Pan Lodowego Ogrodu - Jarosław Grzędowicz
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 545
Nie czytam polskiej fantastyki, trzymam się z
daleka od Sapkowskiego, Pilipiuka, Ziemiańskiego, Piekary czy Dukaja… w
zasadzie to nie wiem, dlaczego, ale od zawsze jestem przekonana, że to nie jest
coś dla mnie. I choć jeszcze nie zmieniłam zdania, co do całej kategorii (w
końcu najtrudniej obala się te najbardziej absurdalne przesądy) to od dzisiaj
wiem jedno: zdecydowanie czytam Grzędowicza.
Książka
trafiła do mnie przez przypadek i gdyby nie to, że w danym momencie po prostu
znalazła się pod ręką, pewnie nigdy bym po nią nie sięgnęła. Jeszcze zaczynając
czytać, byłam dość sceptyczna. Tajna, międzyplanetarna wyprawa zapowiadała się
jak typowe, pełne technologicznych niuansów, „męskie” sci-fi. Tymczasem
Midgaard okazał się planetą rodem z najlepszych powieści fantasy, pełną magii,
przesądów, „czyniących” przedmiotów i innych „dziwactw”. Fakt, że bohaterem
jest twardo stąpający po ziemi Ziemianin dodaje wszystkiemu niezwykłego uroku.
Vuko Drakkainen
został wybrany do specjalnej misji, której celem jest ewakuacja przebywającej
na planecie Midgaard grupy badawczej, z którą kontakt urwał się jakiś czas temu.
Świetnie przygotowany, wyszkolony i wyposażony w najnowocześniejszy sprzęt
podróżnik wyrusza więc z „prostą” misją ratunkową. Zgodnie z zasadami o
nieingerencji ma pozostać biernym wobec wydarzeń i kultury Midgaardu, a jedynie
ewakuować mieszkańców stacji badawczej i ewentualnie po nich „posprzątać”. Nic
nie okazuje się takie, jakiego Vuko się spodziewał, nikt, bowiem nie uprzedził
go, że na Midgaardzie panuje magia…
„Pan
Lodowego Ogrodu” zachwycił mnie z dwóch głównych powodów. Po pierwsze pozostaje
pod dużym wrażeniem kunsztu autora, któremu udało się stworzyć tak „żywych” i
pełnokrwistych bohaterów. Ta historia straciłaby bardzo wiele, gdyby autor nie
obsadził w roli głównej postaci tak charakterystycznej. Do bólu racjonalny Vuko
za wszelką cenę stara się odnaleźć w świecie pełnym magii. Czasem sarkastyczny,
czasem patetyczny, naiwny, sprytny i zabawny, ale zawsze wierny wobec swoich
zasad i przyjaciół. Nie da się tej postaci nie lubić. Nawet wiązanki
fińsko-chorwackich przekleństw brzmią w jego ustach niczym zaklęcia :)
Po
drugie zaś, zachwycił mnie rozmach, z jakim Grzędowicz zabrał się za tworzenie
świata Midgaardu. Oprócz Vuko, drugim głównym bohaterem jest młody książę,
przyszły władca odległego królestwa. Opisuje on nam swój kraj i swoją historię.
A zarówno jedno jak i drugie warte jest poznania. Autor nie ograniczył się do
jednolitej wizji świata. Jego Midgaard pełen jest ludów, regionów i krain
mających własną zupełnie różną, ale zawsze przebogatą kulturę. I choć jeszcze
nie wiadomo jak losy Filara, syna władcy Tygrysiego Tronu połączą się z losami
Vuko, to czytelnik może już snuć własne podejrzenia.
Jeśli
czegoś żałuję, to tylko tego, że książki zostały podzielone aż na cztery tomy. Wiem,
że liczba stron trochę do tego zmusza, ale wolałabym by części było dwie
(książki o takiej objętości są wydawana np. „Droga Królów”). Pierwszy tom „Pana
Lodowego Ogrodu” jest w zasadzie tylko wstępem – nawet nie zbliżyliśmy się do
tytułowego Lodowego Ogrodu (?) a ja zdecydowanie chce więcej… :)
Moja ocena:
8/10
Grzędowicz zajmuje wysokie miejsce wśród polskich autorów fantastyki :) Uwielbiam polskich autorów, zaczytuje się w w nich, a po "Pana Lodowego Ogrodu" jeszcze nie sięgnęłam, choć pierwszy tom od paru lat stoi na półce i cierpliwie czeka na swoją kolej. Jeśli będziesz miała ochotę, to polecam Ci również Kossakowską, która stała się moją mentorką w polskiej fantastyce :)
OdpowiedzUsuńDla mnie Vuko to taki polski Jack Reacher :)
OdpowiedzUsuń