czwartek, 29 stycznia 2015

Kurort Amnezja - Anna Fryczkowska


Kurort Amnezja - Anna Fryczkowska



Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 424



Dać szansę polskim autorom – ta myśl przyświecała mi, gdy sięgałam po „Amnezję” autorstwa Anny Fryczkowskiej. Choć jak mam być szczera to równie duży wpływ na mój wybór miał wygląd okładki i znaczenie tytułu. Bardzo lubię historię o utracie pamięci – ten temat wydaje się tak wyeksploatowany a jednocześnie tak dramatyczny, że niezmiennie mnie ciekawi, co kolejnym autorom uda się z tym motywem zrobić nie przekraczając przy tym granicy kiczu.

W powieści Anny Fryczkowskiej na amnezję cierpi dwudziestoparoletnia dziewczyna o imieniu Marianna. Jakiś czas temu uległa ona wypadkowi samochodowemu w wyniku, którego jedna osoba zginęła. Teraz dziewczyna wolno wraca do siebie po tym wydarzeniu pod czujnym okiem narzeczonego i jego dwóch starych ciotek, które prowadzą pensjonat w nadmorskich Brzegach. Kobiety wypełniają dni Marianny pracą, narzeczony zaś wypełnia luki jej pamięci wszelkimi niezbędnymi informacjami. Dziewczyna ma jednak dziwne wrażenie, że raczej próbuje ukształtować ją wedle własnych upodobać niż pomóc jej stać się naprawdę nią.

Jest jeszcze Wanda. Zrozpaczona, rozżalona i pogrążona w żałobie Wanda, w której gniew po utracie męża miesza się z potrzebą zrozumienia, a przede wszystkim zemsty. I jest zdeterminowana na tyle, by przyjechać do opustoszałych zimą Brzegów w poszukiwaniu odpowiedzi. To małe miasteczko stanie się światkiem wielu zdarzeń, zwłaszcza, gdy w okolicy zaczyna działać morderca…

Książka ma zarówno zalety jak i wady. Zacznę od zalet, a najważniejszą jest bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Połączenie kilku elementów: amnezja, morderstwa, tajemnice i psychologiczne motywy radzenia sobie z żałobą, wszystko to tworzy bardzo ciekawą mieszankę – przynajmniej w teorii, bo do praktyki mam jednak kilka zastrzeżeń, ale o tym później.

Największą zaletą książki jest postać Wandy i cała mieszanka uczuć, jaka jest jej udziałem. Bo jak może czuć się kobieta, która na stypie ukochanego męża dowiaduje się, że ją zdradzał? Miłość i żal, rozpacz i gniew, niedowierzanie i chęć zemsty. Z dwojga głównych bohaterek to niewątpliwie Wanda jest tą barwniejszą.

Co do Marianny zaś… niewiele wiem o amnezji, ale szczerze wątpię by wiązała się ona z nagłym zidioceniem. Dwudziestokilkuletnia młoda kobieta o umyśle kilkuletniego dziecka – naiwna, nieporadna, bezradna i zwyczajnie tępa. Kłopoty z pamięcią chyba czegoś takiego nie powodują? Rzecz staje się w dodatku całkiem absurdalna, gdy w grę zaczynają wchodzić intymne relacje – ten fragment można spokojnie zatytułować „sierotka Marysia odkrywa seks”. Wiem, może przesadzam, ale postać Marianny w znacznym stopniu zaważyła na moim odbiorze całej książki i „popsuła” mi całą przyjemność czytania.


Reasumując „Kurort Amnezja” to dobra próba napisania dobrej książki - ale tylko próba. Bo choć autorka wiele razy podkreśla, jak bardzo życie różni się od fabuły polskich seriali, które narzeczony każe oglądać Mariannie, to cała książka właśnie taki serial przypomina. A chyba nie o to chodziło. 

Moja ocena:
6/10

wtorek, 27 stycznia 2015

Nocarz - Magdalena Kozak


Nocarz - Magdalena Kozak



Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 400





Jest jeszcze styczeń, a więc wszystkie moje noworoczne postanowienia są jeszcze na tyle świeże, że wciąż o nich pamiętam, co pewnie nie potrwa długo… Jeśli zaś chodzi od książki, to mam jedno podstawowe założenie: więcej eksperymentować! Jak każdy mól książkowy tak i ja mam ulubionych autorów, ale i ulubione gatunki a nawet ulubione serie książek. I często nie wychodzę, poza tę „bezpieczną” grupę w przekonaniu, że inne rzeczy mi się nie spodobają. I mam wrażenie, że sporo na tym tracę. Postanowiłam, więc sięgnąć między innymi po klasyczną fantastykę, nadrobić zaległości w „młodzieżówkach”, przeczytać jakąś fajną biografię, przezwyciężyć nieufność względem powieści historycznych, a przede wszystkim dać w końcu szansę polskim autorom, których jak dotąd z premedytacją unikałam.

