środa, 14 stycznia 2015

Nie gaś światła - Bernard Minier


Nie gaś światła - Bernard Minier





Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 504



„Nie gaś światła”, czyli trzecia część cyklu Bernarda Miniera poświęcona policjantowi Martinowi Servaz. Od razu muszę się do czegoś przyznać, otóż niemal do końca lektury spodziewałam się, że całość jest trylogią, a w czytanym przeze mnie tomie znajdę w końcu rozwiązanie i zamknięcie wszystkich otwartych dotąd wątków. Tymczasem autor rozkręcił się tak, że przed „kocem” pojawi się pewnie jeszcze kilka tytułów. Nie, żebym miała coś, przeciwko, bo książki są bardzo dobre, ale czuje się mimo wszystko trochę wyprowadzona w pole…

„Nie gaś światła” nieco różni się od dwóch poprzednich. Tam fabuła w dużym stopniu koncentrowała się na osobie Martina Servaz i grupie jego śledczych. Tutaj zaś swoistą autonomie zyskuje kilkoro bohaterów, i policjant jest tylko jednym z nich. Pierwszoplanową rolę zdaje się odgrywać Christine Steinmayer, dziennikarka radiowa, która pada ofiarą perfidnych manipulacji. Niemal z dnia na dzień jej poukładany dotąd świat wywraca się do góry nogami, a wszystko to za sprawą perfidnego dręczyciela, który powoli wkracza i niszczy wszystkie sfery jej życia – podkopuje autorytet, fabrykuje dowody, ośmiesza w oczach przyjaciół, osacza i izoluje. I choć dziewczyna zdaje sobie sprawę z tych działań, nie może zrobić nic by się obronić zwłaszcza, że nie wie, kto ani dlaczego chce doprowadzić ją na skraj rozpaczy. Cała sprawa ma także drugi wątek, którego tropem podąża Servaz, a zaprowadzi go on… w kosmos. A raczej do międzynarodowego środowiska badaczy kosmosu i astronautów. Jak te dwie sprawy się łączą? Ja nie zdradzę…

A jak ma się do tego wszystkiego arcyprzestępca Julian Hirtmann, od którego cała trylogia (dotąd) się zaczęła? Otóż nijak. Oprócz tego, że jest, co jakiś czas wspominany, głównie przez samego bohatera, dla którego postać Hirtmanna ulega mitologizacji do miana arcywroga, jego wątek zostaje w powieści właściwie zarzucony. Nie pojawiają się także postacie poznane i stale obecne w poprzednich książkach lub pojawiają się jedynie epizodycznie. O innym sposobie narracji już wspomniałam. Wszystko to sprawia, że „Nie gaś światła”, do cyklu z Servaz po prostu nie pasuje. I chyba wolałaby, by autor  wydał ją, jako osobną powieść. Zwłaszcza, że zdecydowała się powtórnie wykorzystać kilka ze znanych już motywów na przykład ten z muzyką poważną na miejscu przestępstwa – tym razem są to opery. Naprawdę, zabrakło innych pomysłów?

W poprzednich swoich recenzjach wspominałam o pewnej „dziwności” w książkach Miniera, jakby autor się sądził, że bez tych urozmaiceń książka wydawać się będzie czytelnikowi mało interesująca. Nie inaczej jest i w nie „Nie gaś światła”, zdecydowanie wolałabym, by autor z tych elementów zrezygnował. Miło byłoby na przykład poznać, choć jednego „normalnego” bohatera, który nie wyróżniałby się jakąś nietypową cechą czy skłonnością. No, ale cóż, taki styl…

Teraz, kiedy opisałam już wszystkie te zastrzeżenia, mogę w końcu przyznać, że książka jest bardzo dobra. Temat jest trudny i nietypowy, a wszystko to, co spotyka Christine potwornie przerażające, zwłaszcza, gdy czytelnik uświadomi sobie, z jaką łatwością opisywana historia mogłaby nie być tylko literacką fikcją. Przerażające, jak łatwo jest zniszczyć komuś życie w przeciągu zaledwie kilku dni. Pozbawić przyjaciół, pracy, poczucia celu i sensu i skazać na życie w izolacji i niekończącym się strachu, gdy każda próba obrony powiększa tylko w oczach otoczenia wrażenie paranoi.

Brawa dla Miniera, za ten pomysł na thriller, który choć dość wolno się rozkręca, to trzyma w napięciu, aż do ostatniej strony. Mam nadzieję, że autor ma jeszcze trochę takich pomysłów, i wybaczę mu nawet odwlekanie sprawy Hitrmanna, jeśli tak ma to odwlekanie wyglądać :)

Moja ocena:
7/10

1 komentarz:

  1. książka czeka w empiku na odbiór...już się nie mogę doczekać, aż sie do niej dobiorę :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...