Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2012
Ilość stroń: 512
Martin Servaz to policjant z
doświadczeniem w sprawach kryminalnych. Ale nawet on jest zaskoczony gdy
zostaje nagle wezwany do rozwikłania sprawy bardzo brutalnego zabójstwa…
konia. Rzecz pewnie nigdy nie miałaby miejsca, gdyby nie fakt, że właścicielem
owego zwierzęcia jest bardzo wpływowy milioner z odpowiednimi układami na
każdym szczeblu drabiny władzy. Mimo nietypowości Servaz traktuje sprawę
poważnie, głównie dlatego, że wstrząsa nim bezwzględna brutalność zbrodni,
która jak sądzi nie może być jednorazowa. Nie mija wiele czasu, gdy dochodzi do
„prawdziwego” morderstwa, którego ofiarą jest miejscowy aptekarz. Sprawa nie
jest prosta. Brak śladów, dowodów, poszlak. A jedyne co mogłoby stanowić jakąś
wskazówkę to ślady DNA wskazujące na wielokrotnego mordercę, który jednak
przebywa w pilnie strzeżonym zakładzie psychiatrycznym. Bliskość tej placówki,
przeszłość Hirtmana i dojmująca atmosfera odludnych gór, to wszystko bardzo
niepokoi policjanta. Ale czy się ze sobą łączy? A jeśli tak, to w jaki sposób?
Tak w dużym skrócie wygląda zarys fabuły
„Bielszego odcienia śmierci” autorstwa Bernarda Miniera. Książka zebrała tak
wiele pozytywnych recenzji, że już dawno trafiła na moją listę „muszę
mieć”. Gdy więc w końcu moje pragnienie się ziściło czym prędzej zabrałam się za czytanie. Czytałam, czytałam i czytałam. Aż w końcu dobrnęłam do końca. Mniej
więcej tak to wyglądało, a nie jest to dla mnie normą :) Powód? Jeden, ale
decydujący. Książka nie wciąga. Wszystko inne jest jak najbardziej w porządku.
Fabuła, kryminalna intryga, zagadka, niespodzianka przy rozwiązaniu. Do tego
dobrze skonstruowane postacie, dobry styl i język, a nawet całkiem niezły
mroczny klimat śnieżnego pustkowia. A jednak dopiero ostatnie kilkadziesiąt
stron czyta się z prawdziwą przyjemnością. Wcześniej po prostu mozolnie brnie
się przez kolejne strony. Nie wiem dlaczego. Może jest trochę zbyt poprawnie?
Książka wielokrotnie wywoływała we mnie
też irytację, a to ze względu na sposób w jaki autor postanowił zwodzić
czytelnika by nie za szybko zbliżył się on do dość oczywistej „prawdy”. Zalewa się czytelnika nadmiarem informacji i
tempem wydarzeń, tak, że ma on wrażenie, że prowadzący śledztwo wykonują mnóstwo czynności, gdy tak naprawdę wszystko to co wydaje się oczywiste nie
zostaje zrobione. Servaz nie zadaje pytań, które w danych okolicznościach
wydają się najbardziej oczywiste. Sprawdza się najluźniejsze tropy, ale nie
podstawowe dane, rozmawia się, że wszystkimi oprócz tych, z kim rozmowa
wydawałaby się najbardziej potrzebna. Nie lubię tego, wolałabym by autor
pokusił się o taką intrygę, żeby nie musiał zasłaniać się podobnymi „chwytami”.
Trudno jest mi ocenić „Bielszy odcień śmierci”, bo to w gruncie rzeczy całkiem dobra książka. Niewiele w każdym razie
mogę jej zarzucić. Ale… no właśnie, spodziewałam się czegoś więcej. Może w „Kręgu”
i „Nie gaś światła” z tym samym głównym bohaterem odnajdę to coś, na które
liczyłam.
Moja ocena:
Słyszałam o tej serii i miałam nawet w domu trzecią część... ale miałam za mało czasu, żeby nagle zaczynać całą serię. Może się kiedyś skuszę ;)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
Niedawno zaczęłam czytanie tej książki, ale z powodu braku czasu wylądowała w tzw. "poczekalni". Od wczoraj wznowiłam czytanie i muszę przyznać, że książka mocno wciąga, nie przeczytałam wcale aż tak dużo, a już byłam bardzo ciekawa, co dalej będzie się działo. :)
OdpowiedzUsuńPoczątek jest bardzo interesujący, środek trochę mnie jednak "zmęczył", za to całkiem niezła końcówka :)
UsuńŻyczę przyjemnego czytania :)
Dam książce szansę jak tylko wpadnie mi w ręce ;) Kryminały zawsze chętnie czytuję.
OdpowiedzUsuńCzytałam dość dawno temu, a do dziś kojarzę klimat tej powieści. Myślę, że on był najmocniejszą jej stroną. Racja środek nie jest najlepszy, trochę się dłuży, ale generalnie to godna polecenia książka.
OdpowiedzUsuń