czwartek, 27 marca 2014

Człowiek nietoperz - Jo Nesbo


Człowiek nietoperz - Jo Nesbo


Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 344





Jakiś czas temu przeczytałam „Karaluchy” a raczej odsłuchałam, skuszona „szpanerską” formą audiobooka powstałego przy zaangażowaniu całej plejady najbardziej znanych polskich aktorów/lektorów. Już dużo wcześniej miałam ochotę zapoznać się z „norweskim mistrzem kryminału” – w końcu tyle szumu wokół jakiegoś autora nie mogło powstać bez jakiejś przyczyny. I choć przyznaję, że męczył mnie depresyjny ton w jakim utrzymana jest książka, a zwłaszcza chroniczna depresja głównego bohatera to w twórczości Nesbø coś jest na rzeczy. Muszę to przyznać. Przyznaję więc :) A „Człowiek nietoperz” utwierdza mnie w tym przekonaniu. Wyjaśnia też powód owej depresji u Harrego Hole.

Harry przyjeżdża do Australii by pomóc tamtejszej policji w śledztwie dotyczącym śmierci pewnej pochodzącej z Norwegii dziewczyny. Sprawa nie jest prosta, mimo niewątpliwego zaangażowania tamtejszych śledczych brakuje nie tylko dowodów, ale nawet teorii i poszlak. Przewodnikiem Harrego po australijskiej ziemi zostaje aborygeński policjant – Andrew Kensington, który wprowadza go nie tylko w sprawę, ale i prezentuje rozległe tło, od przestępczego półświatka Sydney po napięcia na tle rasowym i etnicznym a nawet tubylcze mity i wierzenia. Mamy też szansę doskonale poznać samego Harrego, który opowiada historię swego życia nowopoznanej dziewczynie – Birgittcie. A więc jednym słowem będzie się sporo działo.

A przynajmniej w teorii powinno się sporo dziać, trudno bowiem nazwać „Człowieka nietoperza” książką akcji. Akcja raczej majestatycznie kroczy niż biegnie co chwile zatrzymując się przy kolejnych „dygresjach”. Samych w sobie interesujących – nawet bardzo, zarówno australijskie mity, jak i „życiowe mądrości” , których Harremu nie szczędzi Andrew, a nawet cała historia Harrego – wszystko to jest naprawdę dobrze przemyślane i zajmujące, ale no cóż, jak na mój gust trochę tego za dużo (jak na kryminał).Każda postać opowiada Harremu jakąś „mądrą” opowiastkę – kapitan policji o wojnie, włóczęga z parku o lataniu, o samym Andrew nie wspominając – kraj filozofów ta Australia :)

Tak poważnie jednak, choć bardzo cenie w książkach porządne, rozbudowane tło, to jednak wciąż w charakterze tła. A mam wrażenie, że Nesbø chciał w tej książce za dużo zmieścić – i bardzo pokazać nam, że Australia nie jest rajem na ziemi (lecz raczej miejscem gdzie można kupić i sprzedać wszystko) na czym ostatecznie ucierpiała fabuła i wątek kryminalny. A wątek ten jest w gruncie rzeczy bardzo słaby, niedopracowany, a nawet w pewnym stopniu niedorzeczny. Od czego skutecznie odwraca się uwagę czytelnika kolejnymi metaforycznymi mądrościami.

Teraz gdy już szczegółowo opisałam swoje rozczarowanie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że książka mi się podobała :) Nie wiem dlaczego. Coś jednak jest w stylu pisania Nesbø, że nie żałuję poświęconego mu czasu. 


Moja ocena: 
6/10

poniedziałek, 17 marca 2014

Wejście w zbrodnię - Jill Hathaway


Wejście w zbrodnię - Jill Hathaway




Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 296



Sylvia Bell cierpi na przypadłość w którą nikt nie wierzy, a przynajmniej nie uwierzyła w nią ta jedyna osoba, której odważyła się o tym opowiedzieć – ukochany ojciec wysłał ją do psychiatry, która stwierdziła, że nastolatka kłamiąc próbuję zwrócić na siebie uwagę. To skutecznie odwiodło Sylvię od dzielenia się swą tajemnicą z kimkolwiek. Jej przypadłość więc powszechnie uchodzi za narkolepsję, ale tylko ona wie, co naprawdę się z dzieje gdy traci przytomność.

A to co się dzieje, jest bardzo niezwykła. Otóż na jakiś czas, wnika ona w umył innych ludzi i może obserwować świat i zdarzenia ich oczami. Dziewczyna radzi sobie z tym problemem, faszerując się dużą ilością tabletek z kofeiną i unikając „naładowanych” emocjonalnie przedmiotów innych ludzi, które mogłyby spowodować „przeskok”.  Można uznać nawet, że już do wszystkiego przywykła – choć szczególnie doskwiera jej konieczność okłamywania jej najlepszego przyjaciela – gdy niespodziewanie wnika ona w postać tajemniczego mordercy i jest świadkiem śmierci koleżanki ze szkoły, która powszechnie uznana zostanie za samobójstwo.

Oczywiście jednocześnie dzieje się znacznie więcej, między nią a Rollinsem tworzy się dziwny dystans, w szkole pojawia się nowy uczeń, w dodatku wyjątkowo interesujący, pochłonięty pracą ojciec nie jest wystarczającym wsparciem dla młodszej siostry Sylvii, która pogrąża się w rozpaczy po śmierci przyjaciółki, a do tego dziewczynę wciąż dręczy wspomnienie wydarzeń z jej pierwszego szkolnego balu i powracająca tęsknota za zmarłą matką. Dużo tego jak na „zwykłą” nastolatkę.

„Wejście w zbrodnię” jest jedną z tych książek, które bardzo przyjemnie się czyta i to ich główna wartość. Sięga się po nie właśnie dla tej przyjemności, która zaraz po odłożeniu książki na półkę bezpowrotnie znika. Ot, ciekawa historia, którą autora prezentuje nam z wyczuciem i „wdziękiem” a z pewnością, bez większych zgrzytów. Pomysł na fabułę jest po prostu jedną z wariacji na temat tego, co by mogłoby się zdarzyć, gdyby ktoś potrafił „wnikać” w cudze umysły – temat ani nie nowy, ani niezbyt oryginalnie wykorzystany. Zapewne każdy kojarzy jakąś książkę w której bohater lub częściej bohaterka w jakiś nadprzyrodzony sposób „widz” zbrodnie. W „Wejściu w zbrodnię” bohaterką tą jest nastolatka, a całość rozgrywa się w jej szkolnym świecie.

Książka nie jest jednak w żadnym wypadku zła, znany temat w każdym razie ja taką nie czyni. Wielki plus dla autorki za postać Sylvii, która nie irytuje czytelnika swoją głupotą – to bardzo sympatyczna nastolatka, która kocha i dba o swoją rodzinę. Kolejny plus za autentyczny obraz szkolnego świata, który nie jest ani niewinny, ani cukierkowy. Minus jednak za przewidywalną postać Zane’a. Gdy w książce o nastolatkach w szkole nagle pojawia się nowy uczeń to już w zasadzie wiadomo bo będzie dalej… :)


Polecam zarówno młodszym jak i starszym czytelnikom, którzy mają ochotę, na lekką, relaksującą lekturę.

Moja ocena:
6/10

czwartek, 13 marca 2014

Głos - Arnaldur Indriðason


Głos Arnaldur Indriðason


Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 344




"Głos" jest trzecim kryminałem Arnaldur Indriðason z Erlendurem Sveinssonem w roli detektywa. Jest to jednak pierwsza jego książka, którą ja miałam okazję czytać. Wiec kilka uwaga w roli wstępu. Arnaldur Indriðason jest Islandczykiem, co jak przypuszczam wiele wyjaśnia a przynajmniej pozbawia złudzeń, że zdołamy wymówić jego nazwisko :) I niestety trzeba się do tego przyzwyczaić, jak już można poznać po personaliach głównego detektywa, pod tym względem nie będzie łatwo. Nie wiem czy imiona wybierane przez autora są typowe dla Islandii, ale jak widać, nie ma on litości dla zagranicznego czytelnika, trzeba więc być gotowym na: Bergthorę,  Elinborg, czy Valgerdur  dodam, że to imiona kobiece, męskich nawet nie próbowałam odczytywać. Mój wzrok prześlizgiwał się przez nie dostrzegając tylko wygląd liter i na ich podstawie dopasowywał do postaci :) Innego sposobu nie znalazłam, co jest jednak trochę męczące, zwłaszcza, że na początku książki pojawia się całkiem spora grupa osób, które trzeba zapamiętać.

Całość akcji rozgrywa się w islandzkim hotelu, w przeciągu kilku dni poprzedzających święta Bożego Narodzenia. Nastrój nie jest jednak świąteczny, zwłaszcza gdy przed zabawą choinkową dla dzieci, portier, który miał odegrać rolę św. Mikołaja zostaje znaleziony martwy. Kierujący śledztwem policjant Erlendurem zatrzymuje się w hotelu i z pomocą kilku współpracowników z mozołem próbuje odtworzyć szczegóły z życia ofiary, co okazuje się trudniejsze niż można przypuszczać. Pomimo, że portier mieszkał i pracował w hotelu od ponad dwudziestu lat nikt tak właściwie go nie znał.

„Głos” jest bardzo skandynawskim kryminałem – Islandii do Skandynawii pod względem kulturowym nie tak daleko – przynajmniej pod względem klimatu i ponurego nastroju jaki buduje autor. Mówiąc  szczerze byłaby to naprawdę świetna książka – wątki dotyczące zabójstwa, śledztwa i powoli odkrywanych faktów z życia zabitego „Mikołaja” są bardzo intrygujące i dobrze przemyślane. Szkoda jednak, że schodzą na dalszy plan pod naporem postaci detektywa Erlendura i szczegółów z jego życia. Jeśli ktoś nie jest gotów zmierzyć się z bezdenną dziurą egzystencjalnej pustki życia detektywa i jego córki Evy Lind (dla której piekłem życia jest samo życie), to niech trzyma się z daleka od tej książki :)

Tak się zastanawiam, skoro w „Głosie” autor przedstawił nam całe nieszczęśliwe życie Erlendura to co o nim pisze w pozostałych tomach serii? W końcu ile nieszczęść może spotkać jednego człowieka?


Wracając jednak do samej książki, czyta się ją dość przyjemnie, choć trudną ją nazwać porywająca. Nie nadaje się także do szybkiego „połknięcia” na jeden wieczór, ale w zasadzie to dość dobry kryminał – a z pewnością bardzo dobry jeśli chodzi o warstwę kryminalną. Chociaż jestem trochę zła na autora, że rozwiał moją wizję bajecznej, skutej lodem wyspy zastępując go smutnym obrazem zrezygnowanych ludzi bezskutecznie walczących z własnymi demonami. Czasami dobrze przecież mieć złudzenia :)

Moja ocena: 
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: pod hasłem oraz klucznik

środa, 12 marca 2014

Przysięga - Kimberly Derting



Przysięga - Kimberly Derting




Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 272






Z Kimberly Derting zetknęłam się pierwszy raz już jakiś czas temu za sprawą książki „Ukryte” obiecującej młodzieżówki z intrygującym wątkiem paranormalnym w tle. Od tamtej pory czekam aż na polskim rynku ukarzą się kolejne części serii a jest ich już aż cztery. Jak dotąd jednak wydawca postanowił wystawić czytelników na prawdziwą próbę cierpliwości. Mam nadzieję, że podobna sytuacja nie będzie dotyczyć także „Przysięgi”, która to książka, także jest pierwszą częścią całej trylogii (o ile mi wiadomo w oryginale został już wydany drugi tom). To co podobało mi się w „Ukryte” to swoista lekkość z jaką autorka kreuje obraz świata, choć w przypadku tamtej książki był to świt doskonale nam znany. Akcja „Przysięgi” rozgrywa się w zupełnie innej od naszej, alternatywnej rzeczywistości, która na swój sposób przypomina bajkowe królestwo w którym jednak nie wszyscy żyją długo i szczęśliwie…

W królestwie rządzonym twardą ręką przez despotyczną królową Sabarę życie można stracić bardzo łatwo, wystarczy nie dość szybko opuścić wzrok w obecności osób z wyższe kasty by przy aplauzie publiczności zawisnąć na miejskim placu. Kasty posługują się osobnymi językami co daje stu procentową pewność ich trwałości i ułatwia kontrolę. Istnieje co prawda język rozumiany przez wszystkich mieszkańców, ale używa się go tylko w razie konieczności. W takim świecie żyje Charlaina, której problem polega na tym, że rozumie język nie tylko swojej kasty – kupieckiej, ale także wszystkie inne. A to bardzo niebezpieczne i może prowadzić wprost na szubienice na wspominanym placu, gdyby królowa Sabara nie miała innych planów. Ale inne plany wobec Charlie ma także intrygujący Max, a także tajemniczy Xander i jeszcze kilka osób które wydają się znać tajemnicę naszej bohaterki nawet lepiej od niej. A co na to sama Charlie?

Książka jest wyraźnie skierowana do młodzieży, a więc ma być lekka i wciągająca tak jak prawdziwa bajka (do której nawiązania pojawiają co rusz, na przykład w samej nazwie królestwa – Ludanii). Błędem byłoby więc wymagać od tej pozycji czegoś więcej niż po prostu możliwości przyjemnego spędzenia czasu na jej lekturze. A czyta się naprawdę przyjemnie. Sporo się dzieje, postacie są może troszkę schematycznie ale przynajmniej nie irytujące. Spory plus za postać małej Angeliny – chyba najbardziej mi się spodobała, oraz wielkie uznanie dla autorki za wykreowanie świata pokazującego łączącą i dzielącą moc słowa.

I kolejny plus za to tym razem o prawdziwym księciu z bajki a nie o wampirach :)

Moja ocena:

6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: grunt to okładka, Serie na starcie, pod hasłem oraz klucznik

wtorek, 11 marca 2014

Zaginione - Mo Hayder


Zaginione - Mo Hayder




Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 440




Samochód z piskiem opon ruszył na wstecznym biegu. Rose zachwiała się i niemal upadła, jednak w dalszym ciągu kurczowo trzymała się klamki. Po chwili samochód gwałtownie zahamował, kierowca zmienił bieg i wyrwał do przodu.

Czy jakikolwiek rodzić może wyobrazić sobie coś gorszego niż porwanie dziecka? Pewnie nie, nawet właściwie nie trzeba być rodzicem by wyobraźnia podpowiadała nam co ktoś naprawdę zły może zrobić komuś tak bezbronnemu i niewinnemu jak dziecko. A jeśli do takiej tragedii dochodzi na zatłoczonym parkingu przed centrum handlowym a nieszczęsny rodzić jest tuż obok, a mimo to jedyne co może zrobić to bezradnie obserwować jak samochód z jego dzieckiem na tylnym siedzeniu opuszcza parking? Straszne.
To właśnie przeżyła Rose, zatroskana matka w średnim wieku, żona miejscowego pastora na co dzień opiekująca się dwiema córkami. Policja ma nadzieję, że cały incydent jest „pomyłką”, a sprawca chciał ukraść samochód i nie zauważył dziecka. Taka teoria jest tym bardziej kusząca, że wedle statystyk powinien po prostu wysadzić je i odjechać, w końcu złodziej, to jeszcze nie morderca. Ale te same statystyki podpowiadają, że powinno to nastąpić bardzo szybko, tymczasem godziny mijają i trzeba pogodzić się z faktem, że to może nie tylko złodziej…

Caffery podniósł wzrok do nieba i wpatrywał się w pędzące chmury. Jakże były samotne i majestatyczne. Wyobraził sobie złotowłose dziecko wyglądające spomiędzy nich, obserwujące swoich rodziców. W oddali, gdzieś w lesie, zaskomlało lisie szczenię. I mała Martha też gdzieś tam była.

Dochodzenie prowadzi detektyw Jack Caffery ze wsparciem wielu innych policjantów. W końcu sprawa dotyczy dziecka policja angażuję więc wszystkie możliwe środki. Swoje poszukiwania prowadzi także sierżant Marley, pełniąca funkcję dowódcy oddziału poszukiwań podwodnych. Skrywa ona jednak także własne mroczne tajemnice, i podobnie jak niemal wszyscy bohaterowie „Zagionionych” zmaga się z własnymi demonami. Wszystko to jednak musi zejść na dalszy plan, gdy sytuacja się zaostrza a porywacz zdaje się kierować innymi pobudkami niż żądanie okupu…
Nigdy wcześniej nie czytałam książek autorstwa Mo Hayder, a „Zaginione” stanowią już kolejny tom z detektywem Jackiem Cafferym w roli głównej. Nieznajomość poprzednich zupełnie jednak nie przeszkadza w lekturze choć może ich znajomość rzuciłaby trochę światła na postać detektywa, który wydaje się trochę nijaki. Bardzo ciekawa jest za to sama historia, nawet jeśli autorka obficie udziela nam wskazówek co do sprawcy i jego osoba na długo przed końcem książki nie jest już dla czytelnika zaskoczeniem. Nie odbiera to jednak przyjemności czytania dalej, w końcu bardziej niż o sprawcę chodzi przecież właśnie o tytułowe „Zaginione”.
Jeśli chodzi o wady to jest ich niewiele i na szczęcie nie rzutują na cały odbiór książki. Otóż jak pisałam wcześniej każda z postaci zmaga się z własną przeszłością, jest to interesujące, ale trochę tego na dużo… Poza tym niektóre fragmenty budzą mniejsze a inne większe napięcie, ta „nierówność” trochę męczy. Ale w zasadzie jest to bardzo dobry thriller, który mogę z czystym sumieniem polecić fanom gatunku. Mnie osobiście najbardziej podobały się wątki dotyczące Janice i jej rodziny, dodały całej historii głębi i autentyczności.  


Janice nie odpowiedziała. Czuła zapach perfum Nick i mocny zapach materiału, z którego uszyta była jej nieprzemakalna kurtka. Czuła oddech Rose i łomotanie jej serca. To serce – pomyślała – czuje teraz to samo co moje serce. Dwa serca, ten sam ból.

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska, pod hasłem oraz klucznik

Kłamstwa - Diane Chamberlain


Kłamstwa - Diane Chamberlain



Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 352






Diane Chamberlain to jedna z tych autorek, której książki „od zawsze” chciałam przeczytać. Wszystkie, co do jednej jeszcze zanim w ogóle dowiedziałam się, co kryje się w środku. Co tu dużo mówić: skutecznie kuszą mnie pięknymi okładkami. Faktem jest jednak, że książek, które chce przeczytać jest bardzo dużo ( w zasadzie jest to już tylko jakaś niewiadoma bezsprzecznie dążąca do nieskończoności) dotąd więc nie miałam okazji by z twórczością pani Chamberlaine zapoznać się bliżej … dopóki „Kłamstwa” jej autorstwa nie wpadły w moje łapki :)

Mayę i Rebeccę pozornie łączy bardzo wiele. Są siostrami i to bardzo sobie bliskimi. W dodatku obie są lekarkami i oddają się swojej pracy z pełnym zaangażowaniem. Nie są jednak do siebie podobne, pod względem temperamentu, wartości i emocji różni je bardzo wiele. Maya to ta młodsza, spokojna, zrównoważona, inteligenta, mażąca o bezpiecznej przyszłości u boku ukochanego męża i gromadce dzieci. Rebecca to ta starsza, odpowiedzialna, zaradna i skuteczna w każdym miejscu i czasie, lubi zmiany, napięcie i do szczęścia potrzebuje skoków adrenaliny. Dlatego też gdy jedna poświęca się pracy z dziećmi w miejscowym szpitalu, druga angażuje się w pomoc medyczną ofiarom katastrof na całym świcie. Obie sądzą, że się znają nawzajem, że znają swoją bolesną przeszłość a także, swoje własne ograniczenia. Niespodziewane wydarzenia udowodnią jednak, że będą musiały zweryfikować wszystko co wiedzą, nawet to co sądziły o sobie samych.

Jeszcze przed rozpoczęcie lektury nieco obawiałam się, że będzie przewidywalnie i nudno. Autorka skupi się na wewnętrznych przeżyciach bohaterów i „zamęczy” mnie ich wątpliwościami, wahaniami i wynurzeniami. Tymczasem już od pierwszych stron prosty język i coś lekkiego w sposobie pisania pani Chamberlain sprawiło, że fabuła po prostu mnie wciągnęła. Tak, jest sporo emocji i rozterek ale także sporo niewiadomych, zaskakujących odkryć z przeszłości i nieprzewidzianych zdarzeń w teraźniejszości.

Mam oczywiście to książki kilka zastrzeżeń – nie byłabym sobą, gdybym nie miała – po pierwsze sądzę, że historia ta nieco za długo się rozwija. Choć wiem jak ważne jest wprowadzenie i zapoznanie czytelnika z bohaterami to wydaje mi się, że byłoby znacznie ciekawiej gdyby wydarzenia po wypadku helikoptera znajdowały się nieco bliżej początku niż końca książki. Po drugie zaś nie podobało mi się zakończenie – mam tu na myśli epilog, trochę zbyt bajkowe i sztuczne. Ale to przecież drobiazg :) 

Wygląda na to, że książki Diane Chamberlain mają godne uwagi nie tylko okładki ale i wnętrza. Już nie mogę się doczekać kiedy w ręce wpadnie mi kolejna.  


Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: pod hasłem oraz klucznik

sobota, 8 marca 2014

Osobliwy dom pani Peregrine - Ransom Riggs


Osobliwy dom pani Peregrine - Ransom Riggs



Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 400



Cały problem z tą książką polega na tym, że właściwie nie wiadomo do kogo jest skierowana, bajkowa fabuła w dodatku opowiedziana z perspektywy nastolatka tworzy wrażenie książki dla młodzieży czemu jednak towarzyszy zupełnie nieodpowiedni w takim wypadku nastrój autentycznej grozy – potęgowanej przez „osobliwe” (a właściwie trochę przerażające zdjęcia). Samo wzbogacenie wydania o owe ilustrację jest bardzo ciekawym zabiegiem – to właśnie one najbardziej przyciągają uwagę czytelnika i rozbudzają jego ciekawość.

Niezależnie od tego czy książka jest adresowana do dorosłych, czy raczej niepełnoletnich czytelników trzeba zwrócić uwagę na bardzo prostą i przewidywalną fabułę. Jest to tym bardziej rozczarowujące, że początek wydaje się bardzo obiecujący, mija jednak kilkadziesiąt stron oczekiwania aż fabuła się „rozkręci” a później już trzeba przywyknąć do tego, że dalej już może być tylko gorzej.

Jestem pod sporym wrażenie samego pomysłu na fabułę „Osobliwego domu pani Peregrine” – połączenie elementów fantastyki z nastrojem grozy, a do tego te zdjęcia… naprawdę szkoda, że całość nie wyszła jednak tak dobra, jak być powinna. Nawet warstwa językowa nie zachwyca, a narracja prowadzona z perspektywy zagubionego nastolatka nieco irytuje. Najgorsze jest jednak to, że historia po prostu nie wciąga. A to przecież największa wada jaką można wytknąć książce, zwłaszcza jeśli jest ona skierowana do dzieci czy młodzieży.


„Osobliwy dom pani Peregrine” nie jest jednak złą książką, to ja po prostu spodziewałam się czegoś zupełnie innego – w przekonaniu tym utwierdziły mnie tak liczne pozytywne recenzje. Po przeczytaniu jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor nie mógł się zdecydować, co chce z całym pomysłem zrobić i co właściwie napisać: horror czy powieść fantastyczną dla nastolatków. Ostatecznie wybrał drogę środka i wyszedł ni to pies ni wydra (lub ni to rak ni ryba jak preferują niektórzy). Ja w każdym razie nie polecałabym „Osobliwego domu pani Peregrine” jako lektury dla dzieci – nie ten klimat i na pewno za dużo wulgaryzmów. Jeśli chodzi o dorosłych zaś, to tylko dla szukających czegoś nowego. Osobliwej oryginalności nie da się bowiem tej książce odmówić. 

Moja ocena:
5/10

piątek, 7 marca 2014

Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery


Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery



Wydawnictw: Egmont
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 280



Lucy Maud Montgomery jest dla mnie (i obawiam się, że już na zawsze pozostanie ) „tą panią od Ani z Zielonego Wzgórza”. I choć książka ta bardzo mi się podoba – a przynajmniej podobała gdy czytałam ją we wczesnej młodości (pozytywnie wyróżnia się na tle innych lektur) to nigdy nie należałam do szczególnych fanek jej pisarstwa. Nie pochłonęłam wszystkich książek opisujących przygody Ani, a później także jej córki (słyszałam, że takie też są), nie czekałam z wypiekami na twarzy aż książki te pojawią się w szkolnej bibliotece, ani nigdy też nie przyszło mi do głowy by po raz kolejny do opowieści o niesfornej Ani powrócić (co zdarza mi się w przypadku niektórych książek). Gdy więc  spotykałam się z pozytywnymi recenzjami „Błękitnego zamku” (a jak dotąd spotkałam same pozytywne) to traktowałam je ze sporym dystansem w przekonaniu, że wierni czytelnicy pochwalą wszystko co jest sygnowane nazwiskiem ich ulubionego autora. Postanowiłam więc przekonać się sama – bo w końcu jakie inne wyjście ma sceptyk?

 Pierwsza uwaga, która nasuwa mi się po skończonej lekturze jest taka, że książka jest bardzo pozytywna, i nie chodzi mi o jej ocenę, ale atmosferę i klimat. „Błękitny zamek” to takie świetne remedium na, na przykład skandynawski pesymizm, istny poprawiacz humoru, jak to zwykle bywa w przypadku bajek. A „Błękitny zamek” ma bardzo wiele z baśni, konkretnie tej o kopciuszku. Autorka zaprezentowała nam smutne życie pewnej zdominowanej przez rodzinę starej panny, by potem równie barwnie opisać jej przemianę, istne odrodzenie, usamodzielnienie się i szczęście. A wszystko to opowiedziane pięknym, bogatym językiem i okraszone szczyptą zdrowego humoru łagodzącego nieco wrażenie naiwności i patosu. W całości zaś kryje się jasne przesłanie by wziąć odpowiedzialność za swoje życie i odważnie dążyć do szczęścia nie bojąc się zmian. Trzeba mieć odwagę by być sobą, nasza bohaterka tę odwagę posiada za co zostaje wynagrodzona szczęściem i miłością.

Ładna, ciepła opowieść, którą przyjemnie się czyta. Kłamałabym jednak mówić, że jestem nią jakość szczególnie zachwycona. Być może gdybym czytała ją jako nastolatka wrażenie byłoby inne, teraz jestem chyba już trochę „za duża” na bajki i drażniła mi naiwność tej opowiastki, zwłaszcza, że autorka stara się ją „urzeczywistnić” paroma „brzydszymi” elementami jak na przykład historia umierającej przyjaciółki i jej ojca alkoholika.

Nie mam jednak wątpliwości, że wszyscy fani „Ani z Zielonego Wzgórza” będą zachwyceni, książka ma bowiem ten sam ciepły i pełen humoru klimat.

Moja ocena:

6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: ocalić od zapomnienia, grunt to okładka oraz klucznik

czwartek, 6 marca 2014

Zdrada - Karin Alvtegen

 

Zdrada - Karin Alvtegen


 
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 224




 

Karin Alvtegen jest jeszcze mało znaną w Polsce szwedzką pisarką, która specjalizuje się w thrillerach psychologicznych. Z naciskiem na "psychologicznych" tak naprawdę bowiem, to co tworzy thriller, czyli budząca napięcie, ekstremalna dla bohaterów sytuacja jest tylko pretekstem dla głębokiego studium ich psychiki, uczuć i emocji. Tak przynajmniej jest w wypadku "Zdrady" gdzie w zgrabnej formie thrillera znajdziemy wnikliwy obraz rozpadu pewnego małżeństwa. 

Eva i Henrik są małżeństwem od piętnastu lat i dobrze weszli już w swoje role. Ona jest energiczną i zaradną kobietą, która z powodzeniem łączy posiadanie własnej firmy z opieką nad ich małym synkiem. On jest pracującym w domu dziennikarzem, spokojnym, wyciszonym i przyzwyczajonym, że to ona ma inicjatywę. Miejsce gdzie kiedyś tkwiły żywe emocje teraz zajęła monotonia i rutyna. Ona czuje się wykorzystywana i niedoceniana on czuje się stłamszony i niepotrzebny. Gdy więc na horyzoncie pojawia się "ta druga" do ich małżeńskiego świata znów wdzierają się emocje, ale są one skrajnie różne od tych których pragnęli. 

Ta cześć książki przypomina mi nieco "Wojnę państwa Rose" Warrena Adlera, gdzie możemy obserwować jak ludzie, którzy przez lata darzyli się miłością stają się nagle zajadłymi wrogami. Jest to także doskonałą ilustracja tego jak daleko możemy się posunąć szukając sprawiedliwości i zemsty. Bo w końcu "piekło nie zna większej furii..." Być może jednak historia Evy i Henrika potoczyłaby się zupełnie inaczej gdyby los na ich drodze nie postawił Jonasa. To on sprawił, że ta opowieść zmierza do nieuniknionej tragedii...

Bardzo dobra książka, a jej główną zaletą jest to, że jest... krótka. Wiem, dziwnie to brzmi, w końcu tego co dobre nigdy za dużo, ale w wypadku takiej tematyki bardzo łatwo byłoby "przedobrzyć", zanudzić czytelnika wewnętrznymi rozterkami bohaterów lub popaść w schematyczność skupiając się na historii Jonasa. A tutaj wszystkiego jest w sam raz, wystarczająco dużo emocji, akcji, refleksji i niewiadomych. Moim skromnym zdaniem dopełnieniem byłaby jeszcze szczypta humoru, ale to w końcu skandynawska autorka więc nawet się tego nie spodziewałam :) 

Bardzo dobra książka, wszystkim lubiący powieści psychologiczne i thrillery jak najbardziej polecam. 

Jeszcze jedna uwaga: współczuję komuś odpowiedzialnemu za korektę w tej książce, ja sama robię mnóstwo literówek, ale popełnić błąd w imieniu autora na okładce jest chyba największym koszmarem korektora czy redaktora (nigdy nie wiem kto jest kim :)

Moja ocena:
7/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: grunt to okładka, pod hasłem oraz klucznik




środa, 5 marca 2014

Siła perswazji - Lee Child


Siła perswazji - Lee Child


Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 448



Powinnam chyba zacząć od tego, że „Siła perswazji” jest dla mnie kolejną książką Childa i z Jackiem Reacherem znamy się już nie od dziś :) To ważne, bowiem nie potrafię spojrzeć na tę książkę jako osobną całość i wyabstrahować ją od tego co o bohaterze i jego przeszłości już wiem. Nie potrafię też nie porównywać tego tomu jego przygód z tymi, których lekturę mam już za sobą. Bardzo podoba mi się cała seria i to chyba rzutuję na moją ocenę.

Jack Reacher to Jack Reacher, zawsze ten sam, nieugięty, nieustraszony twardy facet kierujący się własnym kodeksem wypracowanym przez lata służby w żandarmerii wojskowej. To osoba, która doskonale wie jak przetrwać i poradzić sobie w każdej sytuacji, w każdym miejscu i przeciw każdemu zagrożeniu. Nie dziwi wiec gdy będąc świadkiem porwania młodego studenta wkracza do akcji i udaremnia napaść, dziwi za to, gdy podczas strzelaniny zabija policjanta poczym wzrusza ramionami w geście „zdarza się”. Bo przecież Jackowie Reacherowi się to nie zdarza! Czyżby więc dotąd skrupulatnie przestrzegane zasady przestały obowiązywać? A nasz Jack po latach balansowania na krawędzi zszedł w końcu na złą drogę? 

Nie zamierzam nic zdradzać, powiem tylko, że tym razem Reacher wystąpi w roli mściciela i jak zawsze poradzi sobie w niej bardzo dobrze - choć oczywiście nie obejdzie się bez masy kłopotów. Książki Childa są pisane w pierwszej - lub trzecioosobowej narracji. Osobiście wolę te drugie, a "Siła perswazji" zalicza się do pierwszych. Z jednej strony pozwala to poznać motywy i odczucia bohatera z drugiej jednak wprowadza ograniczenia. Możliwość obserwowania zdarzeń z innej perspektywy (na przykład młodego Richarda lub jego matki Elizabeth) znacznie urozmaiciłaby, miejscami monotonną, narrację. 

"Siła perswazji" jest siódmym z kolei tomem z Jackiem Reacherem w roli głównej. Dotąd czytałam raczej te późniejsze (13, 14 i 15) i muszę przyznać, że widzę pewną różnicę. Otóż styl Childa jest w tej książce bardziej skrajny, nie tak wygładzony, miejscami przerysowany. Zarówno analityczny umysł Reachera jak i bardzo szczegółowe (z naciskiem na bardzo) opisy walk, chronologia zdarzeń, a zwłaszcza zasypywanie czytelnika całymi wywodami na temat broni - czyli to wszystko co charakterystyczne dla Childa jest tu bez wątpienia elementem dominującym. 

W skrócie więc - jeśli ktoś lubi Childa polubi także "Siłę perswazji", a jeśli nie lubi lub jeszcze nie zna, to raczej nie polecałabym rozpoczynania tej znajomości od tej właśnie książki. W mojej ocenie wypada wciąż bardzo dobrze ale troszkę gorzej niż inne.

Moja ocena:
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: czytam opasłe tomiska oraz klucznik
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...