Wyspa Trzech Sióstr - Nora Roberts
Wydawnictwo: G + J
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 236
Seria: Trzy siostry 01
Mam jakiegoś
pecha do książek autorstwa Nory Roberts. Tak wiele razy słyszałam pochlebne
opinie na ich temat, a poza tym zarówno liczba czytelników jak i napisanych
przez tę panią książek (naprawdę jest ich niemal dwieście!) robi takie
wrażenie, że niektórzy mówią już o swoistym fenomenie. I jest to jak sądzę, że
względu na powyższe fakty w pełni uzasadnione. Ja sama natomiast mam z
książkami pani Roberts duży problem, co jakiś czas ulegam namowom i
entuzjastycznym recenzjom i podejmuję kolejną próbę odnalezienia w jej
twórczości tego czegoś, co wszystkich tak zachwyca. Problem polega chyba na
tym, że wybieram nie te z jej książek co powinnam. Swego czasu było to bardzo
przeciętne „W samo południe” teraz natomiast postanowiłam sięgnąć po powieść z
wątkami fantastycznymi czyli „Wyspę trzech sióstr”. Jest to pierwsza cześć z
trylogii poświęconej losom trzech współczesnych kobiet. Jak dla mnie jest to
cześć pierwsza i jedyna. Zacznę jednak od krótkiego wprowadzenia.
Nell jest osobą,
która mimo swojego młodego wieku ma już za sobą kilkuletni wyczerpujący i
traumatyczny związek. W ostatecznym akcie desperacji decyduje się ona
upozorować własną śmierć by w ten sposób uwolnić się spod władzy despotycznego,
brutalnego męża. Poznajemy ją na krótko po tym wyczynie gdy jako wciąż
zalękniona i niepewna swej przyszłości przybywa na malowniczą Wyspę Trzech
Sióstr, by tu rozpocząć wszystko od nowa. Zatrudnia się jako kelnerka i
kucharka w miejscowej restauracji, którego właścicielką jest tajemnicza Mia i
szybko podbija serca miejscowych – zwłaszcza przystojnego szeryfa – swoimi
niemal magicznymi kulinarnymi zdolnościami. Powoli zaczyna zapominać o traumie
„poprzedniego” życia i odkrywa w sobie siły w jakie dotąd nawet nie wierzyła.
Fabuła brzmi
interesująco, przynajmniej w takim skrócie, jak wyżej przedstawiony. Prawda
natomiast wygląda tak, że jest to książka tak schematyczna, że przypuszczam iż
jej powstanie było skutkiem mozolnego pisarskiego rzemiosła, nie literackiej
weny. Wszystko tu jest aż do bólu typowe i przewidywalne i wrażenia tego nie
rozwiewają nawet owe „magiczne” wstawki. Postacie są albo sztywne i nijakie
albo przerysowane i zupełnie pozbawione autentyczności. Dotyczy to zarówno
głównej bohaterki, szeryfa Todda – żywego cielenia wszelkich cnót, a także upartej
Ripley. Dialogi są drętwe, nudne i nienaturalne. Nienaturalna jest także iście
sielankowa atmosfera i wielki finał który rozgrywa się dosłownie na dwóch
ostatnich stronach. Wszystko to razem sprawia, że czytanie tej książki, było
bardziej męczące niż przyjemne i jeśli dobrnęłam do końca, to tylko dlatego, że
nie chciałam by książka dołączyła do problematycznej grupy „nieoczytanych”. W
każdym razie ja nie polecam.
Moja ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz