World War Z - Max Brooks
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 544
Zacznę od tego, że nie widziałam filmu,
choć prawdą jest także, że o książce usłyszałam po raz pierwszy właśnie w odniesieniu
do ekranizacji. Ale i wtedy nie znalazła się ona w polu moich zainteresować,
cóż po prostu zawsze uważałam, że zombie to raczej nie dla mnie. Dotąd wszystkie
historie o żywych trupach kojarzyły mi się raczej z filmami klasy B i dość
nieskomplikowanymi horrorami. Dotąd, teraz,
bowiem muszę zmienić zdanie. „World War Z” nie jest po prostu jakąś opowieścią
o zombie w roli głównej, ale świetnym studium ludzkich zachowań w obliczu wojny
w ogóle.
O tym jak dobrze książka jest napisana,
niech świadczy fakt, że biorąc ją do reki wcale nie zamierzałam czytać, a
jedynie „zerknąć” na treść przed przekazaniem jej w bardziej odpowiednie ręce.
Moje zerknięcie skończyło się na kilkunastu godzinach czytania – nie, na
szczęście nie non stop. Książka ma bowiem to do siebie, że dużo lepiej jest ją
pochłaniać stopniowo w oddzielonych przerwami dawkach. Inaczej forma narracji,
jaką przyjął autor może nieco zmęczyć.
Cała książka opiera się na nie nowym,
ale także niezbyt często wykorzystywanym pomyśle przedstawienia wydarzeń z
punktu widzenia wielu ich uczestników. W tym wypadku, więc wojna z zombie
zostaje przestawiona w kilkudziesięciu relacjach – mini wywiadach, jakie
przeprowadza narrator. Daje to ogromne pole do popisu, przedstawienie wydarzeń
w ujęciu globalnym, a jednocześnie bardzo ludzkim. Ma jednak także swoje
ograniczenia. Dla czytelnika nieco męczące może być poznawanie nowych postaci,
i ich „fragmentu” opowieści, wiedząc, że osoby te za kilka stron „znikną z
kadru”. To naprawdę spore wyzwanie dla pisarza, by przedstawił historię tak by
czytelnik chciał owe fragmenty zbierać i układać. I Maxowi Brooksowi się to
niewątpliwie udało.
Książka ma niestety także swoje wady.
Dla mnie najważniejszą z nich jest bardzo mała różnorodność postaci stworzonych
przez autora – i nie chodzi mi o ich funkcję czy historię, bo te naprawdę są
maksymalnie różnorodne (od żołnierzy, lekarzy, prostych mieszkańców, dowódców,
przywódców, dezerterów, polityków, marynarzy, kosmonautów itd.), ale o ich charaktery.
Wszyscy oni, mimo tak wielkich różnic są w zasadzie tacy sami. Nieco dziwi
także awersja autora względem kobiet. Czyży stworzenie kilku spójnych, a
różnych kobiecych osobowości przekraczało wyobraźnie autora, który porwał się
na globalne przestawienie światowej wojny z zombie?:)
Lektura „World War Z” była bardzo
ciekawym doświadczeniem, które po raz kolejny przekonało mnie, że nigdy nie
należy mówić nigdy…
Moja ocena:
7/10
Ja nadal nie jestem przekonana do motywu zombie, ale masz rację - nigdy nie mów nigdy ;-)
OdpowiedzUsuń