S jak Stryczek - Sue Grafton
Wydawnictwo: Wydawnictwo Libros
Rok wydania: 2001
Ilość stron: 320
Sue Grafion jest
amerykańską pisarką specjalizującą się w kryminałach. Stworzyła ona całą serię książek,
których bohaterką jest Kinsey Millhone –prywatny detektyw. Książki Sue Grafton są
łatwo rozpoznawalne bowiem tytuł każdej z nich zawiera jakąś literę alfabetu (w
wersji oryginalnej począwszy od A aż do V, kolejności niestety nie udało się
oddać w polskiej wersji) tworząc w sumie serię o nazwie „Alfabet zbrodni”.
Ja oczywiście
z typowym dla siebie uporem zastanawiam się co zrobią tłumacze by litery w „ich
alfabecie” się nie powtarzały. Na razie ten problem nie istnieje ponieważ zaledwie
kilka książek Sue Grafton doczekało się, jak dotąd, polskiego wydania.
„S jak
Stryczek” („N” Is for Noose) jest
jedną z nich. Czternasta biorąc pod uwagę kolejność powstawania jest kolejnym
już spotkaniem z Kinsey Millhone. Pani detektyw (co samo w sobie jest ciekawe,
kobiety w roli prywatnych detektywów spotyka się rzadziej) przyjmuje
standardowe i w zasadzie dość proste zadanie, by odtworzyła ostatnie dni z
życia mężczyzny, który zmarł na zawał serce. Zrozpaczona wdowa – Selma, uważa,
że jej męża coś w ostatnim okresie trapiło a niewiedza na ten temat nie pozwala
jej zaznać spokoju. Przedmiot badań Kinsey – Tom Newquist okazuje się
porządnym, statecznym i powszechnie szanowanym policjantem o czym z uporem
przekonuje ją każdy kolejny mieszkaniec małego miasta. Zniechęcona Kinsey mimo wielu
godzin ślęczenia nad stosami papierów w gabinecie zmarłego jak i niezliczonych
rozmowach z jego współpracownikami i znajomymi już ma się poddać, gdy
niespodziewanie sama staje się ofiarą nieznanego prześladowcy. Ktoś bardzo chce
pozbyć się jej z miasta, a powodem może być tylko coś, co dotyczyło Toma Newquista.
Moje odczucia
względem tej książki są bardzo niejednoznaczne. Nie czyta się jej ani łatwo,
ani szybko – nie wiem czy wynika to ze sposobu pisania czy tłumaczenia, ale ma
ona w sobie coś niedzisiejszego nawet w warstwie językowej na przykład
dziwaczne wyrażenia w stylu „siąkanie nosa” czy „ćwierćfunciak z serem”
(dlaczego nie hamburger, przecież rzecz dzieje się w Ameryce?). Czas akcji
przypomina przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a więc era bez komputerów
i elektronicznych baz danych, za to znajdziemy cały wywód dotyczący
praktyczności używania maszyny do pisania :) Nie uważam tego za wadę wręcz
przeciwnie autorka świetnie oddaje nastój małomiasteczkowej Ameryki tamtych
czasów. Problem polega na tym, że owy klimat to właściwie wszystko co autorka
oddaje przez większą część książki. Kinsey szuka – i my jako wierni czytelnicy
szukamy wraz z nią i wraz z nią nie znajdujemy i czujemy się zmęczeni, znudzeni
i zawiedzeni. Tylko, że nam nikt za to nie płaci.
Całą książkę
ratują ostatnie rozdziały, kiedy akcja wreszcie się rozkręca i z prowadzonych
rozmów i poszukiwań coś zaczyna wynikać. I gdy już zaczynamy się rozsmakowywać
i rozpędzać, przeszukując w głowach listę postaci by wytypować sprawcę, autorka
funduje nam szybkie rozwiązanie… i koniec książki.
Mówiąc wprost
pani Grafion jakoś mnie nie przekonała. Ciekawy pomysł na fabułę można było
dużo lepiej wykorzystać. Także sama postać Kinsey wydaje mi się nieprzekonująca
jakaś taka nijaka – choć to może wynikać z nieznajomości poprzednich części,
ale trudno znaleźć w niej coś charakterystycznego jak to zwykle ma miejscu w
przypadku słynnych detektywów.
Na koniec
ciekawostka – część akcji rozgrywa się w mieście o nazwie Santa Teresa – jest to
fikcyjne miejsce, które stworzył jako scenę dla swych książek inny
amerykański twórca kryminałów – Ross Macdonald.
Moja ocena:
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz