Rekrut - Robert Muchamore
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 320
Z opisaniem
swoich wrażeń po przeczytaniu tej książki miałam i wciąż mam spory problem.
Wynika to z tej prostej przyczyny, że choć uważam „Rekruta” za świetnie
skonstruowaną i świetnie napisaną książkę, którą pochłonęłam za jednym zamachem,
to z drugiej strony co do zasadności powstania takiego cyklu jak „Cherub” mam
spore wątpliwości. Zacznę jednak od treści.
James jest
wyjątkowo bystrym dwunastolatkiem, którego w krótkim czasie spotkało sporo
nieszczęść. Efekt jest taki, że po śmierci matki trafia do niezbyt przyjaznego
domu dziecka, a jego młodsza przyrodnia siostra wraca pod opiekę nie nadającego
się do roli opiekuna ojca. Wszystko to sprawia, że droga jego życia zdaje się
nieuchronnie ciążyć w dół, ku ulicznym wandalom i złodziejaszkom. Tak dzieje
się dopóty, dopóki nie trafia on pod skrzydła „Cheruba” – organizacji
szpiegowskiej wykorzystującej do tajnych misji… dzieci. Na dzieci nikt przecież
nie zwraca uwagi i z zasady są ponad wszelkim podejrzeniem, a tym samym mogą
pracować tam, gdzie żaden dorosły nie miałaby wstępu.
„Rekrut”
został wyraźnie podzielony na trzy części. W pierwszej poznajemy Jamesa, jego
sytuację, charakter i wszystko to co spotkało go „przed”. W drugiej towarzyszymy
mu podczas szkolenia, poznajemy organizacje i rządzącej w niej prawa. Trzecia
zaś, to już dokładny opis misji w której James uczestniczy jako agent.
Wszystkim tym częściom autor poświecił odpowiednio dużo uwagi i nie poprzestał
na skrótach czy niedopowiedzeniach. Mówiąc wprost Robert Muchamore jest aż do
bólu szczery i niezależnie czy opisuje stosunki uczniów w podmiejskiej szkole
czy obóz szkoleniowy dla rekrutów, to musimy liczyć się z tym, że będzie to
realny, faktyczny obraz, brutalny i prawdziwy, bez żadnych cięć.
Kolejne na co
muszę zwrócić tu uwagę, to fakt, że mimo iż dwie pierwsze części mogą wydawać
się tylko wstępem przed „misją”, to zostały napisane tak, że nie sposób się
oderwać i naprawdę nie ma się wrażenia, że na coś czekamy. Autorowi udało się
to osiągnąć między innymi poprzez świetnie skontrowane grono postaci. Jest to
całkiem liczne grono – James nie jest jedynym bohaterem. Poznajemy mnóstwo
osób, głównie nastolatków, ale nie tylko i wszyscy oni, nawet postacie poboczne
zostały obdarzone indywidualnymi cechami charakteru i własną skomplikowaną
osobowością. Nie dość, że nie da się nie czuć sympatii do Jamesa, to mamy
jeszcze Laurę, Bruca, Kerry, Amy i dzieciaki z misji, a każde ma własną historię. A
wszystko to pomimo całej tej realności o której już pisałam, podane zostało
wyjątkowo lekko. Może nawet za lekko i na tym polega mój problem z tą książką.
Sam pomysł,
że dzieci mogłyby być wykorzystywane przez rząd w misjach szpiegowskich, jest
nonsensowny i oburzający. Bo któż by chciał narażać na coś takiego swoje
dziecko? To rzecz jasna pytanie retoryczne, a ja pamiętam, że mam do czynienia
z fikcją literacką. Tylko, że ta fikcja została napisana tak, jakby w fakcie,
że sieroty można poddać nieludzkiemu szkoleniu i przerobić w „żołnierzyki” nie było
nic złego. Wręcz przeciwnie, sympatyczny Mac uśmiecha się dobrotliwym uśmiechem
dziadka mówiąc o tym jak „Cherub” zasłużył się w historii swojego kraju. Wiem,
możecie uznać, że się czepiam, i pewnie trochę się czepiam, ale kiedy mój
bratanek i siostrzenica, osiągnie wiek trzynastu lat - od tej grupy wiekowej zalecana jest lektura
– to nie chciałabym by czytali jak instruktorka podczas szkolenia wpycha butem głowę
w błocie dwunastoletniej dziewczynki i krzyczy przy tym „wstawaj gruba świnio”.
Nie chciałabym by moje dzieciaki sądziły, że mogą istnieć jakiekolwiek sytuację
w których traktowanie w ten sposób dziecka byłoby dozwolone. Mam nadzieję, że
wiecie o co mi chodzi.
No dobrze.
Teraz kiedy już wyjaśniłam wszystkie swoje wątpliwości moralne :) mogę z
czystym sumieniem napisać, że i tak uważam, że ta książka jest świetna. I za
jakiś czas z pewnością sięgnę po kolejny tom. Na razie muszę sobie odpocząć, po
tych wszystkich treningach… :)
Moja ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz