Pokuta - Anne Rice
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 304
Na wstępie
kilka słów o Anne Rice – a raczej, co w jej wypadku bardziej interesujące –
kilka słów o etapach jej twórczości. Jest to w pewien sposób nieuniknione,
bowiem Anne Rice pisząca o wampirach to całkiem inna osoba niż ta tworząca
powieści przepełnione erotyką (choć słowo pornografia jest w wypadku jej
książek bardziej adekwatne) lub tej publikującej w duchu chrześcijańskim.
Naprawdę aż trudno uwierzyć, że wyszły spod tej samej ręki i wykluły się w
jednym umyśle. Anne Rice jest teraz na trzecim etapie swoje twórczości – po tym
jak zapowiedziała swój powrót do Boga i oświadczyła, że nie wyda już nic co nie
powstałoby na bożą chwałę. Od tamtej pory
wydała powieść o życiu Jezusa i serię o aniołach; „Pokuta” jest pierwszym jej
tomem.
Kilka słów o
treści. Lucky Szczwany Lis to pseudonim pod jakim Toby'ego O’Dare zna jego szef –
Pan Sprawiedliwy. Ta wzajemna tajemniczość jej uzasadniona, mimo, że obu
mężczyzn łączy coś w rodzaju synowsko – ojcowskiej relacji. Nie zmienia to
jednak faktu, że Lucky jest płatnym mordercą, a jego szef zleceniodawcą
kolejnych morderstw. Wszystko zmienia się gdy podczas zabójstwa w hotelu Mission
In – które jest dla Lucky’ego miejscem szczególnym – zjawia się anioł Malachiasz
z własną propozycją współpracy. Zabiera Lucky’ego do średniowiecznej Anglii
gdzie ofiarą ksenofobi lokalnych chrześcijan padła pewna żydowska rodzina. Lucky
wie, że musi im pomóc jeśli chce zachować nadzieję, na odpokutowanie swoich
win.
Taka w
skrócie jest treść „Pokuty”. Wydaje się
brzmieć interesująco, mamy przecież płatnego zabójcę, anioły, podróż w czasie,
średniowieczną Anglię, a gdy dodamy do tego świadomość klimatu jaki potrafi nadać
swoim opowieścią Anne Rice, to musimy otrzymać książkę od której nie sposób się
będzie oderwać. Niestety to co otrzymujemy w żaden sposób nie spełnia tych
oczekiwań. Dlaczego?
Przede
wszystkim dlatego, że oprócz dwóch czy trzech krótkich scen, nic nie dziej się w
czasie rzeczywistym – mam tu na myśli czas rozgrywania się akcji. Dostajemy
za to masę przydługich opowieści. Spotkani przez Toby’ego w średniowieczu ludzie,
po prostu opowiadają mu swoją historię, a to co najciekawsze czyli podróż
naszego bohatera i cała część książki poświęcona jego misji, zostaje
zredukowana niemal do minimum. Nie muszę wiec chyba wspominać, że klimatu nie
ma przy tym żadnego, tak jak nie ma opisów ludzi, miejsc, zdarzeń (pomijając
oczywiście pieczołowitość z jaką autorka oddała wnętrza kościołów i Mission In –
czy kogoś naprawdę interesuje jak wyglądają krużganki, restauracja i hotelowy
dziedziniec?)
Pierwsza,
najdłuższa cześć książki poświęcona zostaje Toby’emu, i nie mam tu na myśli
chwili kiedy spotyka on anioła. Zanim do tego dojdzie musimy przebrnąć przez kilkadziesiąt
stron wewnętrznych monologów i prób udowodnienia jak bardzo jest on niewierzący
mimo, że niemal nieustannie się modli. Potem poznajemy dzieje jego życia a
dramatyzmem tej części można by obdzielić kilka powieści i jak sądzę nie
powstydziłby się sam Dickens. A kiedy w końcu coś zaczyna się dziać i
przenosimy się do średniowiecza, akcja znów zostaje zatrzymana kilkurodziałową
opowieścią Flurii.
Ostatecznie
wychodzi z tego bardzo męcząca książka, pełna płytkiego patosu a miejscami
nawet żenująco naiwna, choć muszę przyznać, że i w niej widać przebłyski
geniuszu, dzięki któremu autorka wykreowała swego czasu fantastyczny świat
wampirów. Szkoda, że tan czas już minął :(
Moja ocena:
3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz