i zazdrosną o ładniejszą i faworyzowaną przez rodziców młodszą siostrę – energiczną Becky. Rodzice Hannah to dość zamożni londyńczycy, nie milionerzy, ale już nie biedni. Do sukcesu doszli ciężką pracą, której poświęcają niemal całą swą uwagę. On jest właścicielem firmy zajmującej się alarmami, ona jest dekoratorką wnętrz. Ich najstarszy syn Theo jest pełnym pasji studentem szkoły filmowej. Ot, zwyczajna szczęśliwa rodzina. Szczęśliwa do momentu aż ktoś uznał ich przypadkową wygraną na loterii za nadmiar szczęścia i postanowił odebrać jego część. Hannah zostaje porwana a kwota, jaką wyznaczono na okup za jej powrót zabierze rodzinie Priceów wszystko – prace, dom, bezpieczeństwo i gwarancje na pewną przyszłość. Jaką podejmą decyzję? I czy będą umieli żyć z jej konsekwencjami?

Pricowie to jednak jeszcze nie wszyscy bohaterowie tej historii. Niejako po drugiej stronie istnieje para: Jon i Eva. Sprawcy, których rozwój wypadków także zaskoczy…

Nie będę więcej zdradzać. To jest naprawdę świetna książka. Jej głównym atutem oprócz fabuły są świetnie nakreślone sylwetki postaci – wszyscy oni są bardzo autentyczni i bardzo ludzcy. A autorce udało się udowodnić jak zaledwie jedno wydarzenie może wywrócić cały poukładany świat do góry nogami i to bezpowrotnie.


Po prostu polecam. Książka jest niewielka i bardzo szybko się czyta. Warto zapamiętać i sięgnąć. 

Moja ocena:
7/10

sobota, 7 lutego 2015

O krok za daleko - Tina Seskis


O krok za daleko - Tina Seskis




Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 400




Emily Coleman poznajemy w pewnym niezwykle dramatycznym momencie jej życia, gdy postanawia pozostawić wszystko, co dotąd uważała za najważniejsze i zacząć od nowa. Nowe miasto, nowa praca, nowe mieszkanie, nowi przyjaciele, a nawet nowe imię. Decyzja tym bardziej szokująca, że Emily jest nie tylko córką czy siostrą, ale przede wszystkim żoną i matką. Co sprawiło, że kobieta zdecydowała się porzucić swoją rodzinę?

Czytelnik znajdzie w książce odpowiedz, ale żeby poznać prawdę będzie musiał złożyć sobie cała historię z drobnych elementów niczym puzzle. Poznamy całą historię związku Emily i jej małżeństwa, cofniemy się także do czasów jej dzieciństwa i młodości, prześledzimy jej relację z trudną siostrą i rodzicami, a wszystko to by zrozumieć kobietę, której zachowania bez tej wiedzy zrozumieć się nie da. Jednocześnie zaś będziemy śledzić jej próby ułożenia sobie życia na nowo i odnalezienia własnego miejsca w Londynie.

Dziwna książka. Książka, którą bardzo przyjemnie się czyta i jak sądzę wynika to z bardzo swobodnego posługiwania się autorki piórem. Ma ona niezwykła zdolność opisywania nawet najprostszych czynności – jak choćby dokładny opis zakupów, tak by czytelnik nawet nie zauważył, że właściwie zupełnie go nie obchodzi za ile bohaterka kupiła ramę łóżka a za ile materac :) W książce bardzo dużo jest fragmentów, które właściwie niewiele wnoszą. Całe „nowe” życie Emily jest niezbyt interesujące, zwłaszcza, że bohaterka nie wzbudza szczególnej sympatii u czytelnika i ze spokojnej, uczuciowej kobiety zamienia się w postać przypominającą raczej chcącą wyszaleć się nastolatkę.

Nic to jednak, bo książka naprawdę byłaby ciekawa – szkoda, że motyw ze śmiercią znanego piłkarza nie znalazł się bliżej środka książki niż końca – nadałoby to całości więcej dynamiki – gdyby nie fakt, że autorka zbudowała całą tę opowieść na oszustwie. Ja w każdym razie czuje się oszukana. Pani Seskis z pełną premedytacją, posługując się jedynie aluzjami i niedopowiedzeniami wprowadza czytelnika w błąd by potem wyskoczyć niczym kolorowy klown z pudełka machając chorągiewką „mam was”. Tylko, że to nie jest śmieszne i z całkiem dobrej, dramatycznej historii tworzy jakąś parodię, której nie można potraktować poważnie.

A szkoda, bo temat jak najbardziej poważny. Nie mogę niestety napisać niczego więcej by nie psuć nikomu wrażeń. Zresztą najlepiej przekonać się samemu, bo mimo wszystko uważam, że książka godna jest polecenia.  

Moja ocena:
6/10

czwartek, 5 lutego 2015

Nieuchwytny - Luke Delaney


Nieuchwytny - Luke Delaney




Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 528



Sean Corrigan jest niezwykle skutecznym śledczym, cieszy się dużym uznaniem w policji i trafia do niego wiele trudnych spraw. Sekret jego skuteczności znają jednak nieliczni, i nieliczni pochwalają. 
Sean Corrigan na skutek traumatycznych przeżyć z dzieciństwa potrafi świetnie „czuć” zbrodnie, potrafi rekonstruować wydarzenia i identyfikować się z jej… sprawcą. Choć zdeklarowany jest stać po właściwiej stronie barykady postrzega zło, jako coś naturalnego i kuszącego. Zna rządzące w świecie zbrodni prawa. Gdy więc trafia na miejsce brutalnego morderstwa młodego mężczyzny niemal od razu zaczyna podejrzewać, że nie jest to kolejny akt przemocy domowej, ale jedna z odsłon spektaklu, dzieło chorego umysłu. Corrigan nie ma wątpliwości, że za morderstwami stoi ten sam człowiek, mimo, że zbrodnie te wydają się od siebie tak różne. Czy jednak zdoła to udowodnić nim sprawca znowu uderzy?

Bardzo lubię kryminały i thrillery. „Nieuchwytny” jest jednym z lepszych, jakie ostatnio czytałam. Choć to literacki debiut, całość napisana jest tak wprawnie i „lekko”, że czytelnik nie ma wątpliwości, dlaczego Luke Delaney zdecydował się pisać. Styl jest bardzo prosty, opisy oszczędne wszystko to jednak sprawia, że czytelnik koncentruje swą uwagę na fabule. A ta jest naprawdę nieźle pomyślana i zapewne nie raz czytelnika zaskoczy. Gdzieś w połowie książki wydaje się nam, że już wszystko wiemy, i chodzi tylko o znalezienie dowodów, potem jeszcze parokrotnie musimy układać fakty od nowa.

„Nieuchwytny” liczy sobie ponad pięćset stron i błędem byłoby spodziewać się, że akcja będzie pędzić od pierwszej do ostatniej strony. Delaney nieśpiesznie snuje swą opowieść, ale robi to w sposób bardzo skrupulatny. Prezentuje niektóre sceny i pozwala czytelnikowi poznać niektóre ofiary tak by zwiększyć napięcie i ekstremalnie wyostrzyć czytelnicze apetyty. I robi to z ze sporym wyczuciem.

Niemałą zaletą książki jest także postać detektywa Seana Corrigana, jego przeszłość, od której dzięki swoje pracy nie może się uwolnić i praca, od której uwalniać wcale się nie chcę, mimo, że zmusza go ona do kroczenia po cienkiej linii – własnej granicy mroku. A przy tym mimo całego tego dramatyzmu jest to postać, która budzi sympatię, bo pozostaje taka zwyczajna. Autorowi udało się nie popaść w tak często ostatnio przesadę, i nie uczynił ze swego bohatera absolutnego dziwadła.

Reasumując: bardzo dobry, mroczny thriller. Czekam na kolejne książki autora.  

Moja ocena:
7/10

wtorek, 3 lutego 2015

Powód by oddychać - Rebecca Donovan



Powód by oddychać - Rebecca Donovan



Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 494



Jakiś czas temu na polskim rynku zaczęły pokazywać się książki z gatunku New adults, który to za oceanem cieszy się sporą popularnością zwłaszcza wśród młodzieży, ale nie tylko. Także w naszym kraju książki te zyskują coraz większą popularność. Oczywiście i ja postanowiłam spróbować, o co właściwie tyle szumu. Przeczytałam kilka i jak dotąd muszę stwierdzić, że to jednak nie dla mnie. Miałam nadzieję, że pierwsze problemy młodych dorosłych będą miłą odmianą po emocjonalnych huśtawkach, jakie zazwyczaj są udziałem nastoletnich bohaterów. Tymczasem ta „dorosłość” jest po prostu inną liczbą w metryce i nic więcej.  Za to jest znacznie brutalniej, wulgarniej i dziwniej. A w całości dominują sceny seksu i słabej erotyki. Może źle dobierałam książki, w każdym razie „Na krawędzi nigdy” było baaardzo słabe, „Hopeless” słabe, a „Morze spokoju” i „Dziesięć płytkich oddechów”, co najwyżej przeciętne. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ ku memu zaskoczeniu „Powód by oddychać” to naprawdę dobra książka!

Emma jest młodą dziewczyną, która marzy tylko o tym by jak najszybciej skończyć szkołę. I to bynajmniej nie dlatego, że ma jakieś wielkie plany, czy nie może doczekać się życia towarzyskiego w college’u. Emma robi wszystko – między innymi udzielając się sportowo – by dostać stypendium i móc wyprowadzić się z domu. Nie musieć tam już nigdy wracać jest szczytem jej marzeń. Nigdy nie wie, jakiej przemocy stanie się ofiarą, gdy przekracza próg, ale zawsze jest pewna, że nie czeka tam na nią nic miłego. Wszystko to sprawia, że dziewczyna żyje z dnia na dzień, po prostu próbując przetrwać. Ma jedną przyjaciółkę, której zdecydowała się opowiedzieć fragmenty prawdy, ale ostatecznie wie, że musi poradzić sobie ze wszystkim zupełnie sama. I już dawno nauczyła się niczego nie oczekiwać i niczego nie pragnąć. Aż do dnia, gdy pojawia się uparty Evan i Emma zaczyna nadawać znaczenie chwilom i sens inny niż by tylko przetrwać. Ale czy to może się udać…?

Książkę czyta się bardzo szybko, a historia dziewczyny jest bardzo przejmująca i realistyczna. Postawa Emmy, która decyduje się nikogo nie prosić o pomoc, ukrywać prawdę i to w przekonaniu, że pomaga tym swojej rodzinie, jest dla patrzącego z dystansem czytelnika dziwna i nieracjonalna. Ale jest bardzo prawdziwa i typowa dla wielu ofiar przemocy przekonanych, że milcząc chronią swoich bliskich. Rebecce Donovan udało się zwycięsko zmierzyć z niezwykle trudnym tematem przemocy domowej i zrobić to w sposób niezwykle rozważny i wyważony. Brawa dla niej za to. Brawa także, za opis relacji Emmy i Evana – związku, w którym na pierwszym planie zawsze są uczucia a nie seks.

Książka oczywiście ma także wady i dla mnie jedną z nich jest zbyt wyidealizowana postać Evana – uroczego, przystojnego, bogatego oraz robiącego perfekcyjnie wszystko, za co się zabierze. Pod tym względem także Emmie autorka nie szczędziła walorów i talentów od plastycznego, literackiego po sportowy. A ja wolałabym przeciętną dziewczynę w której zakochuje się zwyczajny chłopak… no, ale to nie ja jestem autorką :)

Scena finałowa sprawiła, że niecierpliwie czekam na kolejną cześć… 

Moja ocena:
8/10

niedziela, 1 lutego 2015

Grobowiec z ciszy - Tove Alsterdal


Grobowiec z ciszy - Tove Alsterdal 



Wydawnictwo: Akurat
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 496



Według opisu z okładki książka „Grobowiec z ciszy” Tove Alsterdal ma w sobie wszystko to, co w książkach lubię. Przede wszystkim jest skandynawskim kryminałem i już samo to kwalifikuje ją na listę „chcę przeczytać”, a gdy do tego dodam, że zawiera sporo wątków obyczajowych, rodzinnych tajemnic i sekretów przeszłości, które główna bohaterka musi odkryć, to tym samym książka trafia już do „muszę przeczytać”.

Nie czytałam wcześniejszej książki autorki – „Kobiety na plaży” ale słyszałam o niej dużo dobrego, miałam, więc spore oczekiwania względem „Grobowca z ciszy” być może jak się okazało nazbyt wygórowane, ale po kolei. O czym jest książka?

Katrine od jakiegoś czasu mieszka w Londynie, ale gdy matka zaczyna wymagać opieki ze strony najbliższych wraca do Szwecji, by uzgodnić szczegóły z bratem. Nieoczekiwanie dowiaduje się, że otrzyma w spadku dom, rodzinną posiadłość matki na dalekiej północy, o której ta dotąd nie wspominała. Jednocześnie otrzymuje także bardzo hojną ofertę kupna tej tajemniczej nieruchomości, hojną zwłaszcza, że dom okazuje się zapuszczoną ruderą. Nie powstrzymuje to jednak Katriny od „pokręcenie” się trochę po okolicy i zagłębienia się w przeszłość własnej rodzinny, o której dotąd nie miała pojęcia.  Nie jest to jednak dobry czas na zadawanie zbyt wielu pytań, w okolicy doszło do brutalnego morderstwa i mieszkańcy stali się jeszcze bardziej skryci niż dotychczas. Katrine nie zdaje sobie sprawy jak daleko zawiodą ją jej poszukiwania…

Ciekawe prawda? Jest tajemnica, są skrzętnie ukrywane rodzinne sekrety, jest morderstwo, stary opuszczony dom, zasypana śniegiem wieś i jej intrygujący mieszkańcy. Jest, więc wszystko, co powinno. Fabule naprawdę nie da się nic zarzucić, a jednak… czuję jakiś niedosyt. Książka po prostu nie wciąga. Nie wiem, dlaczego, niby wszystko w porządku, ładny język, plastyczne opisy. A czytanie szło mi jak krew z nosa. Odkładałam kilkanaście razy zanim dobrnęłam do finału, przy którym dopiero przestałam liczyć strony do końca.

Ostatecznie doszłam do wniosku, że wina leży w pomieszaniu gatunków. Otóż „Grobowiec z ciszy” zawiera wątki kryminalne, ale kryminał z tego żaden. Jako powieść obyczajowa zaś książka wypada także dość blado. Każdy zna setki podobnych lub ciekawszych historii – w końca nasze kontakty z „sowietami” były znacznie bardziej złożone.

Być może całość uratowałaby postać głównej bohaterki, gdyby autorka zdecydowała się przypisać jej, choć odrobinę charyzmy, nie zdecydowała się jednak i Katrine jest tak nijaka jak cała książka.

Moja ocena: 
5/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...