niedziela, 30 czerwca 2013

Anioł śmierci - Linda Howard

Anioł śmierci - Linda Howard


Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 232




„Anioł śmierci” pani Howard to dziwna książka. Nietypowa. Dotąd Linda Howard przyzwyczaiła mnie raczej do utrzymanych w nieco komediowej atmosferze romansów („Polowanie na sobowtóra”, „Ryzykowna piękność”) lub niezbyt skomplikowanych, ale przyjemnych thrillerów romantycznych („Niebezpieczne zbliżenie”). Gdy więc sięgałam po kolejną jej książkę, spodziewałam się czegoś podobnego. Tymczasem „Anioł śmierci” jest czymś zupełnie innym. Przede wszystkim mam spore problemy by tę książkę w ogóle zaklasyfikować. Zawiera sporo erotyki, ale nie jest to po prostu erotyk, równie dużo tu akcji, ucieczek, pościgów, planów i trudności w ich realizacji, ale nie jest to także zwykła sensacja. I po trzecie w centrum całej fabuły autorka umieściła pewne stricte fantastyczne wydarzenie, ale książka nie przypomina także klasycznej fantastyki. Do tego oczywiście mamy sporo życiowych problemów, przemian i przewartościowywania znaczeń w życiu głównych postaci. Ale, jak już wynika z powyższego, nie jest to po prostu powieść obyczajowa. I ten swoisty miszmasz daje bardzo dziwny efekt.
Nietypowa jest nawet para głównych bohaterów. Ona Drea, nie jest jak to najczęściej bywa zwyczajną, niewinną, spokojną kobietą, przez przypadek uwikłaną w jakąś niezwykłą sytuację. Nie. Drea jest jak najbardziej świadomą swoich wyborów dziewczyną gangstera, wykorzystującą swoje ciało jako środek umożliwiający jej życie w luksusie. W gruncie rzeczy jest więc luksusową prostytutką. On natomiast, jest ni mniej nic więcej płatnym zabójcą na usługach co bogatszych gangsterów. Nietypowy duet, który miłość połączy ze sobą w jeszcze bardziej nietypowych okolicznościach. Drea okrada swojego dotychczasowego kochanka i ucieka, a zlecenie na zabicie jej dostaje nie kto inny jak „nasz” zabójca. Do tego trzeba jeszcze wspomnieć, że całość rozgrywa się w czasach jak najbardziej współczesnych, a jednym z największych problemów dziewczyny w realizacji planów okazuje się bankowa biurokracja :)
Jak moje wrażenia? Dziwna ta książka, powiem to jeszcze raz, z pełną świadomością, że się powtarzam. Jak można mówić o miłości w odniesieniu do kogoś kto żyje z mordowania ludzi? Nie wiem, ale pani Howard jakoś mnie nie przekonała w wielkie nawrócenie i odrodzenie. Trochę za dużo tu frazesów pod pozorem życiowej mądrości. Sądzę, że przesłaniem książki było stwierdzenie, że ostatecznie zawsze chodzi o miłość, że tylko ona się liczy w końcowym rozrachunku. Takie swoiste „kochaj i rób co chcesz”, ale to już moja nadinterpretacja :)
Nie wiem jak przełożyć „dziwna” na wartość liczbową więc wybieram połowę skali.
Moja ocena:
5/10

sobota, 29 czerwca 2013

Duchy przeszłości - Wendy Webb

 

Duchy przeszłości - Wendy Webb


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 296




Wendy Webb jest jeszcze mało znaną amerykańską pisarką, a choć na swoim koncie ma już kilka książek, to w języku polskim wydano do tej pory tylko jedną, ale nie o ilość a jakość przecież chodzi. „Duchy przeszłości” są w każdym razie świetnym debiutem pani Webb na naszym rynku.
„Duchy przeszłości” to bardzo dobra książka zwłaszcza z jednego powodu. Otóż pani Webb udało się zachować pewną specyficzną równowagę i wpisać się w sam środek nurtu. Książka pani Webb jest bowiem opowieścią o duchach, a te zazwyczaj mają tendencje do ciążenia ku skrajnościom, albo otrzymujemy pełen grozy i makabry horror, albo płytką opowiastkę ocierającą się o kicz. Dobrze napisana, pełna ciepła i swoistej ludzkiej mądrości, klimatyczna opowieść o duchach jest czymś naprawdę rzadkim. A „Duchy przeszłości” są właśnie taką opowieścią. Powinnam chyba jednak najpierw w paru zdaniach opisać fabułę.

 Kilka ostatnich miesięcy w życiu Hallie James młodej rozwódki okazało się wyjątkowo ciężkich. Śmierć ukochanego ojca i tajemniczy list kobiety podającej się za jej matkę przewróciło cały jej dotychczasowy świat do góry nogami. Od zawsze sądziła, że jej matka zginęła w pożarze, teraz jednak okazało się, że nie tylko nie było żadnego wypadku, ale w dodatku to jej ojciec uprowadził ją jako małą dziewczynkę pozorując przy tym ich śmierć. Hallie sama już nie wie co jest prawdą, a co kłamstwem i nie ma o to kogo zapytać, bowiem oboje jej rodzice już nie żyją. Wszystko co może zrobić to w poszukiwaniu odpowiedzi udać się na wyspę Grand Manitou. Miejsce gdzie czas jakby się zatrzymał, ludzie mieszkają w starych domach i przemieszczają się konnymi dorożkami. Mają także swoją historię i swoje sekrety. Hallie uda się poznać dzieje swojej rodziny i wyjaśnić niezwykłe tajemnice z dalszej i bliższej przeszłości, nawet jeśli będzie musiała przy tym uznać działanie sił, których istnienia dotąd nie podejrzewała. 

Książkę czyta się szybko i łatwo. Fabuła wciąga mimo, że sporą jej część stanowi opowiadana Hallie historia rodzinna. Jest to jednak historia tak niezwykła, że nie można się czuć przytłoczonym tą lawiną informacji. Miejscami jest strasznie, miejscami zabawnie, miejscami zwyczajnie. To lekka opowieść, trochę w niej nieścisłości, przedstawienie postaci pozostawia sporo do życzenia i końcówka także nie jest godna miana wielkiego finału. Ale autorka nie mała chyba ambicji zaprezentowania nam wiekopomnego dzieła, ale przyjemną lekturę, która pozwoli nam na chwilę oderwać się od tak zwyczajnej rzeczywistości. Czyta się przyjemnie, a o to przecież chodziło.

Moja ocena:
7/10

piątek, 28 czerwca 2013

Paranormalność - Kiersten White


 

Paranormalność - Kierten White


Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 320
Seria: Paranormalność tom 1 



W czerwcu postanowiłam nieco odpocząć od fantastyki, czytam więc głównie kryminały przeplatane romansami. W końcu co jak nie właśnie te gatunki najlepiej czyta się w lato. Od każdej zasady znajdzie się jednak wyjątek, więc i w moim planie znalazło się miejsce dla „Paranormalności” Kiersten White. O książce słyszałam już dawno i zazwyczaj były to bardzo pochlebne opinie, nie mogłam więc się powstrzymać przed zapoznaniem się z nią gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. A okazja nadarzyła się właśnie w czerwcu :)
O czym jest książka? O niezwykłej dziewczynie, nastolatce Evie, której specjalne zdolności polegają na przenikaniu iluzji, za którą chowają się jeszcze niezwyklejsze istoty, a więc wampiry, wilkołaki, elfy, czarownice i mnóstwo innych. Ona sama uważa się jednak za „zwyczajną” dziewczynę, śmiertelniczkę, która w ramach międzynarodowej instytucji, chroni ludzkość przed owym „paranormalnym” złem. Wszystko jednak się zmienia, gdy do siedziby organizacji w ramach której spędziła niemal całe swoje życie, wdziera się chłopak, którego „paranormalność” nie mieści się w żadnych dotąd znanych kategoriach. Zaintrygowana dziewczyna zaprzyjaźnia się z gościem i pod jego wpływem zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie, swoją pracę i samo znaczenie „normalności”. Tymczasem całemu znanemu jej światu zaczyna zagrażać tajemniczy wróg i wydaj się on w jakiś dziwny sposób związany z samą Evie.
Tyle o treści. A jakie są moje wrażenia po lekturze? Pozytywne to te, że książka jest lekko napisana, prostym swobodnym językiem który przyjemnie się czyta. Treść jest interesująca a zwłaszcza sam pomysł, na stworzenie świata w którym to co jest „normalne” zostaje skonfrontowane z tym co „dobre” lub „złe”. Nie spodziewajmy się jednak jakiś filozoficznych rozważań czy głębszych myśli, mogłyby one odstraszyć nastoletnich czytelników, a książka wyraźnie napisana została dla nastolatków.
W zasadzie „Paranormalność” niczym nie różni się od mnóstwa innych podobnych książek. Nastolatka z niezwykłymi zdolnościami zakochuje się w równie niezwykłym nastolatku i oboje oprócz typowych dla ich wieku problemów, jak to w co się ubrać na bal maturalny, muszą też, poradzić sobie z uratowaniem świata przed nadciągającą zagładą.
Przyznam szczerze, że trochę się zawiodłam, zwłaszcza po serii tak pochlebnych opinii. To nie jest zła książka, tego nie twierdzę, ale jest to książka zwyczajnie przeciętna. Może być miłą lekturą na jakiś letni dzień o ile nie spodziewa się po niej czegoś więcej niż lekkiej opowiastki. 

Moja ocena:
5/10

Świadek - Robert Muchamore

 

Świadek - Robert Muchamore


Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2005
Ilość stron: 296




„Świadek” jest kolejną, czwartą już częścią cyklu Roberta Muchamora opisującą przygody nastoletnich agentów brytyjskiego wywiadu. Każda część dotyczy innej misji i można je czytać jako osobne, zamknięte historię nie przejmując się chronologią.
James Adams wyrusza tym razem na misję wraz ze swoim siedemnastoletnim kolegą Davem. Zadanie wydaje się dosyć proste i zostaje zakwalifikowane jako nie niosące ze sobą szczególnego ryzyka, dlatego też James i Dave wypełniają je niemal pozbawieni „dorosłej” opieki. Jako bracia wprowadzają się do małego mieszkania w jednej z dzielnic Londynu, a ich zadanie ma polegać na infiltracji środowiska Leona Tarasowa drobnego przedsiębiorcy, który ostatnimi czasy wyraźnie się wzbogacił ale nikt nie zna źródła jego dochodów. Leon wraz z żoną wychowuje dwoje własnych dzieci oraz osieroconych bratanka i bratanicę. To właśnie oni stają się celem działań młodych agentów. Sytuacja jednak znacznie się komplikuję, pojawiają się różne wątki, skorumpowani przedstawiciele policji, kradzieże samochodów, tajemnicze morderstwo, a to wszystko sprawia, że z pozoru prosta misja przekształca się w jedną z najbardziej zaawansowanych technicznie w historii całego CHERUBA.
Po rewelacyjnej pod każdym względem „Ucieczce” i równie świetnych dwóch wcześniejszych częściach pan Muchamore sprawił, że sięgam po serię CHERUB jak po swoisty pewnik, gwarant dobrej, wciągającej lektury. Muszę więc przyznać, że pewnie z tego powodu „Świadek” troszkę mnie rozczarował. Nie ma tu tyle akcji co wcześniej, nie ma nagłych zwrotów ani zaskakujących wydarzeń. Całość toczy się leniwie jak dla Jamesa upalne lato spędzane na włóczeniu się po placach i parkach w oczekiwaniu, że coś zacznie się dziać. 
Wciąż jest jednak bardzo interesująco (to mimo wszystko Muchamore), a więc mamy całe grono świetnie nakreślonych bohaterów zwłaszcza nastolatków przeżywających typowe nastoletnie problemy. Mamy lekki, łatwy język, świetne dialogi, kilka zabawnych scen i intrygujące rozwiązanie. To wszystko sprawia, że „Świadka” czyta się lekko i przyjemnie. Nawet z mniejszą ilością akcji jest to wciąż bardzo dobra, wciągająca lektura. Trudno mi jednak opędzić się od myśli, że autorowi trochę zabrakło pomysłu na tę część. Spory fragment książki zajmuje opis treningu w CHERUBIE, dopiero później zaczyna się misja bardzo podobna do tej z „Kuriera”, a rozwiązanie, choć ciekawe,  jest - jak na tę serię - mało realistyczne i w zasadzie mogłoby się obejść bez udziału nastoletnich agentów.
Nie krytykuję jednak, bo mimo wszystkiego co napisałam co mogłoby świadczyć na niekorzyść „Świadka” uważam lekturę książki za bardzo dobrą, wciągającą rozrywkę. I wszystkich - w przypadku tej części zwłaszcza nastoletnich czytelników - zachęcam by po nią sięgnęli. Polecam. 

Moja ocena:
6/10



Zmierzch - Johan Theroin



 

Zmierzch - Johan Theroin


Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 451
Seria: Kwartet olandzki tom 1






Julia, czterdziestokilkuletnia kobieta wraca do rodzinnej Olandii, by tam, na wyspie jeszcze raz zmierzyć się z dramatem jaki przeżyła prawie dwadzieścia lat temu. Wtedy to, jej kilkuletni syn Jens pod osłoną gęstej mgły wyszedł z domu i wszelki ślad po nim zaginał. Julia nie potrafi o tym zapomnieć, ani się z tym pogodzić, choć sama przed sobą próbuje przyznać, że Jens na pewno nie żyje. Jej ojciec, emerytowany żeglarz i jego przyjaciele mają jednak swoje własne tropy i hipotezy co do zdarzeń sprzed dwudziestu lat. Gdy do domu starców zostaje wysłany dziecięcy sandał Jensa, Gerlof coraz bardziej jest przekonany, że nie są to tylko hipotezy.
Co sądzę o „Zmierzchu” Theorina? Sądzę, że na swój sposób jest rewelacyjny, ale nie jest to sposób ani prosty, ani oczywisty. Wyobraźcie sobie wszystkie te cechy, które wyróżniają skandynawski kryminał od każdego innego. Dokładne, trochę mroczne opisy zimnych pustkowi, nieliczni mieszkańcy małych miasteczek, enigmatyczni, milczący i powściągliwi. A mimo to pod pozorem opanowania i dystansu przechowujący swoje mroczne sekrety. Każdy czytał choć jeden skandynawski kryminał, każdy to skąd kojarzy, prawda? A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś podniósł te wszystkie czynniki do matematycznego kwadratu (co najmniej), aż po granice absurdu. Co z tego wyjdzie? Rozwlekła historia z niekończącymi się opisami każdego miejsca, uliczki, budynku czy nawet wnętrza pokoju. Historia z postaciami tak tajemniczymi, że tylko siedzą i myślą, a zamiast dialogów mamy wymiany mrukliwych słów z których nic nie wynika. Nikt niczego nie mówi wprost, nikt nie zadaje najbardziej oczywistych w większości sytuacji pytań. Nikt nie zachowuje się normalnie. To jest na swój sposób fascynujące. Rozumiem tych wszystkich, których książka zauroczyła, jej sposób napisania i niepowtarzalny klimat. Prawdą jest jednak także to, że jej czytanie męczy. Strony ciągną się w nieskończoność, serwując nam setki słów, opisy miejsc, codziennych czynności, codziennych rozmów. Gdzieś tam na końcu da się z tego poskładać zgrabną historię, ale brnięcie do tego końca jest jak marsz pod bardzo stromą górę. I choć zdobycie szczytu rekompensuje trud, to nie mogę z czystym sumieniem napisać, że ta książka mi się podobała. Lubię się wspinać dla samego wspinania i czytać dla samego czytania.


Moja ocena:
6/10



wtorek, 25 czerwca 2013

Ucieczka - Robert Muchamore

 

Ucieczka - Robert Muchamore


Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 280




„Ucieczka” jest trzecim tomem rewelacyjnej serii dla młodzieży autorstwa Roberta Muchamora. Opisuje on życie, szkolenia i misje młodych agentów należącej do tajnej brytyjskiej jednostki wywiadu o nazwie CHERUB. Specyfika owej grupy polega na tym, że jej czynni członkowie nie mają mniej niż dziesięć, ani więcej niż siedemnaście lat – a więc są dziećmi. Sukcesy jakie odnoszą młodzi agenci płyną z faktu, że zwykle pozostają oni poza wszelkim podejrzeniem, a świat dorosłych nawet tych najniebezpieczniejszych widzi w nich tylko nieszkodliwe dzieciaki. Nic bardziej mylnego. Agenci CHERUBA szkoleni są tak by mimo ograniczeń swego wieku mogli sprawdzić się każdych warunkach. Nawet tych najtrudniejszych.
Do takich misji należy zadanie, którego podejmuje się James. A warunki z którymi musi się zmierzyć są wyjątkowo trudne tak jak zasady przemocy rządzące w amerykańskim więzieniu dla młodocianych przestępców. James nie tylko pozwala się tam dobrowolnie zamknąć, ale jeszcze musi wspiąć się po szczeblach więziennej hierarchii na tyle by zbliżyć się do pilnie strzeżonego Curtisa Oxforda, następnie zorganizować ucieczkę i mając przeciw sobie siły policyjne kilku stanów doprowadzić do spotkania z matką Curtisa. Pilnie poszukiwaną przez brytyjski i amerykański wywiad. Zadanie jest więc tak trudne, że nawet w oczach Jamesa ociera się o szaleństwo. Tym razem w akcji pomagać mu będzie David udający jego brata i jego prawdziwa siostra Laura. I choć koordynatorzy zdają się wierzyć w powodzenie operacji, to przez większość czasu, a zwłaszcza w więzieniu trzynastoletni James jest zdany tylko na siebie. A w tym brutalnym świecie wszystko może się zdarzyć.
Powiem od razu, że to dotąd najlepsza cześć CHERUBA jaką czytałam. Nieprzewidywalna, do bólu realistyczna i pełna akcji. Wciąga od pierwszej do ostatniej strony, tak, że trudno się oderwać, bo trudno też znaleźć czas na głębszy oddech. Kilkugodzinna niekończąca się przygoda z ciągłymi zaskakującymi zwrotami akcji.
Jeszcze kilka słów o tym co w całej serii warte podkreślenia – i robię to przy każdej nadążającej się okazji – sylwetki bohaterów. Nie tylko James i Laura są tutaj ważnymi postaciami, autor z równą pieczołowitością nakreślił nam kilkanaście innych charakterów, skomplikowanych, interesujących i autentycznych – od współwięźniów z Arizona Max po grupę dorosłych agentów wspomagających akcję.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? To co dotąd trochę mnie raziło, czyli nazbyt rozbudowane wątki damsko – męskie, które w wypadku tak młodych bohaterów wydawały mi się trochę dziwne, w tej części właściwie nie występują. W atmosferze pośpiechu i napięcia zwyczajnie nie ma na to czasu.
Mam nadzieję, że „Ucieczka” jest świadectwem tego, że cały cykl Roberta Muchamore zostanie utrzymany na takim, niezwykle wysokim poziomie. Ja w każdym razie bez wahania sięgnę po następny tom.

Moja ocena:
9/10

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Czarne lustro - Sharon Sala

 

Czarne lustro - Sharon Sala


Wydawnictwo: Harlequin
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 384

 


Sharon Sala jest autorką romansów z wątkiem kryminalnym, lubię taki typ literatury bo zazwyczaj gwarantuję dobrą, lekką lekturę, wciągającą a nie wymagającą zbytniego zaangażowania. Coś w sam raz na letnie popołudnie. Jakiś czas temu czytałam „Pamiętaj” tej autorki i świetnie spełniało ono te kryteria. Teraz więc postanowiłam sięgnąć po kolejną książkę opatrzoną jej nazwiskiem licząc na to samo.
Sarah Whitman i jej matka Catherine przeżyły w miasteczku Marmet ciężkie chwile. Po tym jak ojciec Sarah – dotąd spokojny bankowy urzędnik – zniknął razem z milionem zrabowanych dolarów, mieszkańcy miasteczka zgotowali rodzinie Whitmanów prawdziwe piekło. Z iście bezwzględną bezdusznością i tak typowym dla małomiasteczkowych społeczności uporem doprowadzili swoimi szykanami już i tak załamaną Catherin do ostateczności. Kobieta popełniła samobójstwo a opiekę nad dziesięcioletnią Sarah przejęła przybrana ciotka Lorett. Ekscentryczna i dość oryginalna kobieta wywiozła małą do dalekiego Nowego Orleanu i wychowała jak własną córkę. Od strasznych zdarzeń minęło już dwadzieścia lat, gdy przez przypadek w czarnych wodach jeziora w Marmet odnaleziono szczątki pana Whitmana. Nie ulega wątpliwości, że został on zamordowany a to całkowicie zmienia obraz tego, co jak przypuszczano wydarzyło przed laty. Sarah, która bezskutecznie próbowała odciąć się od przeszłości musi teraz wrócić do rodzinnego miasta, by oddać ojcu – w którego tak łatwo zwątpiła -  ostatnią przysługę, a także zażądać prawdy i zmazać ze swej rodziny piętno oszczerstw.
Przyznaję, że fabuła zapowiadała się niezwykle obiecująco i w zasadzie taka też jest. Pani Sale przedstawia nam grono dobrze skonstruowanych, ciekawych postaci i nie szczędzi także urozmaicających motywów jak jasnowidząca ciotka. Przyznam się jednak, że spodziewałam się czegoś trochę innego i w moim odczuciu książce czegoś brakuje. Może trochę więcej emocji, jakieś zwroty akcji, czy nieco mniej szablonowy wątek romansu. Jakby jednak nie patrzeć książkę lekko i przyjemnie się czyta – mimo ciągle powtarzających się fraz jak „pan domu” stosownych jako zamiennik do imienia Tonyego i kliku innych trochę irytujących elementów. Być może byłabym pod większym wrażeniem gdyby udało mi się zaprzyjaźnić z główną bohaterką, a tak się niestety nie stało, co znacznie utrudniło mi czytania. W tekście wielokrotnie podkreśla się jaką dzielną i zdeterminowaną kobietą jest Sarah, ale nie znajduje to potwierdzenia w jej czynach czy emocjach. Trochę szkoda, ale mimo wszystko „Czarne lustro” to lekka i przyjemna książka i jeśli nie postawi się jej zbyt wysokich wymagań, nikt nie powinien czuć się zawiedziony. 

Moja ocena:
4/10

wtorek, 18 czerwca 2013

Janusowy kamień - Elly Griffiths

 

Janusowy kamień - Elly Griffiths


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 350



Co do książki pani Griffiths popełniłam jeden zasadniczy błąd. Otóż trafiłam na nią przez przypadek szperając po zakamarkach mojej ulubionej księgarni. Spodobała mi się okładka, spodobał opis, nie zastanawiając się więc dłużej po prostu ją zakupiłam. A jak już miałam ją w swoich rękach, to znów bez zbędnej zwłoki zabrałam się za czytanie.
Po kilkunastu stronach stwierdziłam, że coś tu jednak jest nie tak. Przyznaję się od razu, że o pani Griffiths wcześniej nie słyszałam, a być może powinnam, bo okazało się, że jest ona autorką serii kryminałów, której bohaterką jest archeolog sądowy Ruth Galloway. I wszystko byłoby super, któż miałby pretensję, że może się zapoznać z więcej niż jedną dobrą książki, gdyby nie to, że „Janusowy kamień” który właśnie pochłaniałam okazał się drugim, a nie pierwszym tomem serii. Nigdzie w opisie nie znalazłam o tym wzmianki, a szkoda, bo choć mamy przed sobą niby osobną historię, kolejną sprawę i zagadkę do rozwiązania, to jednak co i rusz pojawiają się odnośniki do wydarzeń i osób znanych ze „Szlaku kości”.
Można by więc było, całkiem słusznie zapytać, dlaczego więc nie odłożyła czytania do czasu, aż zapoznam się z pierwszą częścią. Otóż, po prostu za bardzo mnie wciągnęło. Jest coś w sposobie pisania pani Griffiths, że tworzy ona sugestywny trochę mroczny klimat nieznanych zakątków Anglii, a jednocześnie posługuje się przy tym bardzo lekkim językiem. To wielki atut tej książki.
Dotąd nie napisałam jeszcze o czym w ogóle „Janusowy kamień” jest. W trakcie prac budowlanych na miejscu starego domu dziecka odnaleziony zostaje dziecięcy szkielet. Może on zarówno pochodzić z czasów starożytnych jak i całkiem współczesnych. Podczas gdy Ruth Galloway prowadzi na ten temat naukowe badania, miejscowy inspektor Harry Nelson zabiera się do policyjnego śledztwa. Oboje starają się odkryć tajemnicę z przeszłości co ktoś usilnie stara się im udaremnić. Nie bez znaczenia pozostają także ich prywatne problemy, a na tym polu sytuacja mocno się komplikuje. Autorka wplotła w historię także dużo ciekawych szczegółów dotyczących archeologii, a zwłaszcza zwyczajów grzebalnych z czasów rzymsko – celtyckich.
Fabuła sama w sobie nie jest może jakoś szczególnie zaskakująca, właściwie rozwiązanie dosyć mnie rozczarowało jako mało realne ale w połączeniu z klimatem i wyrazistą osobowością głównych bohaterów całość robi naprawdę dobre wrażenie.
Polecam, ale głównie tym, którzy już się ze „Szlakiem kości” zapoznali. Nie przypuszczam by czuli się zawiedzeni, a niektóre wątki – jak wzajemna relacja Ruth i Harrego – nie wyda im się tak wyrwana z kontekstu jak mnie. 

Moja ocena:
7/10

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Kurier - Robert Muchamore

 

Kurier - Robert Muchamore


Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 278



„Kurier” jest drugim tomem poświęconym przygodom Jamesa Adamsa i jego przyjaciół należących do tajnej organizacji nieletnich agentów Cherub. Ksiązka nie wymaga znajomości poprzedniej części – można ją z powodzeniem traktować jako odrębną, zamkniętą całość – dlatego polecam także tym, którzy nie sięgnęli jeszcze po „Rekruta”.
Kilka słów o treści. James trafił do organizacji Cherub wprost z domu dziecka. Od tego czasu minęło już jednak kilka miesięcy. W tym czasie James zdążył już przejść mordercze szkolenie podstawowe a także wziąć udział w pierwszej prawdziwej misji. Przyniosło mu to akceptację i uznanie zarówno wśród kolegów jak i kadry. Teraz przyszedł czas na kolejną misję i to nie byle jaką. Celem Cheruba staje się narkotykowy gang specjalizujący się w szybkich dostawach kokainy do klientów. Tajemnica ich sukcesu leży w wykorzystywaniu dzieci i młodzieży w roli kurierów. Na czele gangu stoi jak dotąd nieuchwytny Kieth Moore, od lat cel bezskutecznych policyjnych akcji. On sam jest jednak zbyt ostrożny i ma zbyt wielu informatorów w szeregach stróżów prawa, by tradycyjni agenci mogli wniknąć do jego organizacji. Kieth Moore ma jednak czworo nieletnich dzieci i to na nich skupiają się młodzi agenci Cheruba.
W tej niezwykle śmiałej akcji Jamesowi towarzyszy Kyle, Kerry oraz Nicole a także Zara i Ewart w roli opiekunów. Misja okazuje się niezwykle trudna i pełna licznych zagrożeń i niebezpieczeństw. Młodzi agenci muszą odnaleźć się w środowisku pełnym przemocy i niebezpieczeństw a jednocześnie zachować konieczny do wypełnienia zadania dystans.
O swoich „moralnych” wątpliwościach co do Cheruba pisałam przy okazji części „Rekrut” teraz więc mogę skupić się na swoich wrażeniach odnośnie samej fabuły. A te są jak najbardziej pozytywne. Jak zwykle u Muchamore nie znajdziemy w kiszące nic co mogłoby służyć ułagodzeniu czy ocenzurowaniu opowieści. Autor serwuje nam czysty realizm we wszystkich jego odcieniach szarości. To już nie jest bajka gdzie wszystko jest dobre albo złe, a dobrych spotykają tylko dobre rzeczy. Rzecz jasna treść jest stu procentową fikcją literacką, ale bez trudu można wyobrazić sobie każdego z bohaterów jako autentyczną postać. Postacie to wielki plus całej serii.
Drugim niezaprzeczalnym atutem jest akcja. Nieustannie coś się dzieje, a Muchamore daje nam czas tylko na szybkie złapanie oddechu przed kolejnymi wydarzeniami.
Tyle zalet. Teraz wada o której muszę wspomnieć. O ile bowiem postaci zachowują pozór autentyczności i przeżywają jak najbardziej autentyczne problemy nastolatków to ich wiek zwyczajnie się nie zgadza. Wszystko byłoby w porządku gdyby Muchamore dał swoim bohaterom po około szesnaście lat, ale oni mają po kilka mniej. Nikt nie przekona mnie, że dwunastolatki prowadzą tak rozbudowane życie uczuciowe, że problemy damsko – męskie spędzają im sen z powiek. Nie mówiąc już o randkach, pocałunkach i „obmacywaniu”. To zwyczajnie jeszcze nie ten etap.
Książka napisana jest lekko i płynnie co zapewne jest jedną z przyczyn tego, że tak bardzo wciąga. I choć w porównaniu z pierwszą częścią wydaje mi się trochę słabsza, to dlatego, że znikł element zaskoczenia i wiedziałam już czego mogę się spodziewać. Mimo wszystko to wciąż świetna lektura zarówno dla młodszych jak i starszych czytelników. Polecam.

Moja ocena:
7/10

Powtórka z małżeństwa - Katie Fforde

 

Powtórka z małżeństwa - Katie Fforde


Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2001
Ilość stron: 415




Długo zbierałam się by napisać tych kilka słów na temat książki pani Fforde. „Powtórka z małżeństwa” jest bowiem typowym lekkim romansem niewiele różniącym się od setek podobnych książek.
Paulina i Lucas byli kiedyś małżeństwem. Oboje młodzi i namiętnie zakochani nie przeszli jednak zwycięsko próby jaką okazało się zderzenie z twardymi realiami rzeczywistości. Chcący szybko awansować w środowisku maklerów Lucas ostatecznie porzuca tyleż romantyczną co naiwną młoda malarkę dla wpływowej kobiety ze swojej branży. Kiedy kilka lat po rozwodzie spotykają się ponownie są już zupełnie innymi ludźmi. A co dziwniejsze to co ich na nowo połączy to właśnie praca. Lucas bo porażce w biznesie został znanym szefem kuchni jednej z restauracji, Paulina natomiast z powodzeniem prowadzi własną firmę zajmując się uprawą i sprzedażą świeżych warzyw.
Od początku wiemy, że uczucie połączy tych dwoje na nowo – tytuł nie pozostawia nam co do tego żadnych wątpliwości, a trochę szkoda. Ostatecznie nie przeszkadza nam to jednak w obserwowaniu wzajemnych relacji, zmagań, a przede wszystkim słownych i nie tylko, potyczek między naszymi bohaterami. Książka napisana jest bowiem lekko i z dużym poczuciem humoru. Nie brak też w niej kilku głębszych myśli i specyficznego uroku jakiego całości dodaje postać ekscentrycznej starszej ciotki – Kitty.
Choć trudno tu może o coś oryginalnego to całość czyta się przyjemnie, choć mi ta historia po ciekawym początku zaczęła się pod koniec trochę nudzić i niestety nie udało mi się jakoś szczególnie zaprzyjaźnić z Pauliną, ani też dać się oczarować Lucasowi. Mimo to jest to lekki romans ze sporą dawną poczucia humoru i ze względu na to chętnie polecam go jako lekturę na jakiś letni dzień. 

Jeszcze jedna uwaga co do wydania. Można mieć sporo zastrzeżeń co do tłumaczenia – przykładem sam tytuł, ale także graficznie bez rewelacji. Okładka jest być może oryginalna, ale szczerze mówiąc zupełnie mi się nie podoba. 



Moja ocena:
5/10

niedziela, 16 czerwca 2013

Wampir z Ropraz - Jacques Chessex

 

Wampir z Ropraz - Jacques Chessex


Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 96




Cóż mogę napisać o tej książce. Opowiadaniu w gruncie rzeczy, bo stron jest naprawdę za mało by to była powieść. I dobrze, bo więcej pewnie nie dałoby się znieść. „Wampira z Ropraz” nie czyta się ani lekko, ani przyjemnie. Od razu powiem, dla tych, którzy dali się zwieść słowu „wampir”, że nie mamy tu do czynienia z romansem dla młodzieży. Przed wielką rewolucją skojarzeniową, która każe nam teraz postrzegać to słowo w aspekcie tylko romantycznym, wyraz ten był synonimem zła i potworności tak wielkiej, że aż nieludzkiej. I właśnie w takim znaczeniu tkwi on w tytule dzieła Jacquesa Chessexa.

Początek dwudziestego wieku, małe szwajcarskie miasteczko gdzieś w środku niczego, gminne, gnuśne i zabobonne. Zło istnieje tam pod setkami postaci – Chessex nie szczędzi nam naturalistycznym opisów obrzydliwości i wszelkiego wynaturzenia – ale jest to zło oswojone i skrywane. Gdy jednak ciało młodej Rosy zostaje odkopane dzień po pogrzebie, a następnie zgwałcone, poćwiartowane i zbezczeszczone na wszystkie inne możliwe sposoby, mieszkańców ogarnia panika. Sytuacja się powtarza w innych pobliskich miasteczkach, co sprawia, że zaczyna się polowanie na winnego.
Czytając „Wampira z Ropraz” aż trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z opisem autentycznego zdarzenia. Chessex prezentuje nam wszystko, co małe i pierwotne w ludziach. Tego nie czyta się łatwo, ani lekko. Także język i styl nie należy do łatwych ani prostych, ale świetnie oddaje klimat odizolowanej społeczności, dusznej atmosfery sekretnych perwersji ukrytych pod maską wiejskiej idylli.
Na uwagę zasługuję także zakończenie, zaskakujące i zupełnie nieprzewidywalne. Dla samego zakończenia warto przebrnąć przez te kilkadziesiąt, niełatwych stron. Polecam tę mini powieść Chessexa ale polecam tym, którzy zapoznali się z opisem i wiedzą na co się decydują. Nie bez przyczyny wydawca zaleca tę książkę czytelnikom o „mocnych nerwach”.

Moja ocena:
6/10

Betonowy ogród - Ian McEwan

 

Betonowy ogród - Ian McEwan


Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2008
Ilość storn: 200




Mam ogromne zaległości w pisaniu recenzji. Ostatnio wena jakoś mnie opuściła, czekałam więc cierpliwie na jej powrót zabijając czas kolejnymi lekturami. I teraz, gdy właśnie sprawdzam, czy to odpowiedni moment na pisanie czy mam czytać dalej, odkryłam, że na mojej liście mieści się już sześć książek o których chciałabym wspomnieć. Nie pozostaje mi więc innego, jak zakończyć czekanie na wenę, która mam wrażenie wciąż mnie nie nawiedziła, i wziąć się do dzieła. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Ian McEwan jest zapewne najbardziej znany z powieści „Pokuta” na podstawie, której swego czasu nakręcono głośny film w równie głośnej obsadzie. Ja jednak zdecydowałam się na jego debiutancką książkę – „Betonowy ogród”, która to od momentu wydania przyniosła autorowi sławę makabrysty. I jest to sława jak najbardziej zasłużona.
W opisie wydawcy przeczytamy, że jest to „gęsta, intensywna opowieść o czwórce dzieci, które po odejściu rodziców stopniowo przyjmują ich role. Zawieszone pomiędzy światem dzieciństwa i dorosłości dryfują przez dni sennego, upalnego lata.” Stwierdzenie to świetnie oddaje charakter tej książki. Jest gęsta od gorąca, erotyzmu i lepkiego brudu. Fenomenalne w niej jest to, że wywołuje odrazę, przeraża, brzydzi i odpycha a jednocześnie fascynuje na tyle, by nie sposób jej było odłożyć. Uczciwie przyznaję, że niewiele w swojej czytelniczej karierze spotkałam takich książek.
Dużą zasługą jest to, że McEwan nie próbuje nikogo pouczać i umoralniać, oceniać ani potępiać. Przedstawia nam świat widziany oczami kilkunastoletniego Jacka, dorastającego chłopca, który dopiero odkrywa swoją seksualność. Ale nie jest on jedynym bohaterem tej opowieści. Jack ma dwie siostry, starszą i młodszą oraz małego braciszka. Ich normalne, niczym nie wyróżniające się życie zmienia się gdy z ich domowego świata znikają dorośli. Po pierwszym zachłyśnięciu się wolnością, zaczynają inaczej postrzegać siebie samych jak i siebie nawzajem.
Muszę jeszcze wspomnieć o sposobie w jaki „Betonowy ogród” został napisany. Nie wiem na czym polega zabieg i jak McEwan to zrobił, ale udało mu się wciągnąć czytelnika w głąb tej historii, tak, że nawet się nie spostrzeżemy jak tkwimy wewnątrz tego domu wypełnionego niezdrową intymnością, odorem brudu i śmierci. Nie sposób zachować dystans kiedy niemal oddycha się tym samym powietrzem ciężkiego, upalnego lata.
Bardzo podobało mi się także zakończenie, choć spotkałam się z opiniami, że niektórych czytelników rozczarowało. Nie będę niczego zdradzać, ale powiem, że dla mnie cała historia dąży do jakiegoś wielkiego finału z każdą chwilą przybiera coraz bardziej jaskrawy koloryt szaleństwa aż ostatecznie ociera się niemal o groteskę.
Polecam, choć nie mam wątpliwości, że to nie jest książka dla wszystkich. Niejednych oburzy i zniesmaczy, inni spodziewający się akcji mogą ją uznać nawet za nudną. Każdy zapewnie odbierze ją inaczej. Dla mnie jest wstrząsająca. Wstrząsająco prawdziwa.

Moja ocena:
8/10

sobota, 15 czerwca 2013

Stokrotki w śniegu - Richard Paul Evans

 

Stokrotki w śniegu - Richard Paul Evans


Wydawnictwo:  Znak
Rok wydania:  2011
Ilość stron:  288



Każdy miesiąc ma w moim czytelniczym rankingu najlepszy i najsłabszy punkt. Już teraz wiem, że o ile nie nastąpi jakieś niespodziewane odkrycie czegoś co zwali mnie z nóg, najwyżej w czerwcu uplasują się książki Roberta Muchamora. Jego seria „Cherub” jest jednym z najfajniejszych odkryć jakiego dokonałam w ostatnim czasie. Ale o tym przy innej okazji. W tym miejscu chce napisać, że mam nadzieję, że „Stokrotki w śniegu” uplasują się na drugim końcu tej listy i, że na nic gorszego już nie trafię.
Nazwisko Richarda Paula Evansa należy do tych bardziej rozpoznawalnych (i nie chodzi mi tu o jego powszechność, której zaradzić ma jak sądzę, posługiwanie się obojgiem imion), ale ja muszę ze wstydem przyznać, że dotąd nic co wyszło spod jego pióra jeszcze nie trafiło do mojej biblioteczki. Aż do teraz, kiedy to na jednej z półek odnalazło swoje miejsce śliczne, nowiutkie wydanie „Stokrotek w śniegu”.
I cóż z tego, że książka ładna, jak nigdzie indziej tak jak w przypadku książek właśnie nie o wygląd a o wnętrze chodzi. A w środku… No, może trochę przesadzam, bo muszę zupełnie szczerze przyznać, że „Stokrotki…” czyta się łatwo, szybko i lekko. Ale z drugiej strony… Wiem, że pan Evans ma, także w naszym kraju, szerokie grono swych wielbicieli (twórczości, rzecz jasna). W innych krajach rzecz ma się podobnie. W końcu mówimy o autorze którego wszystkie dotychczasowe powieści – a jest ich kilkanaście - gościło na liście hitów „The New York Timesa”. Jakiś czas temu jednak, przekonałam się, że owe listy to coś zupełnie nie dla mnie.
O czym są „Stokrotki w śniegu”? Niektórzy mówią, że to nowa, współczesna wersja „Opowieści wigilijnej”, tyle, że z postacią skąpego milionera w roli głównej i bez ingerencji sił nadprzyrodzonych. Wolałabym jednak spojrzeć na tę historię w inny sposób, bo Dickensowskie inspiracje są tu niezaprzeczalne. Gdybyście chcieli stworzyć jak najbardziej przejmującą scenę, która wzruszy nawet najbardziej zatwardziałych współczesnych twardnieli to czy najlepszym pomysłem nie byłoby posłużenie się niezawodnym motywem dziecka. Wyobraźcie sobie tylko: kilkulatek odmawiający wieczorny pacierz w ciemnej klitce swego ubogiego domu, a przy nim matka. Umęczona, spracowana kobieta, klęcząca przy łóżku by wpatrzona kochającym spojrzeniem w swego jedynaka prosić Boga o pomoc i siłę przetrwania w świcie, który pozbawił ich wszystkich perspektyw i oszczędności. Dramatycznie prawda? Taka właśnie jest jedna z pierwszych scen tej książki, potem pojawia się jeszcze umierająca na raka kobieta porzucona przez męża, żona opiekująca się chorym na stwardnienie rozsiane mężem, oraz kilkanaście innych osób, na niezliczone sposoby równie doświadczonych przez los.
Wiem, że pewnie się czepiam, ale w mojej bardzo subiektywnej opinii cała ta książka, to jeden wielki wyciskacz łez i kompletny banał pod osłonką życiowej mądrości. Z rzeczywistością nie ma wspólnego zupełnie nic prócz pobożnych pragnień, by wszyscy źli ludzie, odkryli swoje prawdziwe oblicze i uświadomili sobie bezmiar swej nikczemności, by mogła nam w spokoju królować sprawiedliwość. Amen.
Dobra, przesadziłam, ale dawno nie rozczarowałam się czymś co według wszystkich znaków na niebie i ziemi powinno było mnie zauroczyć, wzruszyć i choć trochę zaskoczyć. A nie lubię rozczarowań!

Moja ocena:
3/10

wtorek, 11 czerwca 2013

Nie oglądaj się - Karin Fossum

 

Nie oglądaj się - Karin Fossum


Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 264




Choć co do tego, co właściwie wyróżnia skandynawski kryminał od każdego innego przedstawiciela tego gatunku na przykład rodem z Włoch czy Wielkiej Brytanii, zdania są bardzo różne, to faktem jest, że właśnie te z północnej Europy cieszą się największym uznaniem (oczywiście nie licząc brytyjskiej klasyki). Moim skromnym zdaniem to co skandynawski kryminał wyróżnia, to nie szczególnie skomplikowana zagadka, bo zazwyczaj rozwiązanie okazuje się dość proste, ani nie niezwykła nawet jak na kryminał brutalność zabójstwa – chociaż z tym też różnie bywa. Inni mówią jeszcze o ciężkim ponurym klimacie, któremu bliżej do horroru. Ja osobiście, choć trochę zgadzam się z powyższymi, stawiałabym raczej na pogłębiona płaszczyznę emocjonalną. Nie ma zbyt dużo akcji, wydarzeń, zaskakujących zwrotów, a narracja raczej statecznie kroczy niż mknie. I choć całość składa się z mozolnie przedstawionego śledztwa, niezliczonych rozmów i spostrzeżeń, które pozornie nic nie wnoszą, to ostatecznie składają się one na wstrząsające rozwiązanie. I co najważniejsze, choć niby nic się nie dzieje, to jednak nie można się oderwać.
I taką właśnie książką jest „Nie oglądaj się” Karin Fossum. W ustronnym miejscu w małej miejscowości zostaje znalezione ciało piętnastoletniej dziewczyny. Śledztwa w tej sprawie podejmuje się zasłużony już policjant Konrad Sejer i jego młodszy partner Jakub Skarre. Po wstępnym rozpoznaniu wydaje się, że absolutnie nikt nie mógł mieć żadnego powodu by pozbawić Annie życia. Ktoś jednak to zrobił i wszystko wskazuje na to, że musi to być któryś z tamtejszych mieszkańców. W miejscu gdzie wszyscy się znają i wiedzą o sobie niemal wszystko wskazanie mordercy okazuje się szczególnie trudne. Sejer z uporem stara się odtworzyć i poznać wszystkie aspekty życia dziewczyny by w ten sposób doszukać się motywu, którym kierował się sprawca. Małomiasteczkowe tajemnice pozornie najzwyklejszych i spokojnych mieszkańców powoli zaczynają wychodzić na jaw.
Książkę bardzo dobrze się czyta pomimo, że nie zawiera żadnych zwrotów akcji, wielką zasługą pani Fassum jest pogłębiony obraz bohaterów, bez czerni i bieli, raczej w niezliczonych odcieniach szarości. Pod pozorem niezmąconego spokoju kłębią się silne uczucia, prezentowane dosadnie a jednak z dystansem, bez zbytniej dramaturgii.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wspomniała o kilku wadach. Choć uważam całość za bardzo wciągająca, to niektóre fragmenty bardzo mnie nużyły. Autorka kilkanaście razy prezentuje nam chłopaka ofiary skupionego przed komputerem. Jego wspomnienia o zmarłej są interesujące, ale powtarzalność sceny męczy. Nie podobały mi się także niektóre dialogi, rozmowa Sejera z Skarrem na temat Boga, czy rozważania na temat kremacji. Niewiele wnosiły – choć można się z tym nie zgadzać.
Jeśli ktoś ma ochotę sięgnąć po klasyczny skandynawski kryminał, to jak najbardziej polecam „Nie oglądaj się” – bo zawiera wszystko co najlepsze w tym gatunku.

Moja ocena:
7/10

Ryzykowna piękność - Linda Howard

 

Ryzykowna piękność - Linda Howard


Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 223



 Ostatnio czytając książkę Lindy Howard „Polowanie na sobowtóra” całkiem nieźle się bawiłam, gdy naszła mnie więc ochota na coś lekkiego a wciągającego sięgnęłam po kontynuację pod tytułem „Ryzykowna piękność”. Wciąż mamy do czynienia z historią Blair i wciąż jest to opowieść widziana jej oczami, ba wciąż nawet ktoś ewidentnie czyha na jej życie. Ale mimo wszystko jest to już zupełnie inna książka.
Blair jest silną kobietą, która doskonale wie czego chce i jak to osiągnąć. A to czego chce to, to by jej ślub z Wyattem Bloodsworthem był dopracowanym w najdrobniejszym szczególe sukcesem. To co jej przeszkadza w urzeczywistnieniu tej wizji, to przede wszystkim ciągle powtarzające się zamachy na jej życie, a także sam Wyatt, z którym nieostatnie prowadzi wojnę o dominacje w ich związku.
To co w „Polowaniu na sobowtóra” wydawało mi się innowacyjne, świeże i zabawne, w „Ryzykownej piękności” jest już niestety raczej męczące i nie śmieszne. Wszystkie charakterystyczne cechy Blair, które dotąd czyniły ja po prostu oryginalną zostały przerysowane do tego stopnia, że postać ta jest parodią samą w sobie a przez to zupełnie traci wrażenie autentyczności.
Autorka porusza temat nieuchronnej wojny damsko – męskiej w każdym związku, przedstawia nam różnice w postrzeganiu świata przez obydwie strony. Niby pomysł fajny, ale tak naprawdę nic tu nie wykracza poza utarte schematy i powszechne stereotypy. Książka ma jednak raczej bawić niż pouczać, więc nie jest to może szczególnie ważki zarzut, ale wspominam o tym, bo jest to tak naprawdę główny temat książki. Oprócz relacji damsko – męskich okraszonych sporą dawką erotyki niewiele tu bowiem znajdziemy. Zagadka kryminalna stanowi dla Blair jedynie tło.
Choć „Ryzykowna piękność” nie podobała mi się tak jak poprzednia cześć przygód Blair Mallory, to na pewno jest to lekka i nie wymagająca intelektualnie rozrywka. Coś w sam raz na relaksujący wieczór.

Moja ocena:
4/10

niedziela, 9 czerwca 2013

Rekrut - Robert Muchomore

 

Rekrut - Robert Muchamore


Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 320



Z opisaniem swoich wrażeń po przeczytaniu tej książki miałam i wciąż mam spory problem. Wynika to z tej prostej przyczyny, że choć uważam „Rekruta” za świetnie skonstruowaną i świetnie napisaną książkę, którą pochłonęłam za jednym zamachem, to z drugiej strony co do zasadności powstania takiego cyklu jak „Cherub” mam spore wątpliwości. Zacznę jednak od treści.
James jest wyjątkowo bystrym dwunastolatkiem, którego w krótkim czasie spotkało sporo nieszczęść. Efekt jest taki, że po śmierci matki trafia do niezbyt przyjaznego domu dziecka, a jego młodsza przyrodnia siostra wraca pod opiekę nie nadającego się do roli opiekuna ojca. Wszystko to sprawia, że droga jego życia zdaje się nieuchronnie ciążyć w dół, ku ulicznym wandalom i złodziejaszkom. Tak dzieje się dopóty, dopóki nie trafia on pod skrzydła „Cheruba” – organizacji szpiegowskiej wykorzystującej do tajnych misji… dzieci. Na dzieci nikt przecież nie zwraca uwagi i z zasady są ponad wszelkim podejrzeniem, a tym samym mogą pracować tam, gdzie żaden dorosły nie miałaby wstępu. 

„Rekrut” został wyraźnie podzielony na trzy części. W pierwszej poznajemy Jamesa, jego sytuację, charakter i wszystko to co spotkało go „przed”. W drugiej towarzyszymy mu podczas szkolenia, poznajemy organizacje i rządzącej w niej prawa. Trzecia zaś, to już dokładny opis misji w której James uczestniczy jako agent. Wszystkim tym częściom autor poświecił odpowiednio dużo uwagi i nie poprzestał na skrótach czy niedopowiedzeniach. Mówiąc wprost Robert Muchamore jest aż do bólu szczery i niezależnie czy opisuje stosunki uczniów w podmiejskiej szkole czy obóz szkoleniowy dla rekrutów, to musimy liczyć się z tym, że będzie to realny, faktyczny obraz, brutalny i prawdziwy, bez żadnych cięć. 

Kolejne na co muszę zwrócić tu uwagę, to fakt, że mimo iż dwie pierwsze części mogą wydawać się tylko wstępem przed „misją”, to zostały napisane tak, że nie sposób się oderwać i naprawdę nie ma się wrażenia, że na coś czekamy. Autorowi udało się to osiągnąć między innymi poprzez świetnie skontrowane grono postaci. Jest to całkiem liczne grono – James nie jest jedynym bohaterem. Poznajemy mnóstwo osób, głównie nastolatków, ale nie tylko i wszyscy oni, nawet postacie poboczne zostały obdarzone indywidualnymi cechami charakteru i własną skomplikowaną osobowością. Nie dość, że nie da się nie czuć sympatii do Jamesa, to mamy jeszcze Laurę, Bruca, Kerry, Amy i dzieciaki z misji, a każde ma własną historię. A wszystko to pomimo całej tej realności o której już pisałam, podane zostało wyjątkowo lekko. Może nawet za lekko i na tym polega mój problem z tą książką. 

Sam pomysł, że dzieci mogłyby być wykorzystywane przez rząd w misjach szpiegowskich, jest nonsensowny i oburzający. Bo któż by chciał narażać na coś takiego swoje dziecko? To rzecz jasna pytanie retoryczne, a ja pamiętam, że mam do czynienia z fikcją literacką. Tylko, że ta fikcja została napisana tak, jakby w fakcie, że sieroty można poddać nieludzkiemu szkoleniu i przerobić w „żołnierzyki” nie było nic złego. Wręcz przeciwnie, sympatyczny Mac uśmiecha się dobrotliwym uśmiechem dziadka mówiąc o tym jak „Cherub” zasłużył się w historii swojego kraju. Wiem, możecie uznać, że się czepiam, i pewnie trochę się czepiam, ale kiedy mój bratanek i siostrzenica, osiągnie wiek trzynastu lat  - od tej grupy wiekowej zalecana jest lektura – to nie chciałabym by czytali jak instruktorka podczas szkolenia wpycha butem głowę w błocie dwunastoletniej dziewczynki i krzyczy przy tym „wstawaj gruba świnio”. Nie chciałabym by moje dzieciaki sądziły, że mogą istnieć jakiekolwiek sytuację w których traktowanie w ten sposób dziecka byłoby dozwolone. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi. 

No dobrze. Teraz kiedy już wyjaśniłam wszystkie swoje wątpliwości moralne :) mogę z czystym sumieniem napisać, że i tak uważam, że ta książka jest świetna. I za jakiś czas z pewnością sięgnę po kolejny tom. Na razie muszę sobie odpocząć, po tych wszystkich treningach… :) 

Moja ocena:
8/10

Zabójczy uśmiech - Lisa Scottoline

 

Zabójczy uśmiech - Lisa Scottoline


Wydawca: Mozaika
Czyta: Milena Lisciecka



Lisa Scottonline jest amerykańską autorką kryminałów. Jej ksiązki zyskują coraz szersze grono zwolenników także w Polsce. Oprócz popularnych „Spójrz mi w oczy” i „Ocal mnie” jest znana szczególnie z serii poświęconej prawniczej kancelarii Rosato&Associates i pracujących tam odważnych kobiet, gotowych twardo walczyć o sprawiedliwość.
„Zabójczy uśmiech” jest jedną z książek, która zalicza się do tej serii, ale niestety jak dotąd nie została wydana w Polsce w papierowej wersji. Można co prawda wysłuchać jej w formie audiobooka w bardzo dobrej interpretacji Mileny Lisieckiej, ale co papier to papier :) Dla tych, którzy też tak uważają pozostaje więc oryginał.
Książka nie jest długa, ale zawiera wszystko to co dobra, wciągająca powieść zawierać powinna. Przede wszystkim mamy tutaj bardzo ciekawą historię w której śmierć włoskiego rybaka przeplata się z obecnymi wydarzeniami i wydaje się mieć na nie istotny wpływ, nawet jeśli Mary DiNunzio sama jeszcze nie wie jaki. Mary jest prawniczką i jej faktycznym klientem powinien być raczej „majątek” zmarłego przed półwieczem emigranta, niż on sam. Coś jednak w fotografii i osobowości mężczyzny, którą odkrywa za sprawą jego osobistych drobiazgów, nie pozwala jej przejść nad jego historia bez uzyskania odpowiedzi. A im dłużej trwają jej poszukiwania, tym więcej pytań chciałaby zadać i tym bardziej ktoś stara się jej to uniemożliwić.
Fabuła jest dość prosta, ale klimatyczna i wciągająca. Czyta się lekko i przyjemnie, a choć miejscem akcji jest głównie Filadelfia, to spora część akcji rozgrywa się w środowisku włoskich emigrantów co jest miłym urozmaiceniem. Szkoda, że autorka nie poświęciła więcej uwagi postaciom – skupiła się raczej na wydarzeniach, ale może dla czytelników znające inne książki z tej serii, sama Mary i pracownicy kancelarii są już po prostu dobrze znani. Jest to jednak, osobna i całkowicie kompletna, zamknięta historia i jak najbardziej można ja czytać, bez żadnego przygotowania.
Mogę więc tylko polecić, bo to po prostu bardzo dobra książka. Zwolennicy gatunku powinni być zadowoleni.

Moja ocena:
7/10

czwartek, 6 czerwca 2013

Polowanie na sobowtóra - Linda Howard

 

Polowanie na sobowtóra - Linda Howard


Wydawnictwo: G+J Gruner&Jahr
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 340



Linda Howard jest autorką, która kojarzy mi się zwłaszcza z romansami. A ponieważ ostatnio miałam ochotę na lekturę czegoś lekkiego, postanowiłam sięgnąć po książkę właśnie jej autorstwa, jako, że jest rekomendowana mianem thrillera romantycznego. Szczerze mówiąc nigdy nie rozumiałam tego połączenia w końcu albo coś jest thrillerem, albo jest romantyczne, ale z doświadczenia wiem, że pod tą nazwą kryje się po prostu romans, z jakąś zagadką kryminalną w tle. „Polowanie na sobowtóra” jest właśnie taką książką – lekką, przyjemną a przy tym wciągającą. A tego właśnie szukałam.
Książka ta jest jednak specyficznie napisana i to może sprawić, że nie wszystkim przypadnie do gustu. Pierwszoosobowa narracja sprawia, że przez całą opowieść „siedzimy” w głowie Blair Mallory, a jest to postać w której nie ma absolutnie nic przeciętnego. Sytuacja wygląda więc tak – ci którzy po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron nie polubią Blair będą także rozczarowani co do całej książki, bo wyjścia są dwa, albo można ją uznać za zabawną, albo niewyobrażalnie irytującą. Już wyjaśniam dlaczego.
Blair Mallory, jest wcieleniem wszystkich wyobrażeń i stereotypów na temat amerykańskiej cheerleaderki. I mimo, że ma już prawie trzydzieści lat, prowadzi własny klub sportowy i ma na koncie nieudane małżeństwo, wciąż jest pewną siebie, zaradną i zadziorą dziewczyną, irytującą i nieco infantylną. I choć jest inteligenta i świetnie sobie radzi z prowadzeniem firmy, to jednocześnie zawsze gdzieś na szczycie listy jej zmartwień znajduje się odpryśnięty lakier na paznokciu czy niedobrany kolorystycznie strój i to w sytuacji gdy zagrożone jest jej życie.  Tak samo często udaje „głupią blondynkę” jak jest nią naprawdę. To może bardzo bawić, ale i bardzo irytować, nie dziwią mnie więc skrajne opinię jakie znalazłam na temat tej książki.
Mnie „Polowanie na sobowtóra” bawiło. Choć może nie znajdziemy tu nic naprawdę oryginalnego czy zaskakującego, to nieustanna wojna Blair i Wyatta, ma w sobie pewien szczególny urok. Napięcie między nimi, jest jedynym jakie tu znajdziemy, bo książka bardziej przypomina komedię niż sensację, a już na pewno nie ma w sobie nic z thrillera. Samo rozwiązanie jakie serwuję nam autorka także jest dość rozczarowujące, ale ponieważ dla mnie wszystko to stanowiło tylko tło dla romansu Blair i Wyatta, więc nie uznałam tego za jakąś straszną wadę.
Ja czytając bawiłam się świetnie, a o to przecież o to chodziło. Polecam więc ten dość nietypowy romans widziany oczami nietypowej blondynki. 

Moja ocena:
6/10

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...