Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery
Wydawnictw: Egmont
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 280
Lucy Maud Montgomery jest dla mnie (i obawiam się, że już na zawsze
pozostanie ) „tą panią od Ani z Zielonego Wzgórza”. I choć książka ta bardzo mi
się podoba – a przynajmniej podobała gdy czytałam ją we wczesnej młodości
(pozytywnie wyróżnia się na tle innych lektur) to nigdy nie należałam do
szczególnych fanek jej pisarstwa. Nie pochłonęłam wszystkich książek
opisujących przygody Ani, a później także jej córki (słyszałam, że takie też
są), nie czekałam z wypiekami na twarzy aż książki te pojawią się w szkolnej
bibliotece, ani nigdy też nie przyszło mi do głowy by po raz kolejny do opowieści
o niesfornej Ani powrócić (co zdarza mi się w przypadku niektórych książek).
Gdy więc spotykałam się z pozytywnymi
recenzjami „Błękitnego zamku” (a jak dotąd spotkałam same pozytywne) to
traktowałam je ze sporym dystansem w przekonaniu, że wierni czytelnicy pochwalą
wszystko co jest sygnowane nazwiskiem ich ulubionego autora. Postanowiłam więc
przekonać się sama – bo w końcu jakie inne wyjście ma sceptyk?
Pierwsza uwaga, która nasuwa mi się po
skończonej lekturze jest taka, że książka jest bardzo pozytywna, i nie chodzi
mi o jej ocenę, ale atmosferę i klimat. „Błękitny zamek” to takie świetne
remedium na, na przykład skandynawski pesymizm, istny poprawiacz humoru, jak to
zwykle bywa w przypadku bajek. A „Błękitny zamek” ma bardzo wiele z baśni,
konkretnie tej o kopciuszku. Autorka zaprezentowała nam smutne życie pewnej
zdominowanej przez rodzinę starej panny, by potem równie barwnie opisać jej
przemianę, istne odrodzenie, usamodzielnienie się i szczęście. A wszystko to
opowiedziane pięknym, bogatym językiem i okraszone szczyptą zdrowego humoru
łagodzącego nieco wrażenie naiwności i patosu. W całości zaś kryje się jasne
przesłanie by wziąć odpowiedzialność za swoje życie i odważnie dążyć do
szczęścia nie bojąc się zmian. Trzeba mieć odwagę by być sobą, nasza bohaterka
tę odwagę posiada za co zostaje wynagrodzona szczęściem i miłością.
Ładna,
ciepła opowieść, którą przyjemnie się czyta. Kłamałabym jednak mówić, że jestem
nią jakość szczególnie zachwycona. Być może gdybym czytała ją jako nastolatka
wrażenie byłoby inne, teraz jestem chyba już trochę „za duża” na bajki i drażniła
mi naiwność tej opowiastki, zwłaszcza, że autorka stara się ją „urzeczywistnić”
paroma „brzydszymi” elementami jak na przykład historia umierającej
przyjaciółki i jej ojca alkoholika.
Nie
mam jednak wątpliwości, że wszyscy fani „Ani z Zielonego Wzgórza” będą
zachwyceni, książka ma bowiem ten sam ciepły i pełen humoru klimat.
Moja
ocena:
Słyszałam gdzieś coś o tej książce. Ale wcześniej nie miałam pojęcia, że autorka która stworzyła Anię napisała coś poza Anią ;)
OdpowiedzUsuńDodaję +1 punkt za marcowy klucznik 2.