środa, 3 grudnia 2014

W bagnie - Arnaldur Indriðason


W bagnie - Arnaldur Indriðason





Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 304




Książką „W bagnie” Arnaldur Indriðason ostatecznie rozwiał moją wizję Islandii, jako bajkowej, śnieżnej wyspy spowitej aurą magicznej niemal tajemniczości. Śnieg i lud, ciepłe czerwone swetry, gejzery i ceniący prostotę pracowici ludzie. Trochę naiwnie wiem, ale każdy ma jakieś wyobrażenie o jakimś miejscu a „moja” Islandia była właśnie taka. Dopóki nie zaczęłam czytać książek Indriðasona, który postanowił sobie chyba za cel zniszczyć ten idylliczny obraz. Jego Islandia (i obawiam się, że to niestety on jest bliżej prawdy :) jest smutnym miejscem, gdzie ludzie chronią się przed ciemnością i depresją nadużywając alkoholu, narkotyków, zakuwając się w szczelną skorupę otępienia i samotności lub pozwalając by kierowały nimi najniższe z ludzkich pobudek. I choć sądzę, że obraz, jaki maluje przed czytelnikiem Indriðason też nie jest zbyt obiektywny (typowy skandynawski pesymizm) to bezpowrotnie rozwiewa on jakiekolwiek mrzonki o bajkowej krainie :)

Tytułowe bagno jest w książce odniesieniem do miejsca, w którym zbudowano dom gdzie mieszkała ofiara – starszy mężczyzna, który zginął od uderzenia popielniczką w głowę. Swoistym bagnem okazuje się także śledztwo, które wciąga policjanta Erlendura w historię życia mężczyzny. Wszystko, czym początkowo dysponują policjanci to zdjęcie grobu znalezione w szufladzie biurka zmarłego – kto je zrobił i jakie jest jego znaczenie w całej sprawie?  Odnalezienie odpowiedzi okazuje się nie takie trudne – tu policji pomaga sytuacja demograficzna wyspy – zamknięta i ograniczona liczba mieszkańców. Wszystko to dotyczy jednak spraw sprzed wielu lat, kto dzisiaj miałby powód by zabić staruszka?

„W bagnie” to bardzo dobry, choć bardzo wolno rozwijający się kryminał. Powolna, mozolna, ale szczegółowa rekonstrukcja życia ofiary pozwala zagłębić się w całą sprawę i poznać wszystkich, których ona dotyczyła. Nie ma zwrotów akcji, ani dramatycznych wydarzeń, które przyśpieszają narrację, żadnych niespodzianek ani sztuczek, a jednak Indriðasonowi udaje się zbudować i podtrzymać napięcie. Zaintrygować czytelnika i wciągnąć go w wir zdarzeń z przeszłości jak i teraźniejszości a przede wszystkim niemal zahipnotyzować mrocznym, trochę dusznym klimatem.

Pamiętam, że czytając pierwszą książkę Indriðasona „Głos” bardzo przytłoczył mnie melancholijno – depresyjny charakter Erlendura, oraz ilość miejsca, jakie w książce zajmują dramaty jego prywatnego życia. W „W bagnie” jest ich równie dużo, ale być może przez fakt, że byłam na nie przygotowana już mnie tak nie irytowały. Ale to także pod względem kryminalnym dużo lepsza pozycja, a w każdym razie z pewnością zasługuje na uwagę. Dobrą wiadomością jest także to, że do tych imion z czasem da się przyzwyczaić – choć nie przestają zadziwiać :)

Moja ocena:
7/10

1 komentarz:

  1. Ja bardzo lubię tego autora. Może własnie przez inność miejsca akcji? ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...