Nie gaś światła - Bernard Minier
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 504
„Nie gaś światła”, czyli trzecia część
cyklu Bernarda Miniera poświęcona policjantowi Martinowi Servaz. Od razu muszę
się do czegoś przyznać, otóż niemal do końca lektury spodziewałam się, że
całość jest trylogią, a w czytanym przeze mnie tomie znajdę w końcu rozwiązanie
i zamknięcie wszystkich otwartych dotąd wątków. Tymczasem autor rozkręcił się
tak, że przed „kocem” pojawi się pewnie jeszcze kilka tytułów. Nie, żebym miała
coś, przeciwko, bo książki są bardzo dobre, ale czuje się mimo wszystko trochę
wyprowadzona w pole…
„Nie gaś światła” nieco różni się od
dwóch poprzednich. Tam fabuła w dużym stopniu koncentrowała się na osobie
Martina Servaz i grupie jego śledczych. Tutaj zaś swoistą autonomie zyskuje
kilkoro bohaterów, i policjant jest tylko jednym z nich. Pierwszoplanową rolę
zdaje się odgrywać Christine Steinmayer, dziennikarka radiowa, która pada
ofiarą perfidnych manipulacji. Niemal z dnia na dzień jej poukładany dotąd
świat wywraca się do góry nogami, a wszystko to za sprawą perfidnego
dręczyciela, który powoli wkracza i niszczy wszystkie sfery jej życia –
podkopuje autorytet, fabrykuje dowody, ośmiesza w oczach przyjaciół, osacza i
izoluje. I choć dziewczyna zdaje sobie sprawę z tych działań, nie może zrobić
nic by się obronić zwłaszcza, że nie wie, kto ani dlaczego chce doprowadzić ją
na skraj rozpaczy. Cała sprawa ma także drugi wątek, którego tropem podąża Servaz,
a zaprowadzi go on… w kosmos. A raczej do międzynarodowego środowiska badaczy
kosmosu i astronautów. Jak te dwie sprawy się łączą? Ja nie zdradzę…
A jak ma się do tego wszystkiego
arcyprzestępca Julian Hirtmann, od którego cała trylogia (dotąd) się zaczęła? Otóż
nijak. Oprócz tego, że jest, co jakiś czas wspominany, głównie przez samego bohatera,
dla którego postać Hirtmanna ulega mitologizacji do miana arcywroga, jego wątek
zostaje w powieści właściwie zarzucony. Nie pojawiają się także postacie
poznane i stale obecne w poprzednich książkach lub pojawiają się jedynie
epizodycznie. O innym sposobie narracji już wspomniałam. Wszystko to sprawia,
że „Nie gaś światła”, do cyklu z Servaz po prostu nie pasuje. I chyba wolałaby,
by autor wydał ją, jako osobną powieść. Zwłaszcza, że zdecydowała się
powtórnie wykorzystać kilka ze znanych już motywów na przykład ten z muzyką
poważną na miejscu przestępstwa – tym razem są to opery. Naprawdę, zabrakło innych
pomysłów?
W poprzednich swoich recenzjach
wspominałam o pewnej „dziwności” w książkach Miniera, jakby autor się sądził,
że bez tych urozmaiceń książka wydawać się będzie czytelnikowi mało
interesująca. Nie inaczej jest i w nie „Nie gaś światła”, zdecydowanie
wolałabym, by autor z tych elementów zrezygnował. Miło byłoby na przykład poznać,
choć jednego „normalnego” bohatera, który nie wyróżniałby się jakąś nietypową
cechą czy skłonnością. No, ale cóż, taki styl…
Teraz, kiedy opisałam już wszystkie te
zastrzeżenia, mogę w końcu przyznać, że książka jest bardzo dobra. Temat jest
trudny i nietypowy, a wszystko to, co spotyka Christine potwornie
przerażające, zwłaszcza, gdy czytelnik uświadomi sobie, z jaką łatwością
opisywana historia mogłaby nie być tylko literacką fikcją. Przerażające, jak
łatwo jest zniszczyć komuś życie w przeciągu zaledwie kilku dni. Pozbawić
przyjaciół, pracy, poczucia celu i sensu i skazać na życie w izolacji i
niekończącym się strachu, gdy każda próba obrony powiększa tylko w oczach
otoczenia wrażenie paranoi.
Brawa dla Miniera, za ten pomysł na
thriller, który choć dość wolno się rozkręca, to trzyma w napięciu, aż do
ostatniej strony. Mam nadzieję, że autor ma jeszcze trochę takich pomysłów, i
wybaczę mu nawet odwlekanie sprawy Hitrmanna, jeśli tak ma to odwlekanie
wyglądać :)
Moja ocena:
7/10
książka czeka w empiku na odbiór...już się nie mogę doczekać, aż sie do niej dobiorę :)
OdpowiedzUsuń