Pokój - Emma Donoghue
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 404
Książka
„Pokój” autorstwa Emmy Donoghue jest, a przynajmniej była swego czasu bardzo
głośna pozycją. Nic dziwnego skoro porusza tak kontrowersyjny temat. Kobieta i
dziecko zamknięci przez długie lata w ciasnej przestrzeni jednego pokoju, który
dla pięciolatka staje się całym istniejącym światem. Zacytuje tutaj opis z
okładki, który i mnie skusił by sięgnąć po tę książkę.
„Wyobraź
sobie, że ktoś zamyka cię w niewielkim pokoju z małym dzieckiem!
Od dziś
będziesz w nim spędzać dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w
tygodniu! Przez kolejne siedem lat!”
Przerażająca
wizja, prawda? I to nie tylko dla posiadaczy dzieci :)
Książka jest
jednak – moim skromnym zdanie, oczywiści – równie głośna jak słaba i męcząca.
Od pierwszych stron z uporem brniemy w fantazyjny opis świata/Pokoju widzianego
oczami pięciolatka i z równym uporem próbujemy wychwycić i przełożyć sobie na
nasz, normalny język wszelkie informacje, które pozwolą nam odgadać o co tu właściwie
chodzi, czyli dlaczego, gdzie i przez kogo matka i jej syn zostali zamknięci. I
owo wynajdywanie strzępków informacji jest tylko z początku zabawne i
interesujące. Z każdą kolejną stroną staje się tak jak cała narracja coraz
bardziej irytująca.
Nie mam nic
przeciw dzieciom, a sposób w jaki postrzegają świat jest naprawdę czarujący i
zdumiewający. W „Pokoju” Emma Donoghue postanawia ten niewątpliwy urok
dziecięcego świata skontrastować z brutalnymi realiami rzeczywistości. Wielu
czytelników uznało ten zabieg za niezwykły i ja także muszę przyznać, że
zestawienie to pozwala jeszcze dobitniej oddać ohydę i bezwzględność zła. Jeśli
to właśnie zamierzała uczynić autorka to bez wątpienia jej się udało. Tylko czy
naprawdę trzeba kogoś przekonywać jak złe jest zło?
Wracając do
sposobu prowadzenia narracji - Jack jest specyficznym dzieckiem, to można
zrozumieć, można się nawet tego spodziewać, ze względu na sposób w jaki spędził
swoje dzieciństwo. Ale to, że Jack przemawia językiem całkiem nieźle
wykształconego trzydziestolatka i w taki właśnie sposób postrzega świat,
zrozumieć już się nie da. Narracja prowadzona jest językiem dorosłego
próbującego brzmieć jak pięciolatek. Przez większą cześć książki zastanawiałam
się czy pani, która to napisała w ogóle ma pojęcie o dzieciach.
Mimo tych
wszystkich zastrzeżeń uważam, że temat jaki podjęła pani Donoghue jest bardzo
interesujący. Motyw matki, która do przetrwani potrzebuje dziecka tak samo jak
ono potrzebuje jej, albo nawet jeszcze bardziej jest wzruszającym, pełnym
ciepła i nadziei obrazem miłości zdolnej przerwać dosłownie wszystko. Szkoda
tylko, że Emma Donoghue wybrała na zaprezentowanie nam tego tematu taką a nie
inną, być może bardziej klasyczną, ale na pewno pełniejszą formę –
nieograniczoną możliwościami poznawczymi dziecka. Ja chętnie zobaczyłam tę
sytuację z różnych punktów widzenia, matki, babci, brata, lekarza i tak dalej. Może
nie miałabym wtedy wrażenia, że autorka z trudem stara się zapełnić strony,
niezmiernie dużą czcionką.
Myślę, że
sposób w jaki została napisana książka może wzbudzać tylko dwie skrajne opinie.
Albo zachwyci, albo rozczaruje. Ja niestety należę do tej drugiej kategorii
czytelników.
Moja ocena:
4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz