Książę mgły - Carlos Ruiz Zafon
Wydawnictwo: MUZA S.A.Data wydania: 2010
Ilość stron: 200
Opis:
Rodzina Carverów (trójka dzieci, Max, Alicja, Irina, i ich rodzice)
przeprowadza się w roku 1943 do małej osady rybackiej, na wybrzeżu
Atlantyku, by zamieszkać w domu, który niegdyś należał do rodziny
Fleishmanów. Ich dziewięcioletni syn Jacob utonął w morzu. Od pierwszych
dni dzieją się tutaj dziwne rzeczy (Max widzi nocą w ogrodzie clowna i
dziwne posągi artystów cyrkowych), ale ważniejsze, że dzieci poznają
kilkunastoletniego Rolanda, dzięki któremu mogą to i owo dowiedzieć się o
miasteczku (np. historię zatopionego w wodach przybrzeżnych, pod koniec
pierwszej wojny, okrętu "Orfeusz") i poznać dziadka Rolanda, latarnika
Victora Kraya, który opowie im o złym czarowniku znanym jako Cain lub
Książę Mgły, chętnie wyświadczającym usługi, ale nigdy za darmo. Coś, co
dzieciom wydaje się jeszcze jedną miejscową legendą, szybko okazuje się
zatrważającą prawdą.
Książę
mgły to jedna z lepszych książek jakie ostatnio czytałam, a raczej odsłuchałam
bo w jej przypadku zdecydowałam się na audiobooka w jak zawsze rewelacyjnej
interpretacji Piotra Fronczewskiego.
Ta
książka to czysta magia. I to nie w żadnym z banalnych wydań. Przyznam, że
trochę nie rozumiem dlaczego według autora "Książę Mgły" jest
powieścią skierowaną do młodszego czytelnika, chyba tylko ze względu na ową
magię. Ale, któż z nas dorosłych uzna magię za niegodną swej uwagi? Zawłaszcza
gdy jej drugie dno sięga rzeczy tak poważnej jak istota zła. W gruncie rzeczy
nawet postacie nakreślone przez Zafona są jak najbardziej dojrzałe i gdyby nie
ich metryka z którą autor nas zaznajamia nic nie wskazuje na ich młody wiek.
A
poza tym, przyznam się, też do tego, że od dawna, żadna książka nie wydała mi
się tak autentycznie straszna. Nikt o tym nie uprzedzał, ale możecie mi
wierzyć, że plastyczność opisów Zafona, który dosłownie czaruje obrazem,
sprawia, że scena w której Max samotnie w czeluściach starego domu ogląda amatorskie
nagrania zmarłego Jackoba a za oknem rozlegają się dźwięki nadciągającej
nawałnicy, godna jest pierwszorzędnego horroru. Mnie przywodzi na myśl film pod
tytułem „Sierociniec”.
Zafonowi
nie udało się oczywiście uniknąć pewnych nieścisłości w fabule, by nie rzecz
nawet, że niedorzeczności zwłaszcza w przypadku historii opowiadanej przez
Latarnika. Ale któż mógłby mieć mu to za złe, skoro jesteśmy tak oczarowani
oprawą graficzną i klimatem, który dosłownie wciąga nas w inną przestań i czas.
Może
owo niesamowite operowanie obrazem jest charakterystyczną cechą Zafona,
pamiętam bowiem, że właśnie ona najbardziej urzekała mnie w „Cieniu wiatru”. Zamierzam
się przekonać sięgając po inne tytuły i to już niedługo.
Bez
wątpienie polecam i to nie tylko młodszemu czytelnikowi.
Moja
ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz