Jedenaście godzin - Paullina Simons
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2000
Ilość stron: 258
Wciąż
zabieram się do przeczytania „Jeźdźca miedzianego” pani Simons, naczytałam się
już tyle pozytywnych opinii na temat tej książki, że już niemal nie mogę się
doczekać, kiedy ona wpadnie w moje ręce. Niemal. Przyznaję się bowiem, że
doświadczenie nauczyło mnie, że ja bardzo często owych opinii zupełnie nie
podzielam, a im więcej spodziewam się po książce tym bardziej czuję się potem
rozczarowana. Postanowiłam więc z lekturą „Jeźdźca” jeszcze poczekać, a
tymczasem zapoznać się z wcześniejszą powieścią tej autorki, a mianowicie thrillerem
– „Jedenaście godzi”. Jest to dla mnie już drugie spotkanie z twórczością pani
Simons, po kryminale „Czerwone Liście”, z którym to zapoznałam się jakiś
miesiąc temu. I oprócz oczywistego różnorodności tematycznej, moja pierwsza
refleksja dotyczy stwierdzenia, że styl autorki wyraźnie ewoluuje i to w bardzo
dobrym kierunku – co bez wątpienia dobrze wróży pozostałym powieściom.
Naprzód jednak
parę słów o treści. Młoda, szczęśliwa matka oczekująca narodzin kolejnego
potomka wybiera się na zakupy i cierpliwie odpowiada na grzecznościowe pytania na
temat płci i rozwiązania. I nawet nie podejrzewa, że właśnie rozpoczęła pierwszą
z jedenastu najbardziej koszmarnych godzin swego życia. Porwana przez nieznajomego
mężczyznę z parkingu pod centrum handlowym rozpoczyna dramatyczną walkę o
wolność – a jej próby w oczywisty sposób ogranicza troska o jeszcze
nienarodzone dziecko. Sama historia jest dość przerażająca, właściwie jest to
chyba największy koszmar jaki potrafiłaby wymyślić kobieta spodziewająca się
dziecka, gdyby równie starsze myśli w ogóle miały ją w nawiedzać stanie błogosławionym :)
Mamy więc do
czynienia z trzymającym w napięciu thrillerem, w którym minuta po minucie
uczestniczymy w dramacie Didi i podążającego jej tropem męża, który wraz z
agentem FBI próbuje doprowadzić do jej uwolnienia. Niestety format jaki
przyjęła autorka nie do końca pozwala wykorzystać potencjał całej tej historii.
W środku książki można nawet czuć się nieco zmęczonym mozolnym podążaniem drogą
wydarzeń, które są nam już znane. Naprzód bowiem uczestniczymy w jakiś
zdarzeniu wraz z Didi, potem natomiast obserwujemy moment w którym odkrywa to policja
– świadkowie więc relacjonują nam swoje poprzednie słowa lub słuchamy jak
zostają „odkryte” informacje, która dla nas nie są już nowe.
O ile dobrze
pamiętam to samo drażniło mnie w przypadku „Czerwonych Liści” może więc to charakterystyczna
cecha autorki, by wielokrotnie przedstawiać nam te same zdarzenia. Byłby to co
prawda bardzo ciekawy zabieg, gdyby relacjonujące go osoby za każdym razem
wnosiły coś nowego, a tak niestety nie jest. W każdym razie „Jedenaście godzin”
wiele by zyskało, gdyby autorka w części zdarzeń pozwalała nam uczestniczyć
razem z Didi, a cześć okrywać razem z jej zdeterminowanym w pościgu mężem.
Muszę jeszcze
wspomnieć o pewnej sztuczności dialogów i nieco pobieżnym potraktowaniu przeżyć
samej porwanej. Już w pierwszych godzinach ograniczają się one niemal do przesłaniającego
wszystko inne uczucia pragnienia, któremu to uczuciu pani Simons nie szczędzi licznych
akapitów :)
Ogólnie
jednak, mimo tych mankamentów jest to całkiem dobra książka i prosty choć nie
banany pomysł na pełen napięcia thriller. Całkowicie jednak zgadzam się z
licznymi opiniami, że na okładce powinno znaleźć się ostrzeżenie dla kobiet w
ciąży :)
Moja ocena:
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz