Piękne Istoty - Kami Garcia, Margareth Stohl
Wydawnictwo: Łyński Kamień
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 536
Strasznie
mnie znużyła ta książka. Strasznie. Czytałam ją przez całe trzy dni, i to nie
dlatego, że nie miałam czasu, ale po prostu czytanie tych pięciuset
kilkudziesięciu stron tyle mi zajęło. Pierwsze więc co mi przychodzi do głowy,
gdy myślę o „Pięknych Istotach” (przy okazji wydaje mi się, że oryginalny tytuł
dużo lepiej oddaje ambiwalentną naturę owych „istot”) to myśl, że książka jest
niemożliwe wręcz przeciągnięta, jakby autorki postawiły sobie za zadanie
zapełnić drukiem jak największą liczbę kartek bez zawracania sobie zbytnio
głowy sensem fabuły. Może ze względu na to, że jest ich dwie - a to doprawdy co
najmniej o jedną za dużo jak na tak banalną w gruncie rzeczy opowieść – na
każdą przypadła odpowiednia liczba nadprogramowych fragmentów, które z
powodzeniem można by było usunąć.
Tak zdaje sobie sprawę, że książki – bo
powstał już cały cykl – mają wierne i zaskakująco szerokie, grono wielbicieli,
ma to też związek z filmem, który niedawno trafił do kin. W moim jednak
odczuciu „Piękne Istoty” są bardzo przeciętnym paranormal romance, kolejną
realizacją obowiązującego ten rodzaj książek schematu. Jedyne novum w przypadku
tego „działa” jest prowadzenie narracji z punktu widzenia zwykłego chłopaka o
imieniu Ethan, a nie posiadającej nadnaturalne zdolności dziewczyny – Leny. A
wiec odwrotnie niż ma to zazwyczaj miejsce.
Powiem od
razu, że uważam to za drugą największą wadę książki. „Piękne Istoty” były by
czymś znacznie lepszym gdyby w świat mocy, magii, dobrych i złych sił a więc w
historię swojej rodziny, wprowadziła nas Lena – główna aktorka dramatu, a nie
bardzo irytujący chłopak stojący na marginesie tego co w książce mogłoby być
najciekawsze.
Kolejna uwaga
dotyczy klimatu jaki panie Garcia i Stohl starały się stworzyć opisując nam
realia, zwyczaje i sposób w jaki funkcjonuje małe miasteczko w Południowej
Karoline. Doceniam próbę nawet jeśli nie do końca udaną. Szczerze mówiąc nawet
klimat gdzieś gubi się w tym niepotrzebnym słowotoku, który byłby do przyjęcia
gdyby okrasić go choćby odrobiną ironii czy poczucia humoru. Tego ostatniego
książka nie zawiera nawet za grosz, choć jak przypuszczam kilkustronicowa
rozmowa starych kobiet na temat wiewiórek miała być z założenia zabawna. Nie
była.
Już jednak
więcej nie krytykuję. Książka jest jaka jest. Fabuła, a zwłaszcza niektóre
sytuacje i motywy są zupełnie niespójne i nielogicznie ale nie przypuszczam by
były to sprawy priorytetowe dla autorek. Po prostu trudno mi zrozumieć dlaczego
książka ta cieszy się takim uznaniem, nawet wątek romantyczny, który mógłby
podobać się nastolatkom jest tam potraktowany dość pobieżnie – uczucie między
młodymi po prostu się pojawia, jak sny Ethana, i tak już zostaje. A miałam już
nie krytykować :) Spróbuje teraz wymyślić jakąś zaletę i… nic nie przychodzi mi
do głowy, a przecież jakoś przebrnęłam przez wszystkie te strony i nie uważam,
poświęconego czasu, za zupełnie stracony. Może po prostu spodziewałam się
czegoś naprawdę dobrego, a tymczasem „Piękne Istoty” to książka bardzo
przeciętna.
Moja ocena:
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz