Wyliczanka - John Verdon
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 504
„Wyliczanka” jest debiutancką książką Johna Verdona, napisaną już na
emeryturze gdy postanowił przenieść się na wieś po wielu latach pracy w branży
reklamowej na Manhattanie. Książka ta od razu zyskała spory rozgłos i
przyniosła autorowi uznanie czytelników lubujących się w kryminałach.
Główny bohater „Wyliczanki” znany i sławny nowojorski detektyw – Dave
Gurney wytropił w swym życiu wielu seryjnych morderców, teraz jest już na
emeryturze mieszka na wsi z żoną Madelaine i usilnie próbuje wieść spokojne
życie. Prawie mu się udaje, gdy niespodziewanie zwraca się do niego dawno
niewidziany przyjaciel ze studiów - Mark
Mellery i prosi o pomoc w rozwikłaniu zagadki. Ktoś przesyła Markowi dziwne
listy w których potrafi przewidzieć liczbę, którą ten dopiero sobie pomyśli.
Rzecz niemożliwa i właśnie dlatego przerażająca. To jednak dopiero początek gry
jaką zaplanował sobie sprawca. Kolejne wydarzenia będą nie mniej tajemnicze i
dużo bardziej krwawe, a Davowi nie pozostaje nic innego niż kolejny raz
zaangażować się w śledztwo mimo niechętnej postawy żony.
Wielką zaleta książki jest fakt, że autor świetnie radzi sobie z całą
masą postaci – co najmniej kilkanaście stale obecnych i wielu więcej
„przechodnich”. Stwarza to wrażenie autentyczności i szczegółowości, bez
skrótów i uproszczeń. Nie trudno uwierzyć, że tak właśnie wyglądają procedury
przy sprawie kilku morderstw w kilku oddalonych miastach. Choć dyskusje i
ciągłe powtarzanie tego co już wiemy – zwłaszcza podczas narad i spotkań u
kapitana policji – może być nieco irytujące, to z drugiej strony gwarantuje
ono, że nawet mniej uważny czytelnik zdoła wychwycić wszystkie niuanse sprawy,
a tych zapewniam jest całkiem sporo.
Do zalet należy oszczędny ale sugestywny opis miejsc i ludzi. Autorowi
udaje się lekko i płynnie oddać zarówno listopadowa aurę jak i to jak przy
takiej pogodzie prezentują się poszczególne miejsca i obrazy. Choć nie
przytłacza szczegółowością czytelnik ma wrażenie poruszania się po prawdziwych
drogach i miejscach. Taki przekonujący minimalizm z dużym polem do popisu dla
naszej wyobraźni.
Niestety mam także sporo zastrzeżeń co do książki, zacznę od dosyć banalnej, a w
gruncie rzeczy nawet zabawnej ciekawostki. Otóż jakiś czas temu zauważyłam, że
kiedy pisarz – mężczyzna, chce stworzyć nietuzinkową postać kobiecą (w tym
wypadku Madelaine) to opisuję ją jako enigmatyczną piękność obdarowującą
otoczenie bystrymi spojrzeniami, uśmiechami Mony Lizy i uwagami, które
absolutnie nic nie znaczą. Może kobiety wydają się mężczyznom zjawiskiem aż tak
niepojętym, że tylko tak potrafią oddać ich złożoną osobowość :)
Drugą rzeczą co do której mam zastrzeżenia jest to, że jedynie główny
bohater jest kreowany na detektywa – geniusza, nawet gdy jego odkrycia dotyczą
w zasadzie rzeczy od początku oczywistych. Dzieje się to kosztem pozostałych
uczestników śledztwa, którym przypada rola kompletnych idiotów w charakterze
tła. Posłużę się przykładem: morderca wyraźnie zwraca się w swoich listach do
policji, zostawia im nawet wiadomość/wyzwanie jest to rzecz tak samo oczywista
jak wszystkie inne elementy śledztwa, ale tylko Gurney jest przekonany, że cała
sprawa jest dla sprawcy grą, podczas gdy inni są na to zbyt tępi.
Jeżeli autor chciał wykreować bohatera na genialnego detektywa, to niech nam
ten geniusz udowodni genialnymi odkryciami.
Kolejna uwaga. Nie lubię stereotypów, choć jako powszechne skróty
myślowe są niemal niemożliwe do wytępienie to uważa, że przynajmniej z częścią
z nich należy walczy, bo ich rozpowszechnianie przynosi zbyt wiele szkody. A
przedstawianie homoseksualistów jako tyleż kolorowych co infantylnych mężczyzna
piszczącym głosem domagającym się wszczęcia śledztwa z powodu kradzieży
szmaragdowych pantofelków, jest kreacją tak przerysowaną, że aż prześmiewczą. W
ogóle pan Verdon nie ma litości dla swoich bohaterów w tworzonych postaciach
uwypukla wszystkie wady i śmiesznostki czasami wręcz nadmiernie je
przejaskrawiając – jak w wypadku nieco opóźnionej bigoteryjnej kobiety czy owładniętego obsesją kontroli kapitana policji. Jedynie Gurney jest
w każdej sytuacji uosobieniem rzetelności i spokoju. Trochę to razi.
„Wyliczanka” nie jest książką pozbawioną wad i nieścisłości, ale nie
jest to także książka pozbawiona równie wielu zalet. Dla tych zalet a wśród
nich najważniejsza jest kryminalna zagadka warto sięgnąć po debiut pana Verdona
i mieć nadzieję, że jego kolejne powieści będą jeszcze lepsze :)
Moja ocena:
7/10
Facet zadebiutował dopiero na emeryturze? Nieźle :D
OdpowiedzUsuńPrzejaskrawione postacie lubię ;D tylko fabuła jakaś taka mało rewolucyjna jak na swój gatunek.