Porzuceni - Meg Cabot
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 320
Nie znam
twórczości pani Cabot, muszę przyznać się do tego już na samym wstępie, a choć
oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest ona autorką bardzo poczytnych powieści
dla dziewcząt, to nigdy nie zdołałam się przemóc by po którą z nich sięgnąć.
Właśnie to, że są przeznaczone dla „dziewcząt” tak mnie odstraszała – bo
zazwyczaj za takim określeniem kryje się infantylność i „różowa” tandeta.
„Porzuconym” postanowiłam jednak dać szanse, głównie ze względu na wątki
mitologiczne. Zawsze uważałam, że jest coś urzekającego w micie o Hadesie i
Persefonie i miałam nadzieję, że pani Cabot stworzy z tego ciekawą opowieść
osadzając w roli uprowadzonej bogini współczesną nastolatkę. I pomysł naprawdę
jest niezły.
Nastoletnia
Pierce przeprowadza się na wyspę w gdzie jej matka spędziła swoje dzieciństwo.
Obie mają nadzieję, że będzie to dla nich nowy początek, dla matki po niedawnym
rozwodzie, dla dziewczyny po kłopotach w szkole, a przede wszystkim wypadku w
wyniku którego na moment przeniosła się już w zaświaty. Na przekór ich
oczekiwaniom wyspa okazuje się miejscem nie tylko eskalacji ich problemów ale
nawet ich źródłem. A Pierce musi przestać, nawet przed samą sobą, udawać, że
spotkany w krainie śmierci John, jest tylko wytworem jej wyobraźni.
Fabuła jest
więc bardzo intrygującą. Przyjemny jest także język jakim posługuje się pani
Cabot, bardzo lekki dzięki czemu książkę bardzo szybko się czyta. Nie zmienia
to jednak faktu, że pierwsze dwieście stron jest bardzo męczące i mdłe. Poznajemy
Pierce w momencie gdy pojawia się ona na wyspie. Wszystkie wcześniejsze
wydarzenia, jej chwilową śmierć, pierwsze i kolejne spotkania z Johnem, kłopoty
w szkole i wszystko co doprowadziło ja do miejsca w którym jest – czyli tak
naprawdę połowę fabuły – poznajemy na podstawie jej dość chaotycznych
wspomnień. Książka bardzo dużo na tym traci. Trudno o jakiekolwiek napięcie czy
dramaturgię scen, gdy wiemy, że musiały się one skończyć dobrze, a bohaterka
żyje i sobie wspomina.
Dopiero pod
koniec książki zaczynamy uczestniczyć w aktualnych zdarzeniach i akcja w końcu
dogania teraźniejszość. To zdecydowanie lepsza część książki. Choć także nie
bez wad.
Zdecydowanie
największą wadą jest postać samej Pierce. Ja wiem, ze nastolatki nie mogą
zachowywać się jak dorosłe kobiety bo inaczej nie byłyby nastolatkami. Ale czy
zawsze muszą być przedstawiane jako aż tak naiwne, roztrzepane i co tu dużo
ukrywać co najmniej niezbyt bystre, by nie powiedzieć, że zwyczajnie głupie?
Nikt mi nie wmówi, że nastolatki takie są. W tym względzie muszę podtrzymać
wszystkie swoje zastrzeżenia co do książek dla „dziewcząt”, w każdym razie w
„Porzuconych” nie udało się pani Cabot przed nimi ustrzec.
Tak naprawdę
książka niewiele różni się od mnóstwa podobnych poruszających temat
nastoletniej miłości z wątkiem fantastycznym. Niewątpliwa zasługa jest tutaj
wprawne wplecienie wątków mitu do tej bardzo prostej w zasadzie historii. Ale i
ten element można było moim zdaniem znacznie lepiej wykorzystać. Mam nadzieję,
że stanie się tak w drugiej części. Na razie dość przeciętnie.
Moja ocena:
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz