W samo południe - Nora Roberts
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 560
Nory Roberts
nikomu przedstawiać nie trzeba, bo wszyscy mający jakikolwiek kontakt z
książkami musieli się natknąć na te sygnowane jej nazwiskiem, nawet jeśli – tak
jak dotąd ja – omijali je z daleka. Już wyjaśniam dlaczego. Otóż Nora Roberts
kojarzy mi się z typową literaturą kobiecą, a więc lekką, płytką i bardzo
ckliwą. W sytuacji gdy tyle (setek, tysięcy?) książek, nie budzi we mnie
najmniejszych oporów przed sięgnięciem po nie, te napisane przez panią Roberts
po prostu sobie podarowałam.
Dopóki ktoś
życzliwy nie uświadomił mi, że pani Roberts słynie nie z ckliwych romansów, ale
ponoć świetnego połączenie gatunków – sensacji, thrilleru i powieści
psychologicznej i obyczajowej.
Walcząc z
własnymi uprzedzeniami postanowiłam dać jej szansę i mój wybór padł na „W samo
południe”.
O czym jest
ta książka? Przede wszystkim o współczesnej kobiecie, silniej i niezależnej Phoebe
MacNamarze, która z powodzeniem pnie się po szczeblach kariery w bardzo męskim
policyjnym środowisku. Jest negocjatorem prowadzącym rozmowy z przestępcami,
porywaczami czy ludźmi chcącymi popełnić samobójstwo. Ma specyficzną intuicję,
która sprawia, że świetnie sprawdza się we wszystkich kryzysowych sytuacjach.
Przysparza jej to jednak tyle samo przyjaciół co wrogów. Nie wszystkim bowiem
podobają się jej osiągnięcia i spotyka się z niechęcią nawet we własnym środowisku.
Phoebe jest
jednak nie tylko świetną policjantką jest także zwyczajną kobietą, córka i
matką, zatroskaną o los swojej rodziny. Przywykła do samodzielności i
niezależności z oporami przyjmuje pojawienie się w jej życiu Duncana. Nadchodzą
jednak chwile kiedy będzie potrzebowała jego pomocy.
Ta książka ma
dwie zasadnicze zalety. Pierwszą jest postać Phoebe, świetnie przedstawiony
portret współczesnej inteligentnej kobiety, która wie co potrafi i czego chce,
a przy tym nie przestaje być wrażliwą i kochającą matką, córką, przyjaciółką -
panikującą na samą myśl, że jej bliskim coś grozi. Jest autentyczna.
Drugą zaletą
książki są sceny opisujące negocjacje. Tak szczerze mówiąc są to najlepsze
fragmenty w całej tej nieco przydługiej historii – pełne napięcia i naprawdę
dobrze napisane nadają książce charakteru. Tak na marginesie dziwie się, że pani
Roberts nie pisze klasycznych sensacji czy thrillerów, byłaby w tym naprawdę
dobra. Niestety nie pisze, a mnie nie pozostaje nic innego jak wspomnieć o
wadach „W samo południe”.
O ile, jak już
zauważyłam postać Phoebe jest świetnie nakreślona, to jak wiadomo do stworzenia
romansu trzeba dwojga. A tutaj druga cześć tego duetu wyraźnie zawodzi. Duncan
jest… no właśnie, nie wiem jaki jest, bo nie ma w sobie nic charakterystycznego,
poza tym, że jest absolutnie doskonały. Wrażliwy, wyrozumiały, zaangażowany i
nawet bogaty by mógł być odpowiednio hojny, ale przy tym oczywiście pozbawiony
arogancji czy małostkowości. Ba, nawet wpada w gniew wtedy kiedy trzeba, czyli
tylko wtedy kiedy jego ukochana naraża się na niepotrzebne ryzyko.
Po drugie
oprócz scen z pracy Phoebe - które są tu zamieszczone gównie po to by podnieść
napięcie - nawet nie zawsze łączą się z głównym wątkiem - przez większość
książki nie dzieje się zupełnie nic. Nie obyło się także bez schematów, zupełnie
bezsensownych dialogów i powtarzających się scen.
Mimo powszechnych,
entuzjastycznych ocen, mi „W samo południe” nie przypadło do gustu. Bardzo
dobre fragmenty przeplatają się tu z bardzo słabymi, a cała historia choć
interesująca podana jest w jakiś, pozbawiony klimatu sposób. Nie potrafiłam się
wczuć w tę opowieść, ale może to kwestia złego nastawienie :(
Moja ocena:
4/10
Książkę przeczytałam w ramach majowego wyzwania Pod hasłem
Własnie kończę "Opowieści nocy" Nory Roberts i mam podobne odczucia. Ambitne, silne, niezależne i oczywiście piękne bohaterki, zaś ich partnerzy po prostu idealni, niezależni finansowo, honorowi, przystojni i wykazujący zdecydowanie, gdy wybranka potrzebuje pomocy. :)
OdpowiedzUsuńooo... a miałam nadzieję, że to pojedynczy przypadek, ale widać autorka ma jeden pomysł na wszystkich "ukochanych". Aż szkoda, że mężczyźni naprawdę tacy nie są... :)
Usuń