Należysz do mnie - Karen Rose
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 544
„Należysz do mnie” jest jedną z tych książek,
których treść zapomina się niemal równocześnie z jej przeczytaniem. Tak, więc
już teraz mam problem żeby przypomnieć sobie szczegóły fabuły. Nie jest to
jednak jakiś wielki problem, „Należysz do mnie” to taki rodzaj książki, który
czyta się dla samej przyjemności czytania, nie wymaga interpretacji, analizy,
ani głębszych przemyśleń. Po prostu przyjemny thriller, który wciąga czytelnika
i kusi rozwiązaniem kryminalnej zagadki. Znalazło się nawet miejsce na wątek
romantyczny – co ostatnio typowe – chyba taki wymóg gatunku, żeby wszystkich
zadowolić.
Przy czytaniu nie bawiłam się jednak tak dobrze
jak przypuszczałam, że będę. Przez jakiś czas podejrzewałam nawet, że może to
być debiut autorki, tak „niewprawne” wydawało mi się jej pióro. Okazało się
jednak, że pani Rose wydała już kilkanaście powieści, i cieszą się one sporym
uznaniem. Trochę mnie to dziwi, bowiem po niedawnej lekturze Sandry Brown –
panie uprawiają ten sam gatunek – różnica między nimi wydaje mi się już
przepaścią. Książka Karen Rose jest bardzo „sztywna” jakby autorka punkt po
punkcie, z mozołem odhaczała kolejne elementy z założonego planu. Brak w tym
płynności, lekkości, wyczucia i chyba nawet umiejętności. Nie wiem ile w tym
winy autorki, a ile tłumaczenia, że dialogi brzmią tak potwornie sztucznie, a
całość jest rozciągnięta do granic możliwości.
Mam sporo zastrzeżeń do „Należysz do mnie”. Od
tytuły zaczynając. Zupełnie nie pasuje do treści książki, nawet przy bardzo swobodnej
interpretacji nasuwa raczej skojarzenia, które nijak się z fabułą nie łączą. Dodam,
że jest to wierne tłumaczenie oryginału, zastanawiam się, więc, o co autorce
chodziło. Choć to może ja po prostu nie kojarzę tak jak trzeba :) Jeśli ktoś
czytał i wie, to proszę o podpowiedz :)
Po drugie autorka próbowała stworzyć klimat, i nawet
momentami jej się to udawało. Napięcie, które w książce tego typu jest
niezbędnym elementem dobrej lektury, poważnie jednak zmniejszało ujawnienie
osoby mordercy już na pierwszych stronach książki. Pytanie, „kto” nie
zastąpiono nawet pytaniem „dlaczego” bo to także jest jasne. Jedyna nie wiadoma
to „jak” mordercy udaje się tak sprawnie działać, pozostając przy tym
nieuchwytnym. A to pytanie o znacznie mniejszej skali oddziaływania na
czytelnika.
Po trzecie postacie. Kompletnie płaskie i niewzbudzające
żadnych emocji. Przynajmniej w przypadku głównej postacie męskiej – policjanta
J.D. Fitzpatricka. Trudno o równie bezosobową
postać. Co do głównej bohaterki zaś, to autorka tak bardzo się starała
zaprezentować nam jak bardzo Lucy Trask jest wyjątkowa, że wzbudza ona w
czytelniku głównie niechęć. Poza tym jest to chyba jedyna postać, która przez
całe kilkaset stron jest zawsze nazywana z imienia i nazwiska. „Lucy Trask” jak
mantra czy jakieś zaklęcie, mające dodawać jej znaczenia i powagi. Wywołuje to jednak
zupełnie odwrotny efekt.
Zaletą książki jest całkiem interesujący pomysł
na fabułę. Tajemnice z przeszłości, rodzinne sekrety, od których uniesposób się
wyzwolić. Zamysł był naprawdę całkiem niezły. Cóż z tego jednak, gdy wykonie
pozostawia tyle do życzenia….
Moja ocena:
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz