wtorek, 17 lutego 2015

Należysz do mnie - Karen Rose


Należysz do mnie - Karen Rose 




Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 544




„Należysz do mnie” jest jedną z tych książek, których treść zapomina się niemal równocześnie z jej przeczytaniem. Tak, więc już teraz mam problem żeby przypomnieć sobie szczegóły fabuły. Nie jest to jednak jakiś wielki problem, „Należysz do mnie” to taki rodzaj książki, który czyta się dla samej przyjemności czytania, nie wymaga interpretacji, analizy, ani głębszych przemyśleń. Po prostu przyjemny thriller, który wciąga czytelnika i kusi rozwiązaniem kryminalnej zagadki. Znalazło się nawet miejsce na wątek romantyczny – co ostatnio typowe – chyba taki wymóg gatunku, żeby wszystkich zadowolić.

Przy czytaniu nie bawiłam się jednak tak dobrze jak przypuszczałam, że będę. Przez jakiś czas podejrzewałam nawet, że może to być debiut autorki, tak „niewprawne” wydawało mi się jej pióro. Okazało się jednak, że pani Rose wydała już kilkanaście powieści, i cieszą się one sporym uznaniem. Trochę mnie to dziwi, bowiem po niedawnej lekturze Sandry Brown – panie uprawiają ten sam gatunek – różnica między nimi wydaje mi się już przepaścią. Książka Karen Rose jest bardzo „sztywna” jakby autorka punkt po punkcie, z mozołem odhaczała kolejne elementy z założonego planu. Brak w tym płynności, lekkości, wyczucia i chyba nawet umiejętności. Nie wiem ile w tym winy autorki, a ile tłumaczenia, że dialogi brzmią tak potwornie sztucznie, a całość jest rozciągnięta do granic możliwości.

Mam sporo zastrzeżeń do „Należysz do mnie”. Od tytuły zaczynając. Zupełnie nie pasuje do treści książki, nawet przy bardzo swobodnej interpretacji nasuwa raczej skojarzenia, które nijak się z fabułą nie łączą. Dodam, że jest to wierne tłumaczenie oryginału, zastanawiam się, więc, o co autorce chodziło. Choć to może ja po prostu nie kojarzę tak jak trzeba :) Jeśli ktoś czytał i wie, to proszę o podpowiedz :)

Po drugie autorka próbowała stworzyć klimat, i nawet momentami jej się to udawało. Napięcie, które w książce tego typu jest niezbędnym elementem dobrej lektury, poważnie jednak zmniejszało ujawnienie osoby mordercy już na pierwszych stronach książki. Pytanie, „kto” nie zastąpiono nawet pytaniem „dlaczego” bo to także jest jasne. Jedyna nie wiadoma to „jak” mordercy udaje się tak sprawnie działać, pozostając przy tym nieuchwytnym. A to pytanie o znacznie mniejszej skali oddziaływania na czytelnika.

Po trzecie postacie. Kompletnie płaskie i niewzbudzające żadnych emocji. Przynajmniej w przypadku głównej postacie męskiej – policjanta J.D.  Fitzpatricka. Trudno o równie bezosobową postać. Co do głównej bohaterki zaś, to autorka tak bardzo się starała zaprezentować nam jak bardzo Lucy Trask jest wyjątkowa, że wzbudza ona w czytelniku głównie niechęć. Poza tym jest to chyba jedyna postać, która przez całe kilkaset stron jest zawsze nazywana z imienia i nazwiska. „Lucy Trask” jak mantra czy jakieś zaklęcie, mające dodawać jej znaczenia i powagi. Wywołuje to jednak zupełnie odwrotny efekt.


Zaletą książki jest całkiem interesujący pomysł na fabułę. Tajemnice z przeszłości, rodzinne sekrety, od których uniesposób się wyzwolić. Zamysł był naprawdę całkiem niezły. Cóż z tego jednak, gdy wykonie pozostawia tyle do życzenia…. 

Moja ocena:
5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...