Światła września - Carlos Ruiz Zafon
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Rok wydania: 2011
Ilość stron:256
Chyba dopadło
mnie coś w rodzaju czytelniczego zmęczenia. Nic w tym dziwnego zważywszy na to,
że w ostatnich tygodniach pochłonęłam naprawdę sporo książek. Niestety nie
wszystkie one odwdzięczyły się tym samym i pochłonęły mnie. Wszystko po co
ostatnio sięgam okazuje się przeciętne lub co najwyżej dobre. A ja tęsknię do
tego niesamowitego uczucia kiedy świat książki porywa mnie i niesie od
pierwszej do ostatniej strony tak, że świat przestawiony na parę godzin staje
mi się bliższy niż ten rzeczywisty. Już dawno niestety nic takiego mi się nie
przydarzyło. Może właśnie dlatego zdecydowałam się sięgnąć po pewniaka jakim
jest dla mnie Carlos Ruiz Zafon. Ten czarodziej obrazu, który posługuje się
słowem z łatwością z jaką wprawny malarz za pomocą kilku pociągnięć pędzla,
tworzy atmosferę nieznanych światów, zawsze dotąd zapewniał mi niezawodną drogę
ucieczki od rzeczywistości.
"Światła
września” są jedną z tych książek Zafona, która została skierowana raczej do
młodego czytelnika, choć autor słusznie ma nadzieję, że i starsi znajdą w niej coś
dla siebie. Ja znalazłam. Cudownie plastyczny, magiczny świat przesiąknięty
klimatem przedwojennej Francji. Dla samego klimatu jaki potrafi stworzyć Zafon
warto jest sięgnąć po tę książkę, po to tylko by wczytać się w przepiękny język
w prostych metaforach oddający niepowtarzalny nastrój każdej sceny. W tym
względzie mój pewniak nie zawodzi.
Rzecz ma się
niestety trochę inaczej jeśli chodzi o fabułę. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu,
że bardzo wiele elementów całej historii jest bardzo podobnych lub nawet
identycznych jak w „Księciu Mgły” z którym to zapoznałam się wcześniej. Nie
wiem w jakiej kolejności książki zostały napisane, ale nie ma to znaczenia,
skro są realizacją pewnego wzoru. Dotyczy to zarówno samej fabuły jak i
scenerii, a nawet sposobu konstruowania postaci czy prowadzenia narracji – na
przykład charakterystyczne opowieści stanowiące coś w rodzaju historii w
historii. I choć są to w dalszym ciągu elementy bardzo dobre, jako już mi znane
nie są już tak zachwycające.
Inną sprawą
jest bardzo nierównomierne rozłożenie napięcia w całej książce. Naprzód rośnie
ono mozolnie, a autor ze szczegółami wprowadza nas w życie rodziny Sauvelle choć
dotąd jest to życie jak najbardziej zwyczajne. Gdy w końcu akacja rusza
z kopyta, to jest jak rozpędzony koń w pełnym galopie - nie zatrzyma się już aż do mety :)
Szczerze mówiąc trochę to męczy. Naraz dzieje się tyle, że trudno znaleźć czas
na dłuższy oddech co z kolei przypomina trochę przydługą scenę pościgu w
hollywoodzkich produkcjach :)
Już jednak
nie narzekam dłużej. To wciąż bardzo dobra książka. I tylko Zafon potrafi
sprawić, że obraz niewinnego zabawkowego anioła może stać się nagle naprawdę
przerażający.
Moja ocena:
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz