Najczarniejszy strach - Harlan Coben
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 400
Ojej…
cóż, tak chyba właśnie rozwiewają się złudzenia. Mówi się, że nawet najlepszym
może przydarzyć się wpadka. Owszem, ale aż taka? Dotąd sięgałam po Cobena jak
po pewnik, to nazwisko na okładce było dla mnie synonimem mistrzostwa w gatunku
thriller/sensacja, w pewnym sensie klasyką i niezawodnym przykładem tego, jak
dobry autor może w przeciągu jednej książki skutecznie wyprowadzić czytelnika w
pole, nie kilka ale co najmniej kilkanaście razy. Książki Cobena są jak
rosyjskie matrioszki, a odkrywanie prawdy jest jak sciąganie kolejnych warstw
ze świadomością, że w środku może być wszystko. Tak było dotąd. Teraz bowiem przeczytałam
pierwszą (dla mnie, bo tak ogólnie siódmą) książkę z cyklu o Myronie Bolitarze,
i muszę napisać, to czego nigdy nie spodziewałam się zrobić odnośnie Cobena. To
słaba książka lub co najwyżej przeciętna.
Była
partnerka Myrona zwraca się do niego z prośbą o pomoc w odnalezieniu dawcy szpiku
dla jej chorego dziecka. Sytuacja nie jest zwyczajna, bo choć odpowiedni dawca
istnieje w bazie danych to nikt nie potrafi go odnaleźć. Sprawy nie ułatwia
gwarantowana dawcom anonimowość, ale poznanie jego nazwiska jest dopiero
początkiem poszukiwań. Ślady się urywają, pytań przybywa, sytuacja robi się
coraz bardziej zagadkowa i coraz dramatyczniejsza. Czas ucieka…
Brzmi
interesująco, prawda? I tak w zasadzie jest. Trudno zarzucić coś samej
intrydze, bo choć nie należy do najlepszych konstrukcji Cobena, to jednak
utrzymuje poziom. To co tak mnie od książki odrzucało, że przez pierwszą połowę
miałam ochotę odłożyć ją na półkę, była cała reszta.
To co
zawsze mnie w książkach Cobena najbardziej urzekało to: świetnie wykreowani „zwyczajni”
bohaterowie, nieprzewidywalna intryga oraz prosty, zwięzły styl. Niestety w
przypadku „Najczarniejszego strachu” wszystko to mnie zawiodło. Myron nie jest
„zwyczajnym” człowiekiem, lecz ma już na swoim koncie co najmniej kilka
prywatnych śledztw. Także żaden z jego przyjaciół nie zalicza się do tej
kategorii. Mówiąc wprost są trochę za „dziwni”. Po drugie zakończenie nie
zaskakuje, a całość jest jednak trochę przekombinowana. Po trzecie zaś jeśli
chodzi o styl… o gustach się nie dyskutuje, wiem. O poczuciu humoru chyba też
nie. A cóż mogę poradzić na to, że poczucie humoru jakie reprezentuje ta książka
zupełnie do mnie nie przemawia, „żarty” przypominają pyskówki nastolatków, a
stylizowane na żartobliwe uwagi są czasami wręcz żenujące. Strasznie to wszystko
sztuczne, a z pewnością nikt nie wmówi mi, że ktoś tak rozmawia. Nie nadaje to
historii znamion autentyczności. I o ile jeszcze w drugiej połowie czytelnikiem
kieruje ciekawość, to początek jest po prostu nudny.
Mam
szczerą nadzieję, że to po prostu jednorazowa wpadka przy pracy, ale raczej w to
wątpię. Na wszelki wypadek – przynajmniej dopóki nie nabiorę odwagi – zamierzam
trzymać się od cyklu z Bolitarem z daleka.
Moja ocena:
Czytałam kilka książek Cobena, ale żadnej z cyklu o Bolitarze. Nie wiem, może to przypadek, że nigdy nie wpadła mi w ręce żadna książka z tej serii :) Sądząc po recenzji może to i dobrze? :)
OdpowiedzUsuń