Wspominam o tym wszystkim, bo książka „Nocarz” znalazła się w mojej biblioteczne właśnie w wyniku tych założeń. Gdyby nie moja chęć przezwyciężania własnych stereotypów nigdy bym po nią nie sięgnęła. Przede wszystkim autorka umieszcza akcję w rodzimej scenerii, czego nie lubię. A gdy akcja ta dotyczy wampirów, rzecz wydaje już mi się zupełnie absurdalna. Wampiry w polskiej ABW? To nie morze się udać! A jednak się udało.

Książka mnie pozytywnie zaskoczyła – pewnie po części, dlatego, że nie spodziewałam się zbyt wiele. Pani Kozak zaimponowała mi szczegółowości, z jaką zaprezentowała nam świat nocarzy, niczego nie zostawiając przypadkowi, od ich imion, po uzbrojenie i sposób działania. I w brew pozorom, wszystko to bardzo ładnie wtapia się w polską-swojką scenerię. A przynajmniej owa odmienność nadmiernie nie razi.  

Drugą zaletą jest fakt, że historia po prostu bardzo wciąga. Może, dlatego, że sporo się dzieje i czytelnik nie ma za bardzo czasu zastanowić się nad sensem owych zdarzeń, ale faktem jest, że nie sposób się przy tej książce nudzić.

„Nocarz” nie jest jednak pozbawiony wad. Jedną z nich jest pewna chaotyczność całej historii i brak płynności, jakby składała się ona z osobnych scen, które ktoś nieco przypadkowo rozrzucił. Po drugie ma moją ogólną ocenę książki wpływa w znacznym stopniu pewna pseudo-erotyczna scena w barze, od której to do końca lektury już towarzyszył mi niesmak. Nie mogę nie wspomnieć też o prostym i dość ubogim języku oraz zbyt małej ilości opiów, które mogłyby tworzyć klimat.


Reasumując moje uczucia są dość mieszane, ale nie są w każdym razie jednoznacznie negatywne (czego się spodziewałam). Zamierzam, więc dać szansę „Renegatowi” jeśli tylko wpadnie mi w ręce. 

Moja ocena:
5/10

niedziela, 25 stycznia 2015

Marsjanin - Andy Weir


Marsjanin - Andy Weir




Wydawnictwo: Akurat
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 384




„Marsjanin” Andy’ego Weira okazał się takim bestsellerem, że powszechnie uważa się za absurd, że autor miał  takie problemy z jej wydaniem i książka najpierw zrobiła zawrotną karierę w internecie zanim zainteresowały się nią wydawnictwa. Ale ja tak szczerze mówiąc wcale się nie dziwię i to bynajmniej nie, dlatego, że książka mi się nie podobała, wręcz przeciwnie, jest świetna. Nie dziwię się, bo gdyby mi ktoś powiedział, że historia kosmonauty, który samotnie walczy o przetrwanie na planecie (o której atmosferze i warunkach czytelnik nie ma pojęcia) co w zasadzie oznacza rozwiązywanie mnóstwa techniczno-fizyczno-chemicznych zagadnie (o których czytelnik nie ma pojęcia) przy użyciu dostępnego mu sprzętu marki NASA (o którym czytelnik nie ma pojęcia), okaże się takim sukcesem, to pewnie też bym nie uwierzyła. I nie wierzyłam, dopóki nie zaczęłam czytać…

Mark Watney jest jedynym człowiekiem na Marsie, po tym jak reszta jego ekipy musiała się nagle ewakuować podczas burzy, która jak wszyscy sądzili spowodowała także jego śmieć. Ale Mark przeżył a powiadomienie o tym fakcie ludzi na Ziemi, stanowi jeden z wielu jego problemów, ewentualny ratunek dzielą, bowiem od niego lata świetlne. I to dosłownie. Mark nie traci jednak nadziei i z niesamowitym uporem i sprytem zmaga się z nieprzyjazną atmosferą Marsa, głodem, mnóstwem problemów ze sprzętem oraz strachem i samotnością.

Marsjanin jest historią jednego aktora, jednej postaci, która przyćmiewa wszystko. To właśnie niezwykła, zabawna i pełna niesamowitego uroku osobowość Marka stanowi o sukcesie całej książki. To ze względu na niego większość czytelników nie odłożyło lektury, gdy tylko techniczne szczegóły zaczęły w znacznym stopniu przekraczać naszą szkolną wiedzę na temat fizyki czy chemii. I choć autorowi udaje się przedstawić wszystko z myślą o laiku, to mówimy tu przecież o „kosmicznej” technologii.

Pisze, że liczy się tylko Mark, ale w książce występują też kilka innych postaci, są one jednak tylko tłem służącym do wyeksponowania samego Marsjanina. Gdyby, bowiem narracja ani na moment nie wracała na Ziemię czytelnik mógłby poczuć się znudzony piaszczystą monotonią czerwonej planety.

Podziwiam autora za niesamowitą wiedze, z tak wielu tak różnych dziedzin, jaka potrzebna mu była do stworzenia tej fabuły. Nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia czy zawarte w niej dane są prawdziwe i zgodne z prawami nauki. Literacka fikcja ma prawo łamać wszelkie prawa, co zdaje się nie wszyscy chcą zaakceptować.

Cieszę się, że książka zostanie niedługo zekranizowana. Jest wybitnie filmowa. Już nie mogę się doczekać :)

Moja ocena:
8/10

sobota, 24 stycznia 2015

Dobra siostra - Drusilla Campbell


Dobra siostra - Drusilla Campbell 



Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 304





Roxanne Callahan jest młodą, ambitną i bardzo odpowiedzialną nauczycielką. Od niedawna jest także mężatką, a jej rodzinne szczęście zakłóca tylko problem jej młodszej siostry Simone. Bo Simone zawsze ma jakiś problem. Mimo, że mieszka z opiekuńczym mężem, czwórką dzieci i matką, zawsze potrzebuje wsparcia starszej siostry. Na czym właściwie polega problem Simone i czy jej depresja jest tylko wynikiem zmęczenia po kolejnej ciąży, czy jest w tym coś więcej? Kiedy dziewięcioletnia Merell zawiadamia policje, że jej matka próbuje utopić noworodka sprawa zaczyna robić się na tyle poważna, że Roxanne postanawia po raz kolejny bardziej dbać o siostrę. Mimo to tragedia wydaje się nieunikniona.

Drusilla Campbell odważyła się poruszyć w swojej książce bardzo ważny temat, a w zasadzie dwa tematy. Pierwszym jest niewątpliwie kwestia depresji poporodowej, o której co prawda coraz więcej się mówi, ale tak naprawdę jest to wciąż dla wielu z nas temat nieznany i nieco wstydliwy. Zbyt mocno w nas tkwi apoteoza macierzyństwa, postrzeganego, jako coś świętego w samej swej istocie, a przez to niepodlegającego żadnej skazie. Presja, jaką wywiera to na matki sprawia, że muszą czuć się one jeszcze bardziej bezsilne i opuszczone.

Drugi temat zaś, za który jestem autorce szczególnie wdzięczna dotyczy stosunków rodzinnych. Bardzo dużo mówi się o odpowiedzialności rodzicielskiej, co jednak z tą braterską czy siostrzaną? Gdzie kończy, a gdzie zaczyna się granica odpowiedzialności za rodzeństwo? Czy przekroczenie linii wyznaczającej pełnoletniość jest jednocześnie wyzbyciem się obowiązków względem, równie dorosłej już rodziny? Czy Roxanne, która praktycznie wychowała swą młodszą siostrę na osobę całkowicie bezradną, bezwolną i bezsilną, ma teraz obowiązek udzielać je pomocy, tak jak robiła to przez całe życie?

Zupełnie inną kwestię stanowi problem odpowiedzialności, jaka spoczywa na mężu Simone i jej matce. Fabuła ujawnia także wiele sekretów z przeszłości, które pozwolą prześledzić dokładnie losy obu sióstr i bardzo wzbogacają tę, na pierwszy rzut oka jednowątkową historię.

Należy jednak uprzedzić, że książka nie jest ani kryminałem, ani thrillerem, choć jej pierwsze strony i opis z okładki to właśnie mógłby sugerować. „Dobra siostra” to powieść obyczajowa, którą autorka wzmocniła kilkoma elementami wywołującymi grozę. 

Moja ocena:
7/10

czwartek, 22 stycznia 2015

Mąż - Dean Koontz


Mąż - Dean Koontz



Wydawnictwo: Albatros 
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 382


  
Każdy czytelnik na określony zestaw cech wedle, których wybiera sobie książki. Ulubione gatunki, ulubieni autorzy, intrygujący opis, albo okładka, albo coś całkiem jeszcze innego. Każdy ma też coś, co można by było nazwać uprzedzeniami, mniej lub bardziej podpartymi doświadczeniem, na przykład unika klasycznej fantastyki, literatury uchodzącej za kobiecą, lub jakichś określonych gatunków czy autorów. Ja na takiej zasadzie zupełnie absurdalnego przeświadczenia, że to nie dla mnie unikałam dotąd książek opatrzonych nazwiskiem Dean Koontz, mimo, że należą one do gatunku, który bardzo lubię. Mimo, że autor należy do bardzo płodnych pisarzy i dotąd wydano kilkadziesiąt jego książek, mnie udało się żadnej nie przeczytać. Aż do teraz.

„Mąż” ma w sobie wszystko to, co trzymający w napięciu thriller mieć powinien. Przede wszystkim jest perfekcyjnie skondensowany. Czytelnik dostaje tylko tyle informacji i opisów ile potrzebuje, aby kompletnie zawładnęły jego wyobraźnią. Bez niepotrzebnego „przegadania”, bez refleksji, retrospekcji, dygresji i wspomnień, które tak często zamieniają dobrze zapowiadający się thriller w powieść obyczajową. W „Mężu” najważniejsze jest tu i teraz, każda minuta nasycona akcją. Czy może być lepsza rekomendacja dla książki tego gatunku?

Mitch Rafferty jest ogrodnikiem, żyje skromnie i zwyczajnie, ma małą firmę, służbową furgonetkę, dom na kredyt i razem z ukochaną żoną marzy o dzieciach. Nic go nie wyróżnia z tłumu podobnych, zwyczajnych ludzi, ale to właśnie on odbiera telefon, którego rozmówca oświadcza: „mamy twoją żonę”. Odtąd nic w życiu Mitcha nie będzie już zwyczajne. Kierowany potwornym strachem o życie żony wypełnia polecenia porywaczy, ale czy to na pewno właściwa droga? Kiedy sprawy zaczynają się komplikować plan Mitcha musi zakładać już nie współpracę z tajemniczymi przeciwnikami, ale ich pokonanie…

Książę bardzo przyjemnie się czyta. Autorowi mimo znanego schematu udaje się poprowadzić akcję całkiem nowymi drogami, co jakiś czas zaskakując czytelnika nagłym zwrotem wydarzeń.

Nic dodać, nic ująć. Bardzo dobry, lekki thriller. 

Moja ocena: 
7/10

wtorek, 20 stycznia 2015

Śmierć w Braslau - Marek Krajewski


Śmierć w Braslau - Marek Krajewski



Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 256



Po lekturze „Śmierci w Breslau” jedno jest już pewne: nie polubimy się z twórczością pana Krajewskiego, nie ma na to najmniejszych szans. Naprzód nieco rozczarowały mnie „Róże cmentarne”, teraz zaś kompletnie zniesmaczyła (tak, to dobre słowo) „Śmierć w Breslau”. A naprawdę chciałam dać serii z Eberhardem Monkiem szansę. Wiem, że ma ona całkiem spore grono swych wiernych fanów, co kolejny raz udowadnia mi jak bardzo mogą różnić się czytelnicze gusta.

Czytałam te książkę przez kilka tygodni – co najmniej. Choć należę do tych osób, które pochłaniają lektury w przeciągu kilu godzin. Dobrnęłam do końca tylko na fali noworocznych postanowień, z których jedno głosi, by nie powiększać stosu niedokończonych lektur (i tak jest już wystarczająco duży). Ale nawet mimo postanowień, musiałam robić sobie przerwy w czytaniu po to by najzwyczajniej w świecie od tej książki odpocząć. Od stylu autora, i jego ciągłych prób zaszokowania i zniesmaczenia czytelnika, które po pewnym czasie zwyczajnie męczą.

Mimo ogromnego podziwu dla kunsztu, z jakim autor odtwarza realia historyczne i urzędniczo – polityczne zależności w społeczeństwie niemieckim przed wybuchem II Wojny Światowej całość fabuły ogromnie rozczarowuje. Nawet dość intrygująca kryminalna zagadka schodzi na dalszy plan wobec wszędobylskiego obrazu degeneracji. Mimo licznego grona postaci, nie ma wśród nich żadnej, której motywy wynikałyby z jakichś wyższych odczuć a nie egoistycznych i bardzo prymitywnych pobudek. A to sprawia, że czytelnik do nikogo nie odczuwa sympatii i nikomu nie kibicuje, za to los wszystkich jest mu zupełnie obojętny. A więc, po co czytać?

Należę do tego grona czytelników, które z niejednym już się w literackim świecie zetknęły, nie szokuje mnie, więc opis orgii urządzonej u jednego z arystokratów, ani zasady funkcjonowania przybytków seksualnych uciech, za wpół jawnych przyzwoleniem mieszczańskiej elity. A gdy dołożymy do tego tortury, gwałty, narkotyki, oszustwa, kłamstwa i intrygi… To pod całą tą lepką scenerią, gdzieś gubi się treść i rozwiązanie zagadki morderstwa, które w innym przypadku mogłoby być całkiem interesujące.


Żałuję, że autor wybrał dla swych opowieści właśnie taką formę, dla mnie jest ona zupełnie niestrawna. 

Moja ocena: 
4/10

sobota, 17 stycznia 2015

Subtelna prawda – John Le Carré


Subtelna prawda – John Le Carré



Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 368



Co mogę powiedzieć o „Subtelnej prawdzie” autorstwa Johna Le Carré tuż po tym jak skończyłam lekturę? Zaskakująca. Tak przede wszystkim się czuję – zaskoczona. Książka jest, bowiem zaskakująco dobra. Muszę chyba wytłumaczyć, dlaczego to mnie dziwi.  Pewne szczególne okoliczności „zmusiły” mnie by zabrać się za „Subtelną prawdę”, choć książka ta nie spełnia większości warunków, które decydują o moim doborze tytułów. Nie ma ani szczególe intrygującej fabuły, okładka budzi raczej negatywne odczucia, a osoba autora jest mi zupełnie nieznana. A jakby tego było mało całość dotyczy polityczno-wojskowych intryg, co nie jest moim ulubionym gatunkiem thrillera.

A jednak czas spędzony na lekturze tej książki nie okazał się bynajmniej stracony. Szczególny dar autora polega na tworzeniu bardzo sugestywnych postaci, które wypełniają strefę politycznych machinacji bardzo ludzkimi emocjami. To ratuje książkę przed nudą, z jaką zazwyczaj kojarzy mi się ten gatunek. Choć i na tym polu mogłoby być znacznie lepiej, na przykład gdyby Le Carré, nie wykazywał się taką skłonnością do korzystania z gotowych schematów jak na przykład w przypadku rodziny Probyn.

Powinnam chyba jednak zacząć od tego, o czym w ogóle jest ta książka. Le Carré podjął się bardzo trudnego zadania „subtelnego” przedstawienia „prawdy” na temat dzisiejszego życia politycznego. Wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii decyduje się na przeprowadzenia bardzo tajnej operacji na Gibraltarze. Działania te skryte pod kryptonimem „Fauna i flora” są tajne nawet dla sekretarza ministra, który nie dysponuje niczym poza domysłami. Christopher Probyn jedyny przedstawiciel władz na miejscu akcji wraca do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Odznaczony i uhonorowany przechodzi na zasłużoną emeryturę i cieszy się nią dopóki przypadkowe spotkanie nie uświadamia mu, że coś w „Faunie i florze” poszło nie tak jak powinno. Komu powinien wierzyć i do kogo się zwrócić by poznać prawdę, gdy granica między tym, co słuszne a nie, jest bardzo subtelna…?

Zaskakująca jest różnica, gdy porówna się „Subtelną prawdę” z podobnymi książkami, które wyszły spod pióra amerykańskich pisarzy. Tam zawsze wygrywa honor i chwalebna służba ojczyźnie, patos i zaufanie do władzy. Le Carré prezentuje nam zaś bardzo pesymistyczną wizję, polityków nawet na najwyższych szczeblach władzy skorumpowanych przez własne ambicje i biznesowe układy. Smutne to…

Polecam wszystkim fanom gatunku i nie-fanom chyba też… 

Moja ocena: 
6/10

środa, 14 stycznia 2015

Nie gaś światła - Bernard Minier


Nie gaś światła - Bernard Minier





Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 504



„Nie gaś światła”, czyli trzecia część cyklu Bernarda Miniera poświęcona policjantowi Martinowi Servaz. Od razu muszę się do czegoś przyznać, otóż niemal do końca lektury spodziewałam się, że całość jest trylogią, a w czytanym przeze mnie tomie znajdę w końcu rozwiązanie i zamknięcie wszystkich otwartych dotąd wątków. Tymczasem autor rozkręcił się tak, że przed „kocem” pojawi się pewnie jeszcze kilka tytułów. Nie, żebym miała coś, przeciwko, bo książki są bardzo dobre, ale czuje się mimo wszystko trochę wyprowadzona w pole…

„Nie gaś światła” nieco różni się od dwóch poprzednich. Tam fabuła w dużym stopniu koncentrowała się na osobie Martina Servaz i grupie jego śledczych. Tutaj zaś swoistą autonomie zyskuje kilkoro bohaterów, i policjant jest tylko jednym z nich. Pierwszoplanową rolę zdaje się odgrywać Christine Steinmayer, dziennikarka radiowa, która pada ofiarą perfidnych manipulacji. Niemal z dnia na dzień jej poukładany dotąd świat wywraca się do góry nogami, a wszystko to za sprawą perfidnego dręczyciela, który powoli wkracza i niszczy wszystkie sfery jej życia – podkopuje autorytet, fabrykuje dowody, ośmiesza w oczach przyjaciół, osacza i izoluje. I choć dziewczyna zdaje sobie sprawę z tych działań, nie może zrobić nic by się obronić zwłaszcza, że nie wie, kto ani dlaczego chce doprowadzić ją na skraj rozpaczy. Cała sprawa ma także drugi wątek, którego tropem podąża Servaz, a zaprowadzi go on… w kosmos. A raczej do międzynarodowego środowiska badaczy kosmosu i astronautów. Jak te dwie sprawy się łączą? Ja nie zdradzę…

A jak ma się do tego wszystkiego arcyprzestępca Julian Hirtmann, od którego cała trylogia (dotąd) się zaczęła? Otóż nijak. Oprócz tego, że jest, co jakiś czas wspominany, głównie przez samego bohatera, dla którego postać Hirtmanna ulega mitologizacji do miana arcywroga, jego wątek zostaje w powieści właściwie zarzucony. Nie pojawiają się także postacie poznane i stale obecne w poprzednich książkach lub pojawiają się jedynie epizodycznie. O innym sposobie narracji już wspomniałam. Wszystko to sprawia, że „Nie gaś światła”, do cyklu z Servaz po prostu nie pasuje. I chyba wolałaby, by autor  wydał ją, jako osobną powieść. Zwłaszcza, że zdecydowała się powtórnie wykorzystać kilka ze znanych już motywów na przykład ten z muzyką poważną na miejscu przestępstwa – tym razem są to opery. Naprawdę, zabrakło innych pomysłów?

W poprzednich swoich recenzjach wspominałam o pewnej „dziwności” w książkach Miniera, jakby autor się sądził, że bez tych urozmaiceń książka wydawać się będzie czytelnikowi mało interesująca. Nie inaczej jest i w nie „Nie gaś światła”, zdecydowanie wolałabym, by autor z tych elementów zrezygnował. Miło byłoby na przykład poznać, choć jednego „normalnego” bohatera, który nie wyróżniałby się jakąś nietypową cechą czy skłonnością. No, ale cóż, taki styl…

Teraz, kiedy opisałam już wszystkie te zastrzeżenia, mogę w końcu przyznać, że książka jest bardzo dobra. Temat jest trudny i nietypowy, a wszystko to, co spotyka Christine potwornie przerażające, zwłaszcza, gdy czytelnik uświadomi sobie, z jaką łatwością opisywana historia mogłaby nie być tylko literacką fikcją. Przerażające, jak łatwo jest zniszczyć komuś życie w przeciągu zaledwie kilku dni. Pozbawić przyjaciół, pracy, poczucia celu i sensu i skazać na życie w izolacji i niekończącym się strachu, gdy każda próba obrony powiększa tylko w oczach otoczenia wrażenie paranoi.

Brawa dla Miniera, za ten pomysł na thriller, który choć dość wolno się rozkręca, to trzyma w napięciu, aż do ostatniej strony. Mam nadzieję, że autor ma jeszcze trochę takich pomysłów, i wybaczę mu nawet odwlekanie sprawy Hitrmanna, jeśli tak ma to odwlekanie wyglądać :)

Moja ocena:
7/10

niedziela, 11 stycznia 2015

Jedwabnik - Robert Galbraith


Jedwabnik - Robert Galbraith



Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 480




Powinnam chyba zacząć od tego, że trochę się rozleniwiłam (to przez te strasznie długie święta) i moje noworoczne lenistwo rozrosło się do niemal tygodnia. A to już przecież prawie połowa miesiąca i czas w końcu zapomnieć o wszelkich zestawieniach, statystykach i podsumowaniach, a wziąć się porządnie do roboty :) Choć nie tak całkiem jednak próżnowałam, a raczej próżnowałam bardzo przyjemnie i zdążyłam już w styczniu co nieco przeczytać :)

Swoje uwagi na temat „Jedwabnika” zacznę od tego, że „Wołanie kukułki”, czyli pierwszy tom przygód detektywa Cormorana Strike’a, było jedną z lepszych książek, jakie czytałam w 2014 roku (jednak nie udało się całkiem uwolnić od podsumowań :). Moja ocena nie wynika tylko z sympatii i uznania dla autorki (choć mam dużo jednego i drugiego), ale raczej z ogromnego zamiłowania do kryminału, jako gatunku. Czytałam i wciąż czytam dziesiątki kryminałów i nie mam najmniejszych wątpliwości, że „Wołanie kukułki” należy do grona najlepszych spośród nich i osoba autora nie ma tutaj nic do rzeczy (co sugerują ci, którzy woleliby by autorka pozostała wierna dziecięcej fantastyce).

Nie miałam okazji podzielić się swoimi wrażeniami z lektury „Wołanie kukułki”, dlatego wybaczcie mi ten przydługi wstęp. „Jedwabnik” spokojnie mogą czytać osoby, które po pierwszy tom ze Strikiem nie sięgnęły. Wszystkie najistotniejsze fakty zostają subtelnie czytelnikowi przypomniane.

A fakty są takie: do agencji detektywistycznej (w skład pracowników, której wchodzi sam detektyw i jego asystentka) zgłasza się żona pewnego ekscentrycznego pisarza, prosząc o odnalezienie jej męża, który jak przypuszcza, na jakiś czas zniknął (co już mu się w przeszłości zdarzało). Choć oferta pracy wydaje się mało rentowna, znudzony śledzeniem niewiernych małżonków Strike zlecanie przyjmuje, co zaprowadzi go wprost w nieznany świat pisarzy i ich wydawców. Sprawy komplikją się znacznie, gdy okazuje się, że ostatnia, jeszcze niewydana książka zaginionego zawiera bardzo nieprzychylne portrety wielu ludzi z tego środowiska. Pytanie, kto i dlaczego chciał skrzywdzić pisarza wydaje się kluczowe, zwłaszcza, gdy poszukiwany zostaje odnaleziony martwy.

Klasyczny kryminał z elementami prawdy wyłaniającymi się w toku śledztwa, z rozmów, zdarzeń i przesłuchań. Do tego silna osobowość pierwszoplanowego detektywa, który jednocześnie budzi szacunek i sympatię. Robin stanowi doskonale uzupełnienie tego duetu, i bardzo się cieszę, że tym razem nie jest tylko obiektem tła. Te dwie silne osobowości stanowią główną zaletę książki, postacie ze śledztwa są w porównaniu z nimi dużo bardziej „płaskie”. Ale też nie na tyle by to przeszkadzało w odbiorze. Plastyczność opisów w każdym razie pozwala ich sobie z powodzeniem wyobrazić.

Bardzo ważną zaletą książki, jest precyzja i łatwość, z jaką autorka pozwala nam wniknąć w wydawniczy świat. Wydawcy, agenci, pisarze, znajomości, układy i cały ten branżowy zgiełk i rządzące nim prawa. Ciekawe środowisko, zwłaszcza, gdy kryje mordercę :)


Dobrze, nie będę się już więcej zachwycać. „Jedwabnik” to po prostu bardzo dobry kryminał i… już!

Moja ocena:
7/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...