Requiem dla Bostonu - William Landay
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 400
O Williamie Landay’u słyszałam jakiś czas temu w kontekście jego
głośnej książki „W obronie syna” (która już czeka na swoją kolej na mojej
półeczce), o „Requiem dla Bostonu” zaś dowiedział się dopiero wtedy gdy książka
ta wpadła mi w ręce – zupełnie przez przypadek. I od razu powiem, że bardzo się
z tego powodu cieszę.
William Landay jest jednym z tych pisarzy, którzy potrafią
zaintrygować czytelnika już na pierwszych stronach, a następnie ani na chwile
nie zwalniając przeprowadzić przez całą powieść z zawrotną prędkością. Ale –
choć akcji w książce jest całkiem sporo, to nie jest ona typową sensacją. Nie
zabrakło też miejsca na przybliżenie historii bohaterów i oddanie charakteru
zarówno małomiasteczkowego życia jak i realiów przestępczego Bostonu.
Ben Truman jest bardzo młodym i zupełnie niedoświadczonym szeryfem
z małym, sennym miasteczku w Maine. Na co dzień nie musi się więc mierzyć z
takimi problemami jakie spadają na niego gdy w jednym z domków letniskowych nad
jeziorem odnajduje zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Sprawa komplikuje się tym
bardziej gdy okazuje się, że zamordowany pełnił urząd prokuratora. Śledztwo
przejmują „miastowi” a Benowi nie pozostaje nic innego jak wykorzystać
wszystkie swoje kontakty i pojechać przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Tak Ben
trafia w sam środek bostońskich rozgrywek, gangów, narkotyków, skorumpowanych
policjantów, donosicieli i tajemnic z przeszłości. I choć to zupełnie obcy
Benowi świat, to i on nie raz czytelnika zaskoczy.
Książka jest świetnie napisana. Jest napisana tak dobrze, że
nawet osoby, które tak jak ja, nie lubią policyjno-narkotykowej tematyki, nie
poczują się zawiedzione. Książka była znacznie lepsza gdyby była „typowym” kryminałem,
no ale cóż, autor miał inny pomysł na treść :) A nawet z moimi uprzedzeniami
jest to treść bardzo dobra – z pewnymi wyjątkami. O ile bowiem ostateczne rozwiązanie
jest absolutnie zaskakujące to cały „środek” już niestety nie, a co
najdziwniejsze, czytelnika uprzedza sam autor, w pewnym momencie serwując nam
spojrzenie z przyszłości. Trochę tego nie rozumiem.
Nie da się jednak
zaprzeczyć, że „Requiem dla Bostonu” czyta się bardzo dobrze. Jedną z wielu przyczyn jest bardzo sympatyczna
postać głównego bohatera. Nie sposób mu nie kibicować zwłaszcza, że czasem
wydaje się bardzo nieporadny i zagubiony. Dodatkowym atutem jest także fakt, że
autorowi udało się w bardzo obrazowy sposób przedstawić mechanizm zacierania
się granic oddzielających dobro od zła. Dobrych czynów prowadzących do zła, i
zła wyrządzanego w interesie dobra. Przedstawiony przez Landay’a Boston to nie
czarno-biały obrazek, ale świat pełen najróżniejszych odcieni szarości.
Moja ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz