W bagnie - Arnaldur Indriðason
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 304
Książką „W bagnie” Arnaldur Indriðason
ostatecznie rozwiał moją wizję Islandii, jako bajkowej, śnieżnej wyspy spowitej
aurą magicznej niemal tajemniczości. Śnieg i lud, ciepłe czerwone swetry,
gejzery i ceniący prostotę pracowici ludzie. Trochę naiwnie wiem, ale każdy ma
jakieś wyobrażenie o jakimś miejscu a „moja” Islandia była właśnie taka. Dopóki
nie zaczęłam czytać książek Indriðasona, który postanowił sobie chyba za cel
zniszczyć ten idylliczny obraz. Jego Islandia (i obawiam się, że to niestety on
jest bliżej prawdy :) jest smutnym miejscem, gdzie ludzie chronią się przed
ciemnością i depresją nadużywając alkoholu, narkotyków, zakuwając się w szczelną
skorupę otępienia i samotności lub pozwalając by kierowały nimi najniższe z
ludzkich pobudek. I choć sądzę, że obraz, jaki maluje przed czytelnikiem Indriðason
też nie jest zbyt obiektywny (typowy skandynawski pesymizm) to bezpowrotnie
rozwiewa on jakiekolwiek mrzonki o bajkowej krainie :)
Tytułowe bagno jest w książce
odniesieniem do miejsca, w którym zbudowano dom gdzie mieszkała ofiara –
starszy mężczyzna, który zginął od uderzenia popielniczką w głowę. Swoistym
bagnem okazuje się także śledztwo, które wciąga policjanta Erlendura w historię
życia mężczyzny. Wszystko, czym początkowo dysponują policjanci to zdjęcie grobu
znalezione w szufladzie biurka zmarłego – kto je zrobił i jakie jest jego
znaczenie w całej sprawie? Odnalezienie
odpowiedzi okazuje się nie takie trudne – tu policji pomaga sytuacja
demograficzna wyspy – zamknięta i ograniczona liczba mieszkańców. Wszystko to
dotyczy jednak spraw sprzed wielu lat, kto dzisiaj miałby powód by zabić
staruszka?
„W bagnie” to bardzo dobry, choć bardzo
wolno rozwijający się kryminał. Powolna, mozolna, ale szczegółowa rekonstrukcja
życia ofiary pozwala zagłębić się w całą sprawę i poznać wszystkich, których ona
dotyczyła. Nie ma zwrotów akcji, ani dramatycznych wydarzeń, które
przyśpieszają narrację, żadnych niespodzianek ani sztuczek, a jednak Indriðasonowi
udaje się zbudować i podtrzymać napięcie. Zaintrygować czytelnika i wciągnąć go
w wir zdarzeń z przeszłości jak i teraźniejszości a przede wszystkim niemal zahipnotyzować
mrocznym, trochę dusznym klimatem.
Pamiętam, że czytając pierwszą książkę Indriðasona
„Głos” bardzo przytłoczył mnie melancholijno – depresyjny charakter Erlendura,
oraz ilość miejsca, jakie w książce zajmują dramaty jego prywatnego życia. W „W
bagnie” jest ich równie dużo, ale być może przez fakt, że byłam na nie
przygotowana już mnie tak nie irytowały. Ale to także pod względem kryminalnym
dużo lepsza pozycja, a w każdym razie z pewnością zasługuje na uwagę. Dobrą
wiadomością jest także to, że do tych imion z czasem da się przyzwyczaić – choć
nie przestają zadziwiać :)
Moja ocena:
7/10
Ja bardzo lubię tego autora. Może własnie przez inność miejsca akcji? ;)
OdpowiedzUsuń