piątek, 27 września 2013

S jak Stryczek - Sue Grafton

 

S jak Stryczek - Sue Grafton


Wydawnictwo: Wydawnictwo Libros
Rok wydania: 2001
Ilość stron: 320



Sue Grafion jest amerykańską pisarką specjalizującą się w kryminałach. Stworzyła ona całą serię książek, których bohaterką jest Kinsey Millhone –prywatny detektyw. Książki Sue Grafton są łatwo rozpoznawalne bowiem tytuł każdej z nich zawiera jakąś literę alfabetu (w wersji oryginalnej począwszy od A aż do V, kolejności niestety nie udało się oddać w polskiej wersji) tworząc w sumie serię o nazwie „Alfabet zbrodni”.

Ja oczywiście z typowym dla siebie uporem zastanawiam się co zrobią tłumacze by litery w „ich alfabecie” się nie powtarzały. Na razie ten problem nie istnieje ponieważ zaledwie kilka książek Sue Grafton doczekało się, jak dotąd, polskiego wydania.

„S jak Stryczek” („N” Is for Noose) jest jedną z nich. Czternasta biorąc pod uwagę kolejność powstawania jest kolejnym już spotkaniem z Kinsey Millhone. Pani detektyw (co samo w sobie jest ciekawe, kobiety w roli prywatnych detektywów spotyka się rzadziej) przyjmuje standardowe i w zasadzie dość proste zadanie, by odtworzyła ostatnie dni z życia mężczyzny, który zmarł na zawał serce. Zrozpaczona wdowa – Selma, uważa, że jej męża coś w ostatnim okresie trapiło a niewiedza na ten temat nie pozwala jej zaznać spokoju. Przedmiot badań Kinsey – Tom Newquist okazuje się porządnym, statecznym i powszechnie szanowanym policjantem o czym z uporem przekonuje ją każdy kolejny mieszkaniec małego miasta. Zniechęcona Kinsey mimo wielu godzin ślęczenia nad stosami papierów w gabinecie zmarłego jak i niezliczonych rozmowach z jego współpracownikami i znajomymi już ma się poddać, gdy niespodziewanie sama staje się ofiarą nieznanego prześladowcy. Ktoś bardzo chce pozbyć się jej z miasta, a powodem może być tylko coś, co dotyczyło Toma Newquista. 

Moje odczucia względem tej książki są bardzo niejednoznaczne. Nie czyta się jej ani łatwo, ani szybko – nie wiem czy wynika to ze sposobu pisania czy tłumaczenia, ale ma ona w sobie coś niedzisiejszego nawet w warstwie językowej na przykład dziwaczne wyrażenia w stylu „siąkanie nosa” czy „ćwierćfunciak z serem” (dlaczego nie hamburger, przecież rzecz dzieje się w Ameryce?). Czas akcji przypomina przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a więc era bez komputerów i elektronicznych baz danych, za to znajdziemy cały wywód dotyczący praktyczności używania maszyny do pisania :) Nie uważam tego za wadę wręcz przeciwnie autorka świetnie oddaje nastój małomiasteczkowej Ameryki tamtych czasów. Problem polega na tym, że owy klimat to właściwie wszystko co autorka oddaje przez większą część książki. Kinsey szuka – i my jako wierni czytelnicy szukamy wraz z nią i wraz z nią nie znajdujemy i czujemy się zmęczeni, znudzeni i zawiedzeni. Tylko, że nam nikt za to nie płaci. 

Całą książkę ratują ostatnie rozdziały, kiedy akcja wreszcie się rozkręca i z prowadzonych rozmów i poszukiwań coś zaczyna wynikać. I gdy już zaczynamy się rozsmakowywać i rozpędzać, przeszukując w głowach listę postaci by wytypować sprawcę, autorka funduje nam szybkie rozwiązanie… i koniec książki.
Mówiąc wprost pani Grafion jakoś mnie nie przekonała. Ciekawy pomysł na fabułę można było dużo lepiej wykorzystać. Także sama postać Kinsey wydaje mi się nieprzekonująca jakaś taka nijaka – choć to może wynikać z nieznajomości poprzednich części, ale trudno znaleźć w niej coś charakterystycznego jak to zwykle ma miejscu w przypadku słynnych detektywów. 

Na koniec ciekawostka – część akcji rozgrywa się w mieście o nazwie Santa Teresa – jest to fikcyjne miejsce, które stworzył jako scenę dla swych książek inny amerykański twórca kryminałów – Ross Macdonald.

Moja ocena:
5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...