piątek, 15 lutego 2013

Czerwone liście - Paullina Simons

Czerwone liście - Paullina Simons


Wydawnictwo: Prószyński
Rok wydania: 2002
Ilość stron: 387

Opis:
"W lesie nieopodal akademików college’u Darthmouth w Nowej Anglii zostaje znalezione ciało jednej ze studentek, Kristiny Kim. Zamarznięte zwłoki przeleżały ukryte w śniegu dziewięć dni. Nikt z kolegów nie zgłosił zaginięcia dziewczyny, nikt też nie próbował jej szukać. Nieszczęśliwy wypadek czy zabójstwo? Śmierć Kristiny Kim pozostaje tajemnicą, lecz znacznie większą zagadką okazuje się życie dziewczyny. Kristina i troje jej przyjaciół – Conni, Jim oraz Albert – studiowali razem, wspólnie spędzali wolny czas i byli ze sobą bardzo blisko. Lecz mimo tak wielkiej zażyłości tamci troje zaskakująco mało wiedzieli o zmarłej. Każde z nich ukrywa jednak własne sekrety, które stara się poznać prowadzący śledztwo detektyw Spencer O’Malley. Stopniowo z plątaniny faktów i zeznań wyłania się szokująca prawda..."





W końcu zdobyłam się na odwagę i postanowiłam opisać swoje mieszane odczucia jakie towarzyszyły mi podczas lektury „Czerwonych Liści”. To jest dziwna książka, w moim mniemaniu nie do końca udana, ale z tego co zdążyłam się zorientować, jest jedną z pierwszych, które wyszły spod pióra pani Simons, co może w jakimś stopniu usprawiedliwiać tę niedoskonałość.
Całość składa się z trzech części z których najgorsza niewątpliwie jest pierwsza. Wydawca łaskawie uprzedza nas w opisie z okładki, że główną postać – Kristinę Kim - spotka tragiczna śmierć, a akcja książki dotyczyć będzie odkrywania przebiegu tego dramatycznego zdarzenia. W napięciu więc czekamy na owego trupa – nie przemawia przeze mnie krwiożerczość, ale przecież obiecano nam, że sięgamy bo pełen napięcia kryminał – tymczasem mozolnie brniemy storna po stronie przez melodramatyczną opowieść o studenckim czworokącie w którym każdy kocha każdego. A poziom tego opisu, a zwłaszcza dialogów niczym nie ustępuję południowoamerykańskiej telenoweli. Tego po prostu nie da się czytać. Ale z uporem brniemy dalej, z nadzieją, że trup wszystko zmieni.
I jest lepiej. Naprawdę. Część w której detektyw O’Malley prowadzi swoje śledztwo i zaczyna wszystkich przesłuchiwać, jest naprawdę dobra. W końcu mamy problem by odłożyć lekturę, bo niecierpliwie chcemy wiedzieć co się stało. Ale mogło być lepiej nawet tutaj. Gdyby autorka zrezygnowała z całej pierwszej części, wstępu, który jest zupełnie niepotrzebny i niepotrzebnie zmniejsza napięcie w części drugiej. Posłużę się przykładem. Kiedy O’Malley pyta Conni o zadrapania na twarzy, a ona odpowiada i kłamie wcale nie jesteśmy tym ani zaskoczeni ani ciekawi, bo już znamy prawdę. Nie odkrywamy jej razem z detektywem. Większość jego pytań jest z naszej perspektywy zupełnie zbędna. To sprawia, że historia strasznie się dłuży. Ale znów brniemy dalej, strona po stronie czekając na rozwiązanie, na emocje, na to coś co nas zaskoczy i wstrząśnie, na wielki finał. I co? I nic. Niczego takiego nie ma. Może kogoś takie rozwiązanie satysfakcjonuje, jak dla mnie autorce zwyczajnie zabrakło pomysłów.
Ale mimo wszystko jest to naprawdę dobra próba napisania naprawdę dobrej książki. Pani Simons niewątpliwie ma duży potencjał. Inna sprawa czy go wykorzysta. Ja w każdym razie chętnie się przekonam sięgając po jej inne tytuły.
Jeśli ktoś jednak liczy, że znajdzie w „Czerwonych liściach” to co obiecuje opis na okładce, czyli pełen napięcia, sensacyjny kryminał, to uprzedzam, że to nieporozumienie, bo tej książce znacznie bliżej do powieści obyczajowej. Ja w swej ocenie uwzględniłam głównie „potencjał” bo to naprawdę mogła być świetna książka… ale no cóż, nie jest. 
I jeszcze jedna uwaga, tym razem dotycząca wydania. Zupełnie nie podoba mi się okładka. Wydaje się być przypadkowa i naprawdę trudno rozstrzygnąć dlaczego tak jest. 

Moja ocena:

6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...