niedziela, 28 września 2014

Na skraju jutra - Hiroshi Sakurazaka


Na skraju jutra - Hiroshi Sakurazaka



Wydawnictwo: Galeria Książki
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 280



Powinnam chyba zacząć od tego, że najpierw obejrzałam film, a potem zabrałam się za książkę, a więc w innej kolejności niż robię to zazwyczaj. Ku memu zaskoczeniu książka i film okazały się tak zupełnie różne, że nie przeszkadzała mi nawet znajomość fabuły. Filmowa fabuła też zresztą jest zaledwie luźną wariacją na temat pierwowzoru. I wcale nie traktuję tego jak zarzut, wręcz przeciwnie, esencjonalny charakter literackiego „Na skraju jutra” aż prosi się o takie wariacje. Historia ma w sobie bowiem ogromny potencjał i już od pierwszych stron czy minut wymaga od czytelnika by uruchomił swoją wyobraźnie i zmusił ja do pracy na najwyższych obrotach aż do samego końca.

Co tak fascynującego jest w tej historii? Mamy inwazję kosmitów z którymi ludzkość zmaga się już od kilku lat i to w rezultacie systematycznie przegrywając. Mamy wielką bitwę, która dla ludzkości oznacza prawdziwą rzeź i na koniec – choć to najważniejsze – mamy pętle w czasie, która sprawia, że dla jednego z żołnierzy owa bitwa rozgrywa się w nieskończoność od nowa. Wszystko dzieje się w Japonii, a nasz główny bohater to młody i niedoświadczony rekrut (w wersji książkowej w filmowej jest inaczej), który musi jeszcze wiele nauczyć się o wojnie i walce, zanim będzie mógł marzyć choćby o wydostaniu się z pułapki czasu. W zupełnie innej sytuacji jest zaprawiona w bojach Rita, zwana powszechnie Stalową Suką i kreowana na bohaterkę przegrywającej ludzkości. Wielkiej sławie towarzyszy wielka samotność, przynamniej dopóki tej dwójce nie uda się spotkać. Niestety czas nie jest po ich stronie…

Sięgnęłam po książkę zaciekawiona w jaki sposób autor poradził sobie z zaprezentowaniem takiej ilości powtórek nie zanudzając przy tym czytelnika. Okazało się, że Sakurazaka posłużył się najprostszym z rozwiązań i po prostu je pomijał ukazując tylko te, które odbiegały od „rutyny” dnia Keiji’ego . Styl autora jest zresztą bardzo oszczędny, nie serwuje nam zbyt wielu opisów co z jednej strony otwiera pole dla naszej wyobraźni z drugiej jednak nie zapominajmy jak różny od znanego nam świata prezentuje. Już samo wyobrażenie sobie kombinezonów nastręcza sporo trudności, nie mówiąc już o uzbrojeniu czy wyglądzie samych Mimów (tak określa się wroga). Całość ma w sobie coś bardzo japońskiego, widać na przykład, że autor jest zdeklarowanym fanem mangi. Gdy opisuje postacie – zwłaszcza te kobiece – to idealnie wpisuje się właśnie w tę konwencję.

Nie będę ukrywała, że pod tym względem zdecydowanie bardziej podobał mi się film. Nie jestem fanką mangi i dużo bardziej przemawia do mnie zachodnia wersja tej historii nawet w bardzo hollywoodzkim wydaniu :)


Polecam jednak zarówno książkę jak i film, a najlepiej i jedno i drugie :)

Moja ocena:
6/10

środa, 24 września 2014

Słodka śmierć - Unni Lindell


Słodka śmierć - Unni Lindell




Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 448




Nie czytałam wcześniej żadnej książki autorstwa Unni Lindell mimo, że „Słodka śmierć” stanowi już ósmą (!) część cyklu poświęconego policjantowi Cato Isaksenowi. Nie ma w tym tylko mojej winy, na polskim rynku ukazało się bowiem jedynie trzy spośród tych książek. Wydawnictwo Czarna Owca wydało w ramach Czarnej Serii szósty, siódmy i ósmy właśnie tom. Zazwyczaj sam fakt, że coś ukazało się w tej właśnie serii wystarcza mi za rekomendację, tak więc było i tym razem gdy o Unni Lindell wcześniej nie słyszałam.

Główną bohaterką „Słodkiej śmierci” nie jest patron cyklu – Cato Isaksen, choć on także się pojawia, lecz młoda policjantka Marian Dhale, która podejmuje własne śledztwo w sprawie śmierci szefa kryminalnej policji. Fakt, że mężczyzna był przez wiele lat jej protektorem i opiekunem nie ułatwia jej zachowania dystansu i trzymania się regulaminowych procedur, co zresztą nigdy nie było jej mocną stroną. Próbuje ona poradzić sobie ze stratą przyjaciela i jednocześnie wytropić jego mordercę. Jej zmaganie z własnymi emocjami spychają na dalszy plan śledztwo, które w zagadkowy sposób dotyczy śmierci pewnego noworodka sprzed kilku lat i jego rodziny. A prawda o tej śmierci zagrzebana jest w pamięci Kari Helene, która jako małe dziecko była świadkiem śmierci brata, a jej umysł skutecznie wyparł to bolesne wspomnienie.

Książka jest dobra. Nie bardzo dobra, ale i nie bardzo zła. Jak na Czarną Serię, która mnie raczej nie zawodzi, jest to pozycja dość słaba. Autorka skupia się przede wszystkim na emocjach bohaterów – zwłaszcza na walczącej z rozpaczą Marian Dhale i pogrążonej w marazmie Kari Helene, która jedzeniem próbuje zapełnić wewnętrzną pustkę. Jeśli, ktoś lubi takie klimaty to polecam, ja jednak miałam nadzieję na więcej akcji – a przynajmniej by fabuła dotyczyła śledztwa i poszukiwań sprawcy. Wszystkie kryminalne elementy są jednak głównie tłem dla Marian. Mimo uwagi jaka została jej poświęcona nie udało mi się polubić tej postaci, co w znaczy sposób wpływa na moją ocenę.

Nie podobał mi się także sposób w jaki autorka przedstawiła Kari Helene, pani Lindell zdaje się sądzić, że chorobliwej nawet otyłości musi towarzyszyć jakaś niemoc umysłowa, a osoba taka nie jest w stanie myśleć o niczym innym jak jedzenie. Kari Helene szwankuje przecież tylko pamięć nie rozumiem więc dlaczego została przedstawiona jak pięciolatka o ciele wieloryba. Strasznie to wszystko stereotypowe, tak jak i obsadzenie w jednej z negatywnych ról przebiegłego Polaka, a  Marian – z pochodzenia Azjatki przedstawienie jako walecznej tygrysicy.

Autorka miała jednak taki, a nie inny pomysł na fabułę. I choć radzi sobie ona przedstawieniem nam tej historii całkiem nieźle, to nie jest to, to coś, co  najbardziej lubię w skandynawskich kryminałach. Może skusze się na „Miodową pułapkę” lub „Człowieka mroku” by przekonać się co do całego cyklu, trudno bowiem wyrokować na podstawie jednej książki :) 

Moja ocena:
6/10

poniedziałek, 22 września 2014

Świadek - Lars Kepler


Świadek - Lars Kepler




Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 480



Często jakoś tak mi się zdarza, że większość cykli książek zaczynam czytać od drugiego lub kolejnego tomu. Najczęściej wygląda to tak, że w oczy rzuca  mi się pierwszy tom  - zapamiętuje nazwisko i postanawiam (jak przy większości książek), że kiedyś przeczytam, a potem już nie w oczy, ale ręce wpadają mi  kolejne części. Cóż więc miałabym zrobić jak nie zacząć czytać ? :)

Tak właśnie było w przypadku książki „Świadek”. Słyszałam sporo bardzo pochlebnych opinii na temat „Hipnotyzera”, ale to właśnie kontynuację zaczęłam czytać jako pierwszą. Czy to błąd? Nie do końca, bo fabuła stanowi osobną historię z tym samym bohaterem w roli głównej, ale mimo wszystko jest to jak odcinek serialu, którego niektóre wątki ciągną się przez cały sezon. Nie znając pierwszej części można się tych wątków jedynie domyślać.

„Świadek” zaintrygował mnie już samym opisem fabuły – tak szczerze mówiąc to wystarczył mi już fakt, że morderstwo, którego sprawcę nasz bohater z uporem będzie poszukiwał, miało miejsce w ośrodku dla dziewcząt z kłopotami psychicznymi. W nieznanych okolicznościach zostaje zamordowana tam jedna z pensjonariuszek a także pełniąca wtedy dyżur opiekunka dziewcząt. Odtworzenie zdarzeń utrudnia fakt, że pacjętki nie są zbyt wiarygodnymi świadkami, nie są także zbyt chętne do pomocy. Szybko okazuje się, że jednej z dziewczyn brakuje i to ona natychmiast staje się  główną podejrzaną. Na dodatek prowadząca śledztwo lokalna policja postanawia czekać z nadzieją, że z czasem sprawa sama się wyjaśni. Zdeterminowany Joona Linna decyduje się nawet wysłuchać pewnej kobiety – medium, która twierdzi, że zna istotne szczegóły zdarzenia, ale jej wiarygodność umniejsza fakt, że żąda sporego wynagrodzenia za swoją pomoc. Czy jest zwykłą naciągaczką, czy naprawdę coś „widzi”.

Historia jest świetnie skonstruowana i napisana. Wciąga nas od pierwszej do ostatniej strony, a autor znakomicie radzi sobie zarówno z budowaniem napięcia jak i nadawaniem wydarzeniom odpowiedniej dramatyczności. Oprócz osi głównych zdarzeń mamy kilka historii pobocznych, które udanie dopełniają całość. Grono postaci jest nieliczne, ale bardzo dobrze scharakteryzowane, bohaterowie są autentyczni – trochę zagubieni ani bardzo ludzcy. Mnie osobiście książka bardzo podobała się jeszcze z jednego powodu, mianowicie urzekała mnie prostota kreacji głównego bohatera. Joona Lina jest „zwyczajny”, choć na podstawie kilu wzmianek możemy domyślać się dramatycznej przeszłości i wielu tajemnic, to historia nie skupia się na roztrząsaniu jego egzystencjalnych problemów, co jest tak rzadkie w książkach skandynawskich twórców, że aż warte podkreślenia.


Cóż więcej mogę powiedzieć? Po prostu świetna książka. Polecam.

Moja ocena:
8/10

środa, 10 września 2014

Bardziej gorzka niż śmierć - Camilla Grebe i Asa Traff


Bardziej gorzka niż śmierć - Camilla Grebe i Asa Traff




Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 384




„Bardziej gorzka niż śmierć” to jedna z najbardziej depresyjnych książek jakie dane mi było czytać. Więcej w niej psychologii niż elementów tworzących kryminał czy thriller. Nie do końca jestem przekonana czy to mi odpowiada. Lubię mocne, dobre książki także te, które wstrząsają lub pozwalają na inne spojrzenie na jakiś problem. „Bardziej gorzka niż śmierć” nie zaskakuje, ani nie wstrząsa gdy jako zupełną oczywistość przedstawia smutny los kobiety jako nieuniknionej ofiary wszelkiej męsko-damskiej relacji.

Duet Camilla Grebe i Åsa Träff wydał już wcześniej książkę o „przygodach” Siri Bergman „Spokój duszy”, której to książki jeszcze nie miałam okazji czytać, choć spotkałam się z wieloma pozytywnymi opiniami. Może właśnie dlatego bez wahania zabrała się za „Bardziej gorzką niż śmierć” (bardzo podoba mi się tytuł) gdy tylko ta wpadła mi w ręce.

Siri Bergman jest terapeutką, która wraz ze swoją koleżanką po fachu staje przed zadaniem poprowadzenia grupy wsparcia dla grona kobiet, które stały się ofiarami przemocy domowej. Systematycznie poznajemy więc koleje tragiczne historie pełne bólu, poniżenia, strachu czy gniewu, a przede wszystkim pełne bezsilności. W międzyczasie wraz z Siri przysłuchujemy się także zwierzeniom pewnej pary, która przechodzi kryzys w związku, a także uczestniczymy w dylematach z prywatnego życia naszej bohaterki. Tylko gdzieś w tle rozgrywają się wydarzenia związane z bardzo brutalnym morderstwem i do czytelnika przez większość czasu docierają zaledwie echa tego wydarzenia.

Czy jestem zawiedziona? Właściwie nie, bo choć książka jest zupełnie inna od tego czego się spodziewałam, to jest zaskakująco dobra – ale nie jako kryminał. Duży wpływ na to, jak odebrałam całą historię miała moja niechęć do głównej bohaterki, której nie udało mi się polubić. Nie bez znaczenia jest także bardzo depresyjny ton, ale na to jest (a przynajmniej powinien być) przygotowany każdy kto sięga po coś co wyszło spod pióra skandynawskich autorów.


Poważnie się zastanowię czy sięgnę po „Spokój duszy”. Być może to zrobię, w końcu jest jakiś niezwykły urok w bardzo smutnych historiach…  

Moja ocena:
6/10

sobota, 6 września 2014

Na krawędzi nigdy - J.A. Redmerski


Na krawędzi nigdy - J.A. Redmerski




Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 476





Bardzo chciałabym móc przyłączyć się do powszechnych zachwytów nad tą książką – miałam taki plan jeszcze w momencie gdy zabierałam się za lekturę, potem jednak zaczęłam czytać i stało się jasne, że mnie proza pani Redmerski nie zauroczy. Nie potrafię tylko zrozumieć dlaczego tak wielu czytelników się temu wątpliwemu urokowi poddało – o czym świadczy choćby niewiarygodnie wysoka ocena na LC.

Miałam nadzieję na pełną ciepła, romantyczną opowieść o parze młodych ludzi, którzy odbywają niezwykłą podróż przez Stany, tak naprawdę szukając siebie. Opowieść drogi w nastoletniej wersji – albo raczej by być zgodnym z prawdę w wersji bardzo młodych dorosłych (jak to jest ostatnio modne). Pomysł nie nowy, ale przecież to nie znaczy, że zły.

To nie „zwyczajność” tematu sprawia, że ledwie brnęłam przez kolejne strony tej książki co najmniej kilkanaście razy zastanawiając się czy jej nie odłożyć. Pani Redmerski nastawiła się na sukces i postanowiła dotrzeć do młodych czytelników – bo to przecież oni w większość są odbiorcami – łącząc romantyczną historię o trochę zagubionych ludziach z dosadnymi elementami erotyki rodem z „50 twarzy Greya”.

Dlaczego tak wulgarnie? Czy naprawdę tak wygląda romantyzm w naszych czasach? Bohaterowie rumienią się na najmniejszą wzmiankę sugerującą sympatię czy wzajemne przywiązanie, ale bez najmniejszego skrępowania rozmawiają o swoich fantazjach seksualnych. Uprawiają seks – także oralny czy analny, ale żadne z nich nie uważa, że cokolwiek ich łączy. Czy naprawdę tak wyglądają związki nastolatków? I skąd ten język, sposób opisu, ta dziwaczna potrzeba dominacji, która zastępuje miłość?  

Książka przypomina mi emanujące erotyzmem reklamy, bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że seks sprzeda wszystko. Sprzedał więc i tę książkę. A dla „wrażliwszych” czytelników autorka wrzuciła trochę rodzinnych dramatów i innych „problemów” i przepis na sukces gotowy. 

Mam szczerą nadzieję, że młodzież tego nie czyta. Mam szczerą nadzieję, że nikt tego nie czyta.
Szczerze nie polecam. 

Moja ocena:
2/10

czwartek, 4 września 2014

Taniec cieni - Yelena Black


Taniec cieni - Yelena Black




Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 400





Przyznam się od razu, że kompletnie nie rozumiem baletu. Jest dla mnie jakąś wypaczoną i nienaturalną formą tańca (można śmiało zarzucić mi ignorancję), ale balet po prostu do mnie nie przemawia. Nie wiem także co gorszego mogłoby spotkać małą dziewczynkę niż zajęcia z baletu – kojarzy mi się to z „tresurą” małych Azjatek na przyszłe olimpijki z gimnastyki artystycznej – ciągłe dbanie o wagę, dyscyplina i ćwiczenia na pograniczu tego co jeszcze można nazwać „zdrowym”. Pot i ból. Tak widzę balet.

Dlaczego więc dała się skusić książce o tańcu? Dlatego, że większość wydarzeń ma miejsce w zamkniętej przestrzeni szkoły baletowej, a ja bardzo lubię takie motywy – szkoły, obozy, internaty – a więc i sieć wzajemnych relacji, zazdrość, sympatia i niechęć. Wszystko to bardzo interesująco wypada w historiach gdy bohater próbuje dotrzeć do skrywanej pod płaszczem normalności tragicznej prawdy. W „Tańcu cieni” tym bohaterem jest Vanessa, która postanawia dołączyć do prestiżowej nowojorskiej szkoły baletowej po tym jak trzy lata temu właśnie z tego miejsca zniknęła jej siostra. Szybko okazuje się, że pod naporem zajęć i obowiązków jakie czekają ją w nowej szkole, na owe poszukiwania zwyczajnie nie będzie miała czasu.

Książkę czyta się przyjemnie, i nawet mnie – czyli osobę w tym temacie bardzo oporną – udało się autorce zafascynować sposobem w jaki pisze ona o tańcu. Widać, że nie jest to dla pani Black nieznany temat, a jej pasja ma odbicie w sposobie jaki opisuje balet. Co do samej fabuły jednak – to zupełnie mnie ona zawiodła. Przez większość część książki tak naprawdę niewiele się dzieje, poza opisami prób do występu podczas, których wybuchowy nauczyciel na zmianę wychwala i krytykuje Vanessę (która jest oczywiście niesamowicie utalentowana, choć jej na tym nie zależy). Mimo to, pierwsza połowa i tak jest tą lepszą częścią książki, kiedy bowiem historia zaczyna zmierzać do rozwiązania okazuje się, że jest ono dosyć „niezwykłe”.


Reasumując książka jest na swój sposób interesująca. Pani Black bez wątpienia ma spore umiejętności pisarskie – „Taniec cieni” jest jej debiutem, bez trudu można więc wybaczyć wszystkie niedociągnięcia. W każdym razie jeśli zostaną wydane inne jej książki to mam nadzieję, że będą nieco bardziej racjonalne – dla osób lubiących twardo stąpać po ziemi jak ja  - a wtedy bardzo chętnie po nie sięgnę. 

Moja ocena:
6/10

wtorek, 2 września 2014

Odwet - Kelley Armstrong

Odwet - Kelley Armstrong 




Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 360




„Odwet” czyli nieuniknione zamknięcie cyklu pani Armstrong. Byłam bardzo ciekawa jak autorka zakończy tę historię i choć przyznaję, że niekoniecznie tego się spodziewałam, to jednak w żaden sposób nie czuję się zawiedziona. Już teraz mogę powiedzieć, że to jedna z lepszych fantastycznych serii dla młodzieży jakie dane mi było czytać.

Chloe, Tori oraz Simon i Derek prowadzą poszukiwania ojca chłopców, próbując przy tym nie wpaść w ręce członków Grupy Edisona – szalonych naukowców, którzy chcą ich schwytać i ukryć tym samym genetyczne eksperymenty nad obdarzonymi niezwykłymi zdolnościami. Choć naszym bohaterom nie udaje się odnaleźć ojca Simona, to docierają oni jednak do jego przyjaciela  - Andrew, który ukrywa ich odtąd przed naukowcami. Chloe z przyjaciółmi przekonuje się, że paranormalni bardzo różnią się między sobą poglądami i wzajemną „polityką” w tym także stosunkiem do takich osób jak oni – o nieujarzmionych mocach. Przyjaciele Andrew wydają się jednak być ich jedyną szansą, zwłaszcza, że planują atak na Grupę i uwolnienie wciąż uwięzionej tam Rea. Nie da się jednak ukryć, że możliwości – zwłaszcza Chloe i Dereka – wydają się na tyle przerażać „dorosłych”, że przyjaciele zaczynają się zastanawiać, komu naprawdę mogą zaufać i czy ich bezpieczne schronienie nie jest czasem kolejnym więzieniem.

Mówiąc szczerze pierwsze kilkadziesiąt stron nieco mnie zawiodło. Po tempie w jakim wydarzenia rozgrywały się w końcówce „Przebudzenia” spodziewałam się równie mocnego początku. Tymczasem wszystko wyraźnie zwalnia i przez dłuższy czas możemy po prostu pobyć z naszymi bohaterami, którzy intensywnie zastanawiają się co będzie dalej z ich życiem i czy możliwy jest powrót do jakiejś „normalności”. Chloe spotyka się z nekromantką i ma możliwość dowiedzieć się wreszcie więcej o swoich umiejętnościach, ale efekty tego spotkania okazują się zupełnie inne niż oczekiwała. Mam nadzieję, że nie zdradzę zbyt wiele, gdy powiem, że końcowe sceny rozgrywają się oczywiście w ośrodku Grupy Edisona i istotna rolę odegra w nich poznany już w poprzedniej części demon.

    Bardzo przyjemnie czytało mi się zarówno „Odwet” jaki i całą serię. Żałuję nawet, że wzorem innych autorek, których serie rozrosły się do kilkunastu tomów, pani Armstrong zdecydowała się jednak pozostać przy trylogii. Tyle przecież jeszcze przygód i zdarzeń mogłoby stać się udziałem Chloe i jej przyjaciół. Cóż, mam nadzieję, że autorka kiedyś zmieni zdanie, bo będzie mi tych dzieciaków trochę brakowało… :)

Moja ocena:
7/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...