sobota, 6 grudnia 2014

World War Z - Max Brooks


World War Z - Max Brooks




Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 544





Zacznę od tego, że nie widziałam filmu, choć prawdą jest także, że o książce usłyszałam po raz pierwszy właśnie w odniesieniu do ekranizacji. Ale i wtedy nie znalazła się ona w polu moich zainteresować, cóż po prostu zawsze uważałam, że zombie to raczej nie dla mnie. Dotąd wszystkie historie o żywych trupach kojarzyły mi się raczej z filmami klasy B i dość nieskomplikowanymi horrorami.  Dotąd, teraz, bowiem muszę zmienić zdanie. „World War Z” nie jest po prostu jakąś opowieścią o zombie w roli głównej, ale świetnym studium ludzkich zachowań w obliczu wojny w ogóle.

O tym jak dobrze książka jest napisana, niech świadczy fakt, że biorąc ją do reki wcale nie zamierzałam czytać, a jedynie „zerknąć” na treść przed przekazaniem jej w bardziej odpowiednie ręce. Moje zerknięcie skończyło się na kilkunastu godzinach czytania – nie, na szczęście nie non stop. Książka ma bowiem to do siebie, że dużo lepiej jest ją pochłaniać stopniowo w oddzielonych przerwami dawkach. Inaczej forma narracji, jaką przyjął autor może nieco zmęczyć.

Cała książka opiera się na nie nowym, ale także niezbyt często wykorzystywanym pomyśle przedstawienia wydarzeń z punktu widzenia wielu ich uczestników. W tym wypadku, więc wojna z zombie zostaje przestawiona w kilkudziesięciu relacjach – mini wywiadach, jakie przeprowadza narrator. Daje to ogromne pole do popisu, przedstawienie wydarzeń w ujęciu globalnym, a jednocześnie bardzo ludzkim. Ma jednak także swoje ograniczenia. Dla czytelnika nieco męczące może być poznawanie nowych postaci, i ich „fragmentu” opowieści, wiedząc, że osoby te za kilka stron „znikną z kadru”. To naprawdę spore wyzwanie dla pisarza, by przedstawił historię tak by czytelnik chciał owe fragmenty zbierać i układać. I Maxowi Brooksowi się to niewątpliwie udało.

Książka ma niestety także swoje wady. Dla mnie najważniejszą z nich jest bardzo mała różnorodność postaci stworzonych przez autora – i nie chodzi mi o ich funkcję czy historię, bo te naprawdę są maksymalnie różnorodne (od żołnierzy, lekarzy, prostych mieszkańców, dowódców, przywódców, dezerterów, polityków, marynarzy, kosmonautów itd.), ale o ich charaktery. Wszyscy oni, mimo tak wielkich różnic są w zasadzie tacy sami. Nieco dziwi także awersja autora względem kobiet. Czyży stworzenie kilku spójnych, a różnych kobiecych osobowości przekraczało wyobraźnie autora, który porwał się na globalne przestawienie światowej wojny z zombie?:)


Lektura „World War Z” była bardzo ciekawym doświadczeniem, które po raz kolejny przekonało mnie, że nigdy nie należy mówić nigdy…

Moja ocena:
7/10

1 komentarz:

  1. Ja nadal nie jestem przekonana do motywu zombie, ale masz rację - nigdy nie mów nigdy ;-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...