Niepewność - Lisa Gardner
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 416
Bardzo
lubię książki Lisy Gardner, jest ona jedną z moich ulubionych amerykańskich
autorek w gatunku sensacja-thriller-kryminał. Drugą jest pani Gerritsen – którą
określa się mianem autorki specjalizującej się w thrillerach medycznych. Co według
mojej oceny nie jest do końca prawdę, gdyż motyw sekcji zwłok nie czyni książki
„medyczną”. Panie te zresztą mają bardzo wiele wspólnego, bo choć różni je styl
pisania (Lisy Gardner jest bardziej swobodny, Tess Gerritsen oszczędny i
wyważony), to stworzyły one niemal identyczną główną postać kobiecą w roli
detektywa.
W
przypadku pani Gerritsen chodzi mi oczywiście o Jane Rizzoli, u pani Gardner
zaś o sierżant D.D Warren. Obie to postacie niezwykle silne, pełne
temperamentu, zaangażowania czy wręcz pasji, z jaką ścigają przestępców, bywają
przy tym bezwzględne, czym zasłużyły sobie na respekt w męskim świecie stróżów
prawa. Nawet ich osobiste losy są bardzo podobne, obie wyszły za mąż za agentów
FBI i obie niedawno zostały matkami (przynajmniej ja jestem w takim właśnie
momencie znajomości ich historii, przyznaję, bowiem, że nie czytam chronologicznie).
W każdym razie podobieństwa są na tyle duże, że postaci te zdarza mi się mylić,
zanim na dobre zagłębie się w lekturze kolejnego tomu.
Dlaczego
o tym piszę? Chyba, dlatego, że D.D Warren była tak silną osobowościowo
postacią, że zastąpienie ją inną – także kobiecą – wydaje się po prostu jakąś
nie do końca udaną próbą naśladownictwa. Tessa Leoni - która to zastąpiła panią sierżant w roli
głównego śledczego jest w porównaniu z poprzedniczką nijaka i mdła. Pani
Gardner chciała ją uczynić silną kobietą, ale jednocześnie nie powielać wzorca,
w efekcie nie udało się ani jedno, ani drugie.
By
pozostać zupełnie szczerą muszą przyznać, że nie czytałam pierwszego tomu, w
którym pojawia się Tessa, być może tam autorka poświęca jej więcej uwagi. Wyjaśniałoby
to wiele uwag odwołujących się do jakiejś mrocznej historii z jej przeszłości, która
jak sądzę, została tam przedstawiona. Oceniając tylko z perspektywy „Niepewności”
wygląda to właśnie tak, że niczego charakterystycznego w postaci tej nie widać.
Kolejne
pytanie, dlaczego o tym piszę, i w ogóle skąd ten przydługi wstęp, gdy przecież
miałam pisać głównie o lekturze „Niepewności”. Otóż chyba staram się odwlec
moment, w którym będę musiała napisać, że to po prostu słaba książka. Najsłabsza
autorstwa pani Gardner, jaką dotąd czytałam. A jej głównym mankamentem jest właśnie
brak spajającej wszystkie wątki głównej postaci.
Wątków jest,
bowiem co niemiara, i przez większość czasu zastanawiałam się czyją właściwie opowieść
chce nam zaprezentować pani Gardner: zdradzanej żony, która w nieskończoność roztrząsa
swą krzywdę – momentami doprowadzając tym czytelnika do szału, sprawę porwania,
defraudacji pieniędzy, korporacyjnej wali o władzę, miłosnych zawirowań,
mafijnych lub wojskowych porachunków, problemów prywatnego śledczego czy
małomiasteczkowego policjanta. W tej książce jest dosłownie wszystko, co
przyjdzie wam do głowy. I nie, to nie jest zaleta.
Rodzina
Denbe – Justin, Libby i ich nastoletnia córka Ashlyn została porwana. Ich zamożność
wskazuje, że jednym z motywów może być żądanie okupu. Przez kilkaset kolejnych
stron poznajemy bliżej wszystkich członów rodziny i prawdę o nich. Ich
przyjaciół, wrogów, przeszłość, kłamstwa, tajemnice, słabości i sekrety. Choć
to stary i wielokrotnie sprawdzony motyw, to jest on równocześnie wciąż bardzo
dobry, bo nic tak nie kusi czytelnika jak odkrywanie, że nic nie jest takim,
jakie się na pierwszy rzut oka wydaje. Motyw ten świetnie sprawdził się także w
„Niepewności”. I jest to największa zaleta książki.
Co więc jest wadą? Nie do końca przemyślana
fabuła. Wiele niedopracowanych fragmentów. Źli bohaterowie niczym z hollywoodzkiej
produkcji lat dziewięćdziesiątych. Brak klimatu, a raczej budowanie go za
pomocą wywodów podobnych do Libby, która opracowuje plan przekupienia porywaczy
za pomocą maślanych bułeczek: „W chwili, gdy Zet wbił wzrok w cynamonową
bułeczkę jego powieki zatrzepotały. Nagła dawka maślanego ciasta i lepkiego
cukru z cynamonem zaatakowała jego krwiobieg mącąc zmysły…” Naprawdę.
Całość jest zresztą bardzo „amerykańska” i to
niestety w tym negatywnym znaczeniu. Autorka serwuje nam kult siły i walki w wydaniu
umięśnionych macho z pełnym przekonaniem powtarzających swym kobietom, że nie
pozwolą by coś im się stało, gdy ktoś właśnie przykłada im pistolet do skroni. Pełno
niedorzecznego patosu i przekonania o doniosłości własnych działań.
Nie wiem skąd to się autorce wzięło, wcześniej niczego
takiego w jej książkach nie zauważyłam. Mam nadzieję, że „Niepewność” to tylko
jednorazowy wypadek przy pracy potwierdzający tezę, że nawet najlepszym może
zdarzyć się słabszy dzień (czy ile tam pisze się książkę :)
Moja ocena:
5/10
Muszę w końcu spróbować którejś z książek Lisy Gardner - kusi mnie to od jakiegoś czasu.
OdpowiedzUsuńMiałam dokładnie takie samo zdanie na temat tej książki. Słabiutka :(
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam prawie wszystkie jej,przetłumaczone na j.polski, książki. Podoba mi się styl jej pisarstwa ,sposób prowadzenia treści, kompozycja, sylwetki bohaterów.
OdpowiedzUsuń