Droga Królów - Brandon Sanderson
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 960
Sprawozdanie
z lektury pewnej książki
„Droga
Królów” to swoisty fenomen, wobec którego nie mogłam przejść obojętnie. Nigdy nie
słyszałam o Brandonie Sandersonie – zazwyczaj nie czytam także tego rodzaju fantastyki,
jaką on zdaje się reprezentować. Dla tej książki muszę jednak zrobić wyjątek ze
względu na rewelacyjne recenzje i komentarze. Setki czytelników – a oni są
zawsze najlepszym i najbardziej wymagającym jury – wystawiło najwyższą możliwą
ocenę na portalu Lubimy Czytać (przez chwilę sądziłam nawet, że coś się
zmieniło w skali ocen, nie znalazłam, bowiem oceny niższej niż 7/10).Cóż, więc
innego pozostało mi niż samej przeczytać i dowiedzieć się, co tak niezwykłego
jest w tej książce, że sam autor przyznaje, że powstawała prawie dziesięć lat…
Dzień 1.
Zaczęłam.
Przeczytałam około 60 stron i pierwszy mój wniosek jest taki, że czyta się źle.
Wiem, że to tylko wstęp, a raczej biorąc pod uwagę ilość stron (książka liczy
ich sobie niemal 1000) to jest to raczej wstęp wstępu, choć tak naprawdę treść
nie ma w sobie nic „wstępnego”. Autor od razu wrzucił czytelnika w sam środek
zdarzeń i zasypał całą lawiną informacji absolutnie niczego przy tym nie
tłumacząc. Może to jest jakaś metoda, na razie jednak wszystko sprawia wrażenie
totalnego chaosu, a ja czuje się jak dziecko we mgle kompletnie nierozumiejące,
o czym czytam. Są jakieś rasy istot, krainy, pakty i wojny, magia, walka i
obyczaje, i wszystko to wydaje się niezwykle istotne. Ale dlaczego…?
Jeśli
mam być szczera, to te pierwsze fragmenty nie powalają także stylem opisu,
zwłaszcza scena, w której poznajemy skrytobójcę raczej mnie zmęczyła niż
zachwyciła. Ciągłe powtarzanie tych samych zwrotów, „Burzowe Światło”,
„odpryskowy”, „wiązanie”. Może gdyby one już coś dla czytelnika znaczyły, to
budowałoby to napięcie, ale jeszcze nie znaczą, więc całość opisu wydaje się
dość toporna.
Choć 60
stron to jeszcze naprawdę bardzo niewiele, to zdaje się, że poznaliśmy już
kilku ważnych bohaterów. Oprócz wspomnianego skrytobójcy posługująco się
magiczno-legendarnym ostrzem, także pewnego pechowego żołnierza imieniem Kaladin
oraz młodą kobietę z wysokiego rodu, która zgłasza się pod opiekę córki zamordowanego
króla, choć zdaje się mieć zupełnie inne plany niż pobieranie nauk. Wszystko to
zaczyna się zarysowywać bardzo interesująco :)
Najbardziej
zaś intryguje mnie sam świat stworzony przez Sandersona. Pustkowia pełne skał i
dziwnych tworów jak „skałopąki” – jeszcze nie wiem, czy to żyje czy nie, ale
przede wszystkim interesujące są istoty zwane sprenami: wiatrospreny,
życiospreny, a nawet strachospreny i stworzycielospreny.
Konkluzja
po pierwszym dniu wygląda, więc tak: trzeba czytać dalej i robić to szybciej
inaczej lektura zajmie mi, co najmniej miesiąc :)
Dzień 2
Niestety
nie miałam zbyt wiele czasu i udało mi się doczytać tylko do około 150 strony –
tym samym jednak skończyłam fragment oznaczony, jako „część pierwsza”.
Rozdziały
dotyczą naprzemiennie historii Kaladina i Shallan. Co ciekawe w przypadku tego
pierwszego jeden z fragmentów jest retrospekcją. Zresztą już wcześniej
nastąpiło kilka nagłych przeskoków w czasie i „ukrycia” części jego historii,
którą jak sądzę, autor będzie odsłaniał. W jego przypadku przeszłość wydaje się
równie interesując i ważna jak przyszłość. Jak to się stało, że zamiast kariery
chirurga został on żołnierzem, a następnie w wyniku, jakich zdarzeń, stał się
niewolnikiem?
W
przypadku Shallan nic nie wskazuje na podobne zagadki. Jaj przeszłość wydaje
się prosta i monotonna, to teraźniejszość i przyszłość niesie ze sobą najwięcej
niewiadomych. Wiadomo już za to – choćby mniej więcej – na czym polega jej plan
ratowania swojego rodu.
Historia
Kaladina i Shallan osiągnęła pewien punkt i teraz jak przypuszczam autor
porzuci ich na jakiś czas, bo „część druga” wydaje się mieć własnych bohaterów.
Jestem ich ciekawa, choć przyzwyczaiłam się do tych postaci i trochę się boję,
że znów sporo czasu zajmie mi „przystosowanie się”.
Czyta
się już zacznie lepiej niż kilkadziesiąt pierwszych stron. Niektóre „rzeczy”
zostały dość dokładnie opisane jak choćby spreny, chulle, kamienie pełniące
role waluty czy coś, co nazywa się Dusznikiem. Zapomniałam wspomnieć o tym wcześniej,
ale wydaniu towarzyszą piękne ilustracje i mapy, które skutecznie wspomagają
moją wyobraźnię i pozwalają wszystko umiejscowić. W każdym razie zaczynam się
powoli orientować, przynamniej na tyle by rozumieć, o czym czytam :)
Wciąż
jednak wiele rzeczy pozostaje niejasnych jak choćby podział na jasnookich i
ciemnookich, albo rozróżnienie na bezpieczną i swobodną dłoń. Wiem, że z czasem
to się wyjaśni, musze po prostu wykazać się większą cierpliwością :)
Dzień 3
Czytam…
Dotarła
do około 250 strony, może troszkę dalej… a więc niezbyt daleko :)
Mam
problem z opisaniem swoich emocji podczas lektury, z jednej strony muszę przyznać, że „Drogi królów” nie czyta się „szybko”. Dla mnie naprawdę
porywającą książką jest ta, przy której nie zauważamy przewracanych stron, i
nic poza samą treścią nie istnieje, tak, że nagle orientujemy się, że właśnie
minęliśmy połowę, choć chcieliśmy tylko „zajrzeć” przed snem. Książka Sandersona
taka nie jest, a przynajmniej nie jest taka do tej pory – bo choć przeczytałam
250 stron, to tak naprawdę wciąż jestem przy wstępnie, a głupotą byłoby oceniać
całość na podstawie początku.
Może
źle to ujęłam, „Droga Królów” nie jest nudna, w żadnym wypadku. Muszę przyznać,
że całość zaczyna zapowiadać się bardzo interesująco. Autor wprowadził sporo
postaci i czytelnik może tylko przypuszczać, w jaki sposób połączą się ich
losy.
Chylę
także czoła przed Sandersonem i przyznaję się do błędu, bowiem okazało się mimo
moich wątpliwości, że wrzucenie czytelnika w sam środek obcego świata bez ani
jednego wyjaśnienia okazał się całkiem skuteczną metodą. Sama nie wiem, kiedy
zaczynamy się po prostu orientować, i wiele pojęć – z początku tak
niezrozumiałych – jest już, choćby tylko intuicyjnie, jasnych.
Dzień 4.
Wciąż
czytam… jestem na około 430 stronie. Nie spodziewałam się, że lektura „Drogi
Królów” zajmie mi tyle czasu. W żadnym wypadku nie jest to winą samej książki.
Po prostu tak się złożyło, że mam bardzo mało czasu i udaje mi się czytać tylko
tuż przed snem. Choć faktem jest także, że książka nie należy do tych, które
pochłania się w jeden wieczór, przede wszystkim, dlatego, że jest pełna treści.
Niewiele dialogów za to mnóstwu opisów i charakterystyk stanów emocjonalnych
bohaterów. Autor niczego nie pozostawia przypadkowi, niczego nie pomija, nie
upraszcza wręcz przeciwnie prezentuje nam tak „bogaty” obraz świata, że
czytelnik miejscami ma problemy z nadążeniem.
Trzeba
się także przyzwyczaić do tego, że wydarzenia toczą się w swoim własnym rytmie
– niezbyt śpiesznie. Skończyłam czytać część drugą i zabrałam się za trzecią (z
pięciu) tymczasem główne wydarzenia i wątki wciąż dopiero się zarysowują.
Mówiąc szczerze liczę w miarę szybko na jakiś przełom, który nieco
„rozruszałby” całość, bo choć książka bardzo mi się podoba, to przydałoby jej
się trochę dynamiki.
Dzień 5
Skończyłam.
Nie wiem, kiedy, nie wiem jak… zabrałam się wczoraj po południu za lekturę i
nagle okazało się, że jest pierwsza w nocy, a ja właśnie odwracam ostatnie
strony epilogu… A więc jednak :) Mówiąc szczerze przez większość część czasu
nie wierzyłam, że „Droga Królów” okaże się warta wystawianych jej ocen. Ba,
przez kilkadziesiąt pierwszych stron zastanawiałam się nawet czy na pewno
czytam tę samą książkę, co reszt :) A jednak.
„Drodze
Królów” trzeba po prostu dać czas. Brandon Sanderson stworzył książkę, która
nie powala na kolana tempem akcji, ilością bohaterów, skomplikowanych intryg,
czy nawet wyrafinowanym językiem czy innymi wyznacznikami pisarskiego
warsztatu. Wręcz przeciwnie większość książki to proste opisy codziennych
problemów bohaterów. Co jest, więc w niej takiego niezwykłego? Świat, który
stworzył Sanderson. W nim nie ma nic prostego, ani zwyczajnego, ani
niedopracowanego. Absolutnie wierzę i rozumiem, że pracę nad książką zajęły
autorowi prawie dziesięć lat. W końcu nie stworzył tylko opowieści. On naprawdę
stworzył świat. Z jego historią, mroczną przeszłością ukrytą za mgłą
niepamięci, bohaterami, wydarzeniami, krainami, kulturami, topografią, nauką i
wszystkim innym, co tylko przychodzi nam do głowy. Nie ma czarnych dziur
niewiedzy, świat Sandersona jest pełny po same brzegi.
Nic by
to jednak nie dało, prawdziwej historii nie zastąpi nawet najzmyślniejszy opis
realiów. Bo to, co najbardziej porusza czytelnika to nie świat, ale żyjący w
nim bohaterowie. A Sanderson stworzył nam całkiem sporą gromadkę postaci,
których zmagania ze światem obserwujemy. Ilość stron pozwala nam ich nie tylko
poznać, ale i obdarzyć uczuciami – budzą naszą sympatię, niechęć, lub podziw.
Czasami zaś wszystko to naraz.
Co
najbardziej podobało mi się w „Drodze Królów”? Drobiazgi, które nadały
wszystkiemu tak wyraźny rys autentyczności, a jednocześnie niezbicie dowodzą
nieograniczonej wyobraźni autora. Inne potrawy dla kobiet i mężczyzn,
łączotrzcinny, glify w odróżnieniu od pisma, krem niesiony przez deszcz, robaki
gnieżdżące się w skałopąkach z nasionami i mnóstwo innych podobnych pomysłów,
które razem tworzą niepowtarzalny klimat.
Ok.
doszłam do tego miejsca, w którym musze wspomnieć też, o wadach, bo mimo całego
zachwytu nad „Drogą Królów” uważam, że książka nie jest ich pozbawiona.
Właściwie to sprowadzają się one do jednego punktu. Uważam, że książka jest
nieco zbyt „rozciągnięta”, zwłaszcza w jej początkowych częściach, da się
zaobserwować też pewne dłużyzny i przestoje. Na przykład większość fragmentów
poświęconych Shallan to głównie relacją z postępów jej nauki i sprowadza się do
wielu dyskusji z Jasnah nad sensem i znaczeniem nauki i filozofii w ogóle. Nie
były to moje ulubione rozdziały, choć rozumiem ich znaczenie.
Co
jeszcze mnie martwi? Całość serii „Archiwum burzowego światła” ma ponoć liczyć
ok. 10 tomów. Na razie na naszym rynku ukazał się drugi – „Słowa Światłości”,
niestety wydanie trzeciego planowane jest na 2016 rok (!). A kiedy następne
tomy? Zapowiada się naprawę długie czekanie…
Ach i jeszcze
jedno. Sądzę, że tłumaczowi należą się słowa uznania, bo cykl Sandersona musi
stanowić pod tym względem naprawdę spore wyzwanie…
Moja ocena:
9/10
Mimo że to nie mój gatunek książki, chylę czoła przed świetną kreską w ilustracjach:)
OdpowiedzUsuńAż chce się oglądać:) A może i przeczytać:0