Mam na imię Księżniczka - Sara Blædel
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 352
Cykl: Louise Rick (Tom 2)
Cykl: Louise Rick (Tom 2)
Poszłam za ciosem i bez zwłoki zabrałam się za
kolejną z książek z serii poświęconej Louise Rick. Tym razem skutecznie skusiła
mnie nie tylko przyciągająca uwagę okładka, ale i intrygujący tytuł. Mimo więc lekkiego rozczarowania pierwszym
tomem zabrałam się za czytanie.
Tym razem temat jest znacznie „ciekawszy”, ale i
dużo delikatniejszy niż handel narkotykami. Pewna młoda kobieta zgłasza iż
stała się ofiara gwałtu, brutalnie potraktowana przez napastnika trafia do
szpitala gdzie pierwsze próby nawiązania z nią kontaktu i przesłuchania
nawiązuje Louise, skierowana do tego zadania głównie ze względu na to, że jest
jedyną policjantką w wydziale. Szybko okazuje się, że kobietę zaatakował
mężczyzna, którego sama zaprosiła do domu w ramach pierwszej randki w „realu”.
Nic co powiedział o sobie poznany w internecie mężczyzna nie jest prawdą i nie
pozwala na identyfikację. Od tej chwili policjanci wnikliwie śledzą jednak
randkowe portale i wpadają na trop serii bardzo podobnych przypadków gwałtów. Wszystko
wskazuje więc na to, że napastnik wcale nie zamierza przestać…
Zacznę od tego, że książka powstała kilka lat
temu (pierwsze oryginalne wydanie to rok 2005), co przy prędkości rozwijania
się wszystkiego co związane z internetem stanowi równowartość epoki i choć
główne założenia na których oparta jest fabuła są takie same, to owa
nieaktualność niektórych szczegółów jest jasno wyczuwalna. Nie ma innego
wyjścia jak przymknąć na to oko.
Książka jest znacznie lepsza od swojej
poprzedniczki, głównie dlatego, że zwyczajnie trochę więcej się dzieje zarówno
w sferze prywatnego życia bohaterów jak i kryminalnej zagadki. Być może to
trochę za dużo powiedziane, gdyż akcja sunie raczej powoli i przyśpiesza
nieznacznie dopiero w końcówce, ale dobre i to. Książka ma jednak zupełnie inną
zaletę, otóż autorce w niezwykle wnikliwy i przekonujący sposób udaje się oddać
uczucia i emocje targające ofiarami gwałtu. Tę mieszankę poczucia winy, gniewu
i wstydu, która sprawia, że tak wiele kobiet decyduje się na milczenie.
Zdecydowanie drażnił mnie jednak moralizatorski
ton jaki niekiedy pojawiał się w książce. Autorka obrała sobie za cel
przestrzec czytelnika przed zagrożeniami jakie niesie za sobą internet i
zawarte za jego pośrednictwem relacje. I choć doceniam ten zamiar, to jednak –
może przez wzgląd, na to, że wszystko to jest już „oczywistą oczywistością” –
wolałabym te fragmenty ograniczyć.
„Mam na imię Księżniczka” to niewymagający, ale
interesujący kryminał przy którym można miło spędzić wieczór. I choć to jeszcze
nie jest coś co tłumaczyłoby mi popularność autorki to już jednak całkiem
dobrze rokuje kolejnym częścią jej serii.
Moja ocena:
7/10
Brzmi ciekawie :) Te przestarzałe fragmenty dotyczące Internetu mogą być nawet interesujące. Zobaczyć, jak kilka lat temu podchodzono do tej całej komputeryzacji ;)
OdpowiedzUsuń