Zmierzch - Johan Theroin
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 451
Seria: Kwartet olandzki tom 1
Julia,
czterdziestokilkuletnia kobieta wraca do rodzinnej Olandii, by tam, na wyspie jeszcze
raz zmierzyć się z dramatem jaki przeżyła prawie dwadzieścia lat temu. Wtedy to,
jej kilkuletni syn Jens pod osłoną gęstej mgły wyszedł z domu i wszelki ślad po
nim zaginał. Julia nie potrafi o tym zapomnieć, ani się z tym pogodzić, choć
sama przed sobą próbuje przyznać, że Jens na pewno nie żyje. Jej ojciec,
emerytowany żeglarz i jego przyjaciele mają jednak swoje własne tropy i
hipotezy co do zdarzeń sprzed dwudziestu lat. Gdy do domu starców zostaje
wysłany dziecięcy sandał Jensa, Gerlof coraz bardziej jest przekonany, że nie
są to tylko hipotezy.
Co sądzę o „Zmierzchu”
Theorina? Sądzę, że na swój sposób jest rewelacyjny, ale nie jest to sposób ani
prosty, ani oczywisty. Wyobraźcie sobie wszystkie te cechy, które wyróżniają skandynawski
kryminał od każdego innego. Dokładne, trochę mroczne opisy zimnych pustkowi, nieliczni
mieszkańcy małych miasteczek, enigmatyczni, milczący i powściągliwi. A mimo to
pod pozorem opanowania i dystansu przechowujący swoje mroczne sekrety. Każdy
czytał choć jeden skandynawski kryminał, każdy to skąd kojarzy, prawda? A teraz
wyobraźcie sobie, że ktoś podniósł te wszystkie czynniki do matematycznego
kwadratu (co najmniej), aż po granice absurdu. Co z tego wyjdzie? Rozwlekła
historia z niekończącymi się opisami każdego miejsca, uliczki, budynku czy
nawet wnętrza pokoju. Historia z postaciami tak tajemniczymi, że tylko siedzą i
myślą, a zamiast dialogów mamy wymiany mrukliwych słów z których nic nie
wynika. Nikt niczego nie mówi wprost, nikt nie zadaje najbardziej oczywistych w
większości sytuacji pytań. Nikt nie zachowuje się normalnie. To jest na swój sposób
fascynujące. Rozumiem tych wszystkich, których książka zauroczyła, jej sposób
napisania i niepowtarzalny klimat. Prawdą jest jednak także to, że jej czytanie
męczy. Strony ciągną się w nieskończoność, serwując nam setki słów, opisy
miejsc, codziennych czynności, codziennych rozmów. Gdzieś tam na końcu da się z
tego poskładać zgrabną historię, ale brnięcie do tego końca jest jak marsz pod
bardzo stromą górę. I choć zdobycie szczytu rekompensuje trud, to nie mogę z
czystym sumieniem napisać, że ta książka mi się podobała. Lubię się wspinać dla
samego wspinania i czytać dla samego czytania.
Moja ocena:
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz