Brutalna prawda - Karen Robards
Wydawnictwo: Prószyński
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 304
Dziś coś z
klasycznej literatury kobiecej czyli romans z zagadką kryminalną w tle. W tej
właśnie kolejności – przez większość część „Brutalnej prawdy” to właśnie wątki
romantyczne dogrywają wiodącą rolę, a motywy kryminalne i sensacyjne schodzą na
dalszy plan. Sytuacja zmienia się dopiero w końcówce. Wtedy, gdyby ktoś bardzo
się upierał możemy doszukać się elementów dramatu sądowego, który to obiecuje
nam wydawca. Bardzo na wyrost. Ale o tym za chwile. Najpierw opowiem o czym w
ogóle jest ta książka.
Lisa jest
młodą kobietą realizującą się zawodowo choć na pewien czas utknęła przy
papierkowej robocie w biurze prokuratora – wszystko to by móc być bliżej
śmiertelnie chorej matki. W trakcie pracy odnajduje akta nierozwiązanej sprawy,
a w nich zdjęcie czteroosobowej rodziny i odkrywa swoje wręcz nienaturalne
podobieństwo do sfotografowanej kobiety. Wiedziona ciekawością zaczyna szukać i
zadawać pytania zarówno o rodzinę Garcia jak i o własne dzieciństwo. Jak
zapewne można się domyśleć jej ciekawość pociąga za sobą lawinę zdarzeń, które
tylko utwierdzają ją w dalszym dążeniu do odkrycia prawdy.
Od razu
powiem, że wątek sensacyjny jest niezwykle interesujący. I uważam, że książka
wiele by zyskała gdyby pani Robards to właśnie kryminalną intrygę umieściła w
centrum a wokół niej osnuła wątek romansu. Nie mielibyśmy może wtedy wrażenie,
że wszystko dzieje się gdzieś obok i do skupionej na własnych uczuciach Lisy dociera
w bardzo niewielkim stopniu. Jeśli zaś chodzi o sam romans.... Jest bardzo
tradycyjnie. Zarówno ona jak i on spełniają w tym względzie wszystkie wymagania
względem bohaterów romansu. Oboje są młodzi, piękni, pewni siebie,
wykształceni, bogaci i realizujący się zawodowo. Ona jest niczym arystokratka w
pełni świadoma swej wartości. On okupił swój sukces ciężką pracą. Oboje się
niemal doskonali. Ale cóż, to przecież romans, prawda? Czy nie tego oczekujemy.
Wrócę jeszcze
na chwilę do zakończenia. Ma ono nieco inny charakter niż reszta książki. Nie
razi mnie to jakoś szczególnie, choć uważam, że motyw ten można było zastosować
w kilku miejscach wcześniej. Chodzi mi o to, że właściwego zakończenia,
„rozwiązania” wszystkich tajemnic nie dostajemy bezpośrednio lecz dostarcza go
nam sądowa relacja świadka. To interesujący zabieg, nawet jeśli w wersji
szczątkowej.
Reasumując.
Jeżeli ktoś sięga po książkę ze świadomością, że sięga po romans z wątkiem
kryminalnym w tle i nie spodziewa się nic ponad lekką, przyjemną lekturę to nie
sądzę by czuł się zawiedziony. Niestety okładka – która mówiąc szczerze niezbyt
mi się podoba – jak i tytuł sugerują nieco inny typ literatury.
Moja ocena:
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz