niedziela, 29 czerwca 2014

Niedoczytane książki

Niedoczytane książki



Nie lubię odkładać książki na półkę przed dotarciem na ostatnią stronę i odczytaniem ostatniego słowa. W końcu nigdy tak naprawdę nie wiadomo co może w sobie kryć dopóki nie pozna się jej całej. Czasami jednak i ja daję za wygraną i niektóre książki po prostu porzucam. Za bardzo lubię czytać, by się do tego zmuszać. Niewiele jest takich sytuacji, ale jednak się zdarzają. Może to kwestia chwili, nastroju lub po prostu nieodpowiedniego wyboru. Zawsze wtedy odkładając książkę na półkę mam nadzieję, że może kiedyś uda się dokończyć, ale biorąc pod uwagę, że ciągle jest tak mało czasu a książek wciąż przybywa  -raczej w to wątpię. 



Front burzowy - Jim Butcher



 


„Front burzowy” to pierwszy tom cyklu - Akta Harry'ego Dresdena  z którym wiązałam spore nadzieję na dłuższa znajomość. Głównym bohaterem jest pewien mag, który oferuje między innymi odnajdywanie zagubionych rzeczy, paranormalne śledztwa, konsultacje – także te dla policji – i inne usługi. Książka w zamierzeniu lekka i niewymagająca.
Niestety nie ten styl.
Nie to poczucie humoru.
Nie ta treść. 





Dziewczyna znad Rio Paraiso - Ana Veloso




Poszukiwałam lekkiej lektury na lato, czegoś w przerwie między kryminałami i „cięższą” literaturą. Wybrałam więc historię dziewczyny – niemieckiej osadniczki w tropikalnej Brazylii. Piękna okładka, mnóstwo pochlebnych recenzji, jak się nie skusić?
Niestety część „teraźniejsza” jest jak dla mnie zbyt harlequinowi, ta opisująca przeszłość zaś, zbyt schematyczna. Dobrnęłam niemal do połowy i więcej nie dałam rady :(







Czarna lista - Brand Thor 




Problem z tą książką jest taki, że to taki typowy thriller szpiegowaki, a ja po prostu nie lubię tego gatunku. Próbowałam jednak, naprawdę, ale te wszystkie spiski, organizacje (w opisach których szczególnie lubuje się autor) i życiorysy kolejnych bohaterów ze szczegółowym uwzględnieniem kolejnych szczebli w hierarchiach… po prostu nie dałam rady. 
Tak nudnej książki nie czytałam już dawno. 









Pod nocnym niebem - Rachel Hore





Miałam nadzieję, na bogatą i wciągającą powieść obyczajową. Tymczasem, to po prostu kolejne czytadło, które w dodatku zupełnie nie wciąga i jest potwornie rozwlekłe. Naprzód czytałam bardzo uważnie, potem próbowałam trochę „skracać” w końcu się poddałam…











Nigdy i na zawsze - Ann Brashares 





Tak wiem, wszystkim się podobało, świadczy o tym choćby bardzo wysoka ocena na LC. A ja nie dałam rady. Wątek miłości silniejszej niż śmierć, trwającej nie życie, ale całe pokolenia wystarczył by mnie zainteresować na około sto pierwszych stron, niestety dłużej już nie.
Całość jest potwornie romantyczna, patetyczna i… tandetna.  











sobota, 28 czerwca 2014

W pułapce - A.J. Cross


W pułapce - A.J. Cross



Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 496



 Dałam się skusić tej książce ze względu na cykl wydawniczy w którym się ukazała. Ładne wydanie i intrygujący opis na okładce sprawił, że niemal od razu zabrałam się za czytanie, gdy tylko książka wpadła mi w ręce. I z żalem musze przyznać, że spotkało mnie jedno z największych książkowych rozczarowań, nawet biorąc pod uwagę, że ze względu na to, że to debiut pani Cross w roli pisarza, nie spodziewałam się przecież cudów.

Tematyka jest dość tradycyjna. Młoda pani psycholog będąca już jednak uznaną specjalistką od profilowania przestępców pomaga miejscowej policji w śledztwie w sprawie kilku morderstw. Za najciekawsze uznałam jednak to, że autorka sama zajmuje się dokładnie tym co stworzoną przez nią bohaterka, liczyłam więc na wciągającą fabułę podbudowaną masą fachowej, rzetelnej wiedzy.

Niestety to, co uznałam za najciekawsze okazało się najsłabszym punktem książki. Być może prani Cross tak bardzo bała się, że będzie ze stworzoną przez siebie postacią utożsamiania, że uczyniła z niej niezwykle irytujące wcielenie cnót wszelkich. Tylko pani doktor „błyskotliwa” – jaki podaje opis na okładce – Kate Hudson wszystko wie i rozumie, tylko ona może rozwiązać sprawę, tylko ona nigdy się nie myli nawet w opinii o własnej omylności i tylko ona bezwzględnie reprezentuje dobro podczas gdy motywy reszty świata są zawsze  skażone. Tego po prostu nie da się czytać.

 Jeszcze nie spotkałam się z książką w której główna postać tak bardzo przeważałaby na odbiorze całej treści, bo choć sama kryminalna intryga jest w zasadzie znośna i można jej co najwyżej zarzucić przewidywalność, to cała książka wypada niezwykle słabo.

Także wątki poboczne, które najczęściej nadają prezentowanej historii głębi i wzbogacają obraz sytuacji i charakterystykę postaci pozostawiają wiele do życzenia głównie dlatego, że ograniczają się do opisania sytuacji domowej Kate i jej sporów  z dorastająca córką. Interesujące jest tylko to, że czytając te fragmenty mimowolnie kibicuje się nastolatce, jakkolwiek „rozsądne” jest to co komunikuje jej matka.


Pani Cross jest być może bardzo utalentowanym psychologiem sądowym, ale jej umiejętności pisarskie pozostawiają jeszcze wiele do życzenia. Intryga jest przewidywalna, napięcia nie ma w ogóle, a cała warstwa psychologiczna jest bardzo ogólnikowa podbudowana masą frazesów.  Jak dla mnie to bardzo słaby debiut. 

Moja ocena:
4/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

czwartek, 26 czerwca 2014

Jej wszystkie życia - Kate Atkinson


Jej wszystkie życia - Kate Atkinson




Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 568



Wiem, że to dziwne, ale zawsze trudno mi opisać swoje wrażenia z lektury książek, które szczególnie mi się podobały. Łatwiej się krytykuje niż chwali  :) A w przypadku „Jej wszystkich żyć” po prostu nie ma co krytykować (!) Jest za ambitna i ma w sobie zbyt wiele treści, by móc uznać ją za zwykłe kobiece czytadło, z drugiej strony jednak zbyt przyjemnie się czyta by zaliczyć ją do literatury przez duże „L” :)

Ktoś w licznych czytanych przeze mnie recenzjach, zanim sama zabrałam się za lekturę chwalił warsztat pisarski autorki - i uwadze tej trudno odmówić prawdziwości. Trzeba naprawdę nie lada umiejętności, by zaprezentować czytelnikowi tę samą historię (z wariacjami) kilkanaście razy a go przy tym nie zanudzić na śmierć. Kate Atkinson udało się przedstawić nam wszystkie życia Ursuli tak, że nie tylko nie odczuwamy znużenia gdy kolejny raz wracamy do dnia narodzin, ale z niecierpliwością czekamy na kolejny start wyłuskując szczegóły, które sprawią, że tym razem będzie to już zupełnie inna historia.

Nie chce zdradzać zbyt wiele z treści, a pomysł na treść jest bardzo prosty. Poznajemy życie Ursuli od dnia jej narodzin do śmierci – jakkolwiek wcześnie ona następuje. I historia ta wielokrotnie się powtarza. Ursula rodzi się na nowo, nieświadoma, ale niejasno przeczuwająca istnienie swoich poprzednich żyć, a więc i poprzednich błędów. Nie jest to jednak „typowa” reinkarnacja, nasza bohaterka rodzi się zawsze w tej samej rodzinie, w tym samym czasie – a są to bardzo bogate i trudne czasy pierwszej i drugiej wojny światowej.

Niezwykłe w książce jest to, że autorka nie uczyniła swojej bohaterki kimś szczególnym. Mam na myśli to, że Ursula jest „zwyczajną” dziewczyną, pochodząca z tzw. dobrego domu. Dorasta na brytyjskiej wsi, wiedzie spokojne życie wśród bliskich, dokonuje prostych wyborów i niczym się szczególnie nie wyróżnia poza tym, że nieustannie nawiedza ją uczucie deja vu. A jednak autorce udało się na przykładzie tak zwyczajnego życia pokazać jak najdrobniejsze nawet wybory mogą zaważyć na dalszych losach wielu ludzi. Udało się jej nawet udowodnić, że czasami po prostu na to co nas spotyka nie mamy żadnego wpływu – jak pokazuje to ta historia życia Ursuli, która kończy się bardzo nieudanym małżeństwem.

Wielkie brawa dla autorki za szczegółowość, postacie – zwłaszcza postać matki Usruli, pełnej sprzeczność, a jednocześnie tak autentycznej, za zaprezentowany czas II wojny światowej bez patosu i chwały za to z bezwzględną szczerością. Brawa za panowanie nad całą tą historią, bo zapewniam, że nawet czytelnik czasem ma problemy z pamiętaniem, który epizod zdarzył się w którym życiu. Nieco mniej podobała mi się część fabuły rozgrywająca się w Niemczech, choć bezsprzecznie dodała ona całości pikanterii.

Książka niestety ma też drobne wady – wiem trudno uwierzyć po wszystkim co napisałam wcześniej. Niejako wynikają one z samego pomysłu na fabułę. Trudno bowiem identyfikować się z bohaterką, naprawdę jej współczuć czy przeżywać jej emocje skoro wiemy, że zaraz i tak nastąpi restart i wszystko zacznie się od nowa. To nieuchronność zdarzeń i ich nieodwracalność sprawia, że wydają się nam tak przerażające. To, że cokolwiek by się nie wydarzyło Ursula i tak narodzi się od nowa pozbawia jej autentyczność i sprawia, że czytelnik odbiera ją jak postać w grze, której przypadło w udziale nieskończenie wiele żyć.


„Jej wszystkie życia” są jedną z najciekawszych książek jakie dane mi było kiedykolwiek czytać. I bardzo się cieszę, że pozycja ta nie umknęła mi gdzieś w zatrzęsieniu nowości jakie pojawiają się na naszym ryku. 
Szkoda, że nie wszystkie są takie :)

Moja ocena: 
8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska

wtorek, 24 czerwca 2014

Beta - Rachel Cohn


Beta - Rachel Cohn




Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 316




Fajnie jest od czasu do czasu przeczytać coś lekkiego – a swego czasu wśród kręgu takich lektur głośno było o książce „Beta” młodzieżowej fantastyce osadzonej w utopijnym świecie przyszłości. Brzmi interesująco prawda? Zwłaszcza jeśli wspomnę jeszcze, że główną bohaterką jest klon młodej dziewczyny usługujący  w roli dziewczyny do towarzystwa pewnej zamorzonej rodzinie. Szybko uświadamia sobie jednak, że czuje i pamięta rzeczy, których jako klon czuć i pamiętać nie powinna, których odczuwać nie ma prawa…

Fabuła wydała mi się na tyle interesująca, że zabrałam się za czytanie natychmiast gdy książka do mnie trafiła. Sceneria letniej wyspy – swoistego raju do którego dostęp mają tylko najbogatsi a życie kręci się tylko wokół rozrywek i przyjemności – to bardzo dobry motyw na wakacyjną lekturę. Zwłaszcza, że książka jest bardzo „lekka”, bo choć autorka porusza intrygujące i z założenia problematyczny temat klonów i granic jakie powinno postawić się nauce, to z powodzeniem ucieka od wszelkiej refleksji na ten temat. A szkoda bo coś, co jest przeznaczone dla nastolatków nie musi być przecież od razu głupiutkie i puste. „Beta” Rachel Cohn niestety troszkę taka jest.

Największy problem stanowi główna postać – Elizja, klon nastolatki o ciele pięknej sportsmenki, niestety całkowicie pozbawiona osobowości – jest to w pewien sposób zamierzone, bowiem ta osobowość dopiero się budzi – sprawia to jednak, że przez pierwsze rozdziały obserwujemy świat oczami kilkuletniego dziecka. Nic nie wie, nic nie rozumie, niewiele odczuwa. A potem gdy mamy w końcu nadzieję na zmianę… nic się nie dzieje. Przez kilkadziesiąt stron, aż do zakończenia kompletnie nic się nie dzieje, albo dzieje się gdzieś w tle i postać do której czytelnik został przywiązany nie bierze w tym udziału.

Także ci, którzy liczą na romantyczny  aspekt książki - cóż bowiem bardziej romantycznego niż miłość, która nie miała prawa zaistnieć - muszą niestety poczuć się zawiedzeni. Zdolność odczuwania Elizji jest dość ograniczona i właściwie trudno ją w jakimkolwiek momencie fabuły uznać za zakochaną.


Bardzo interesujące jest za to zakończenie. Musze szczerze przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyło. Autorka niczym scenarzyści seriali nudny odcinek zakończyła tak, że po prostu musi się obejrzeć następny. I jeśli ja zdecyduje się sięgnąć po kontynuację (bo to oczywiście cykl) mimo rozczarowania książką, to głównie ze względu na ten właśnie sprytny zabieg – po prostu nie potrafię sobie wyobrazić dalszego ciągu. 


Moja ocena:
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: grunt to okładka, klucznik

niedziela, 22 czerwca 2014

Normalne marzenia - Kiersten White


Normalne marzenia - Kiersten White 


Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 304



“Normalne marzenia” są drugim tomem serii „Paranormalność”, której główną bohaterką jest nastoletnia Evy. Nie jest ona tak do końca „zwyczajną” nastolatką, choć nawet Międzynarodowa Agencja Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi miała spory problem z zakwalifikowaniem jej, co nie przeszkodziło w wykorzystaniu jej niezwykłych zdolności do własnych celów – walki z paranormalnymi, których tylko ona może zidentyfikować.

Tytułowe „normalne” marzenia to nawiązanie do pierwszego tomu historii, kiedy to osamotniona Evy stale przebywająca na terenie Centrum lub misjach, marzyła o normalnym życiu, normalnej nastolatki – czego dawała wyraz namiętnie oglądając serial o życiu szkolnej społeczności i fascynacji szkolnymi szafkami :) Teraz wreszcie, gdy ojciec jej chłopaka Lenda stał się jej opiekunem, może w końcu urzeczywistnić swoje marzenia zwłaszcza te o zwyczajnej szkole i zwyczajnej pracy. Okazuje się jednak, że to co w telewizji jawiło się jako emocjonujące tak naprawdę jest bardzo… normalne, zwyczaje i nudne. I choć Evy boi się to przyznać nawet przed sobą samą, brakuje jej uczucia bycia potrzebną i użyteczną, zwłaszcza, że nie do końca podziela zdanie chłopaka i jego ojca, że wszyscy paranormalni są mili i przyjaźni. Także przeszłość upomni się o Evy, wrócą zarówno starzy przyjaciele jak i wrogowie.

Tyle o treści. Ja sama zdecydowałam się sięgnąć po „Normalne marzenia” głównie dlatego, że miałam taką sposobność, a już jakiś czas temu obiecałam sobie w miarę możliwości kontynuować lekturę chociaż kilku z wielu cykli, które już rozpoczęłam - po prostu z nimi nie nadążam :( Kłamałabym jednak mówiąc, że pierwsza część zrobiła na mnie jakieś niezwykłe wrażenie. Wręcz przeciwnie, czułam się nieco rozczarowana, gdy okazało się, że jest to cykl skierowany stricte do młodzieży i starszego czytelnika osoba bohaterki i całość fabuły może nieco drażnić. Z cyklami jednak nigdy nic nie wiadomo i bywa tak, że kolejne tomy są dużo leprze od początków, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Niestety płonną.


Nie chce być źle zrozumiana, książka sama w sobie nie jest zła, choć mam wrażenie, że autorka kolejny raz zmarnowała bardzo dobry pomysł. Cały ten świat złych elfów zupełnie do mnie nie przemawia, podobnie jak irytująca Evy i wymuszona lekkość i dowcip na jaki sili się autorka. Mówiąc szczerze ledwie dobrnęłam do końca i nie rozumiem zachwytów nad tą książką, zwłaszcza, że wydaje mi się dużo gorsza od pierwsze części. Może ja jestem po prostu na takie lektury za stara? 

Moja ocena:
4/10

czwartek, 19 czerwca 2014

Strach przed ciemną wodą - Craig Russell


Strach przed ciemną wodą - Craig Russell



Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 480




Zaczęłam czytać „Strach przed ciemną wodą” kompletnie  nic nie wiedząc o tej książce ani jej autorze – bardzo rzadko kiedy zdarza mi się taki spontaniczny zakup. Ale skoro już kupiłam… :) Natychmiast zabrałam się za czytanie i plastyczność obrazów i napięcie jakie udało się autorowi wzbudzić już na pierwszych stronach wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Zaintrygowana zaczęłam więc szperać w poszukiwaniu informacji o autorze, i z zaskoczeniem odkryłam, że jest on Brytyjczykiem. Jest to dlatego dziwne, że akcja książki osadzona jest w Niemczech – w Hamburgu. I to nie tylko tej książki, przygody nadkomisarza Jana Fabela obejmują już kilka tomów. Dlaczego autor rozgrywa całą akcję w jakimś obcym, ale wciąż prawdziwym mieście? To chyba znacznie utrudnia sprawę, prawda?  Nie żeby mi to przeszkadzało,  po prostu się dziwie.

Wspominam o tym fakcie z jeszcze jednego ważnego powodu, otóż autor swoją fascynację niemieckim przeniósł także na warstwę językową i postanowił zachować niektóre zwroty w oryginalne, chodzi mi zwłaszcza o zwroty grzecznościowe – pan, pani czy dyrektor itp. Mamy wiec m.in. takie zdanie: „Herr Müller-Voigt, jako senator do spraw środowiska, przewodniczy komitetowi organizacyjnemu.” Może się czepiam, ale nie rozumiem, po co to, albo się coś tłumaczy, albo nie. A tak przecież ta wypowiedz nie mogła by brzmieć w żadnym języku.

Wracając jednak do fabuły Craig Russell na kilku pierwszych storach namnożył mnóstwo zagadek, które potem nasz dzielny detektyw z mozołem rozwiązuje. Sprawa jest o tyle trudna, że choć trupów przybywa podejrzanych już raczej nie, chyba, że weźmie się pod uwagę, że wiele śladów wskazuje na niego samego. Reszta prowadzi wprost do pewnej tajemniczej organizacji ekologicznej, która przypomina bardziej wojującą sektę niż propagatorów poszanowania matki natury.

Tematyka jest bardzo interesująca, z książki można wiele dowiedzieć się na temat nurtów we współczesnej ekologii. Przyznam szczerze, że nie zdawałam sobie dotąd sprawy ze złożoności tematu. Mam jednak wrażenie, że chcąc wyedukować czytelnika Russell troszkę przesadził i kilka fragmentów książki zamieniło się w quasi-eseje naukowe, a przecież nie tego szuka odbiorca sięgając po kryminał. Niestety pod całą tą „teoria” zagubiła się gdzieś akcja, a szkoda, bo sam pomysł na fabułę był bardzo dobry.

Książce nie brak jednak także wielu zalet. Dla mnie najważniejszą z nich są postacie i sposób ich zaprezentowania czytelnikowi oraz bardzo ładny, plastyczny język. Także postać głównego detektywa jest dość interesująca – jak na ironię najciekawsze jest to, że jest taki normalny, co ostatnio w kryminałach nie często się zdarza :)

Moja ocena:
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiska, klucznik

wtorek, 17 czerwca 2014

Magiczna gondola - Eva Voller


Magiczna gondola - Eva Voller



Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 464





Ostatnio czytam głównie kryminały (i to te mroczne skandynawskie) lub nawet horrory jak ostatnio prezentowany – „Cienie w mroku”, czasami jednak mam ochotę na coś znacznie lżejszego. A ponieważ nie przepadam za romansami sięgam wtedy zwykle po jakąś książkę dla młodzieży – najlepiej taką z elementami fantastycznymi, chyba nie istnieje „lżejszy” gatunek książek. „Magiczna gondola” spełnia wszystkie te warunki, jest wiec idealnym wyborem na letnią lekturę. Dodatkowym plusem jest dla mnie motyw podróży w czasie, który to element zawsze bardzo mnie interesował.

Anna pochodzi z Niemiec a do Wenecji przyjechała tylko na letnie wakacje. Towarzyszą jej rodzice, stale zajęci jednak swoją pracą i dziewczyna trochę się nudzi samotnie włócząc się po pięknym mieście. W końcu ile można zwiedzać? Los zgotował dla niej jednak sporą niespodziankę i monotonia dni mija bezpowrotnie gdy przez przypadek trafia na pokład tajemniczej czerwonej gondoli a młody, intrygujący gondolier przewozi ją wprost do… średniowiecza. Anna musi wypełnić swoją misję by móc wrócić do domu, a po drodze czeka ją mnóstwo przygód i niespodzianek.

Spotkałam się z wieloma porównaniami zestawiającymi „Magiczną Gondolę” z „Trylogią czasu” pani Kerstin Gier. Bardzo lubię ową trylogię, wszelkie niedostatki fabuły skutecznie niweluje niezwykłe poczucie humoru, które każe spojrzeć na wszystko z większym przymrużeniem oka i po prostu dobrze się bawić czytając o przygodach Gwen. W „Magicznej gondoli” tego humoru nie ma a główna postać nie budzi aż takiej sympatii, przez co czasami drażni. Ale nie zmienia to faktu, że książkę bardzo przyjemnie się czyta, pod warunkiem, że czytelnik pozwoli się porwać letniej przygodzie w pięknej Wenecji.

Jest lekko, klimatycznie, czasem tajemniczo, mnóstwo akcji i subtelne wakacyjne zauroczenie. Idealna letnia lektura. Jeśli ktoś chciałby się jednak trochę poczepiać – jak zawsze ja – to trzeba zauważyć, że jak na książkę, której motywem przewodnim jest podróż w czasie do średniowiecznej Wenecji trochę mało jest Wenecji i jeszcze mniej średniowiecza. Za mało szczegółów, które mogłyby na tę epokę wskazywać. Po drugie zaś, grono bohaterów jest niewielkie można by się więc spodziewać, że zostaną potraktowani z większą starannością. Tymczasem wszyscy oprócz Anny są w zasadzie statystami w tej historii. Zarzut ten w sposób szczególny dotyczy Sebastiana. Czytelnikowi nie udaje się go poznać, choć Anna zdążyła się już nawet zakochać mimo, że sceny z jego udziałem można policzyć na palcach jednej ręki. Ta romantyczna część mnie czuję więc pewien niedosyt, choć jak sądzę z dwojga złego lepiej przesadzić w tę stronę :)


Polecam tym bardziej, że w tym miesiącu ma swoją premierę trzecia część cyklu – „Ukryta brama”, trzeba więc zaległości szybciutko nadrobić :)

Moja ocena:
6/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Czytam Opasłe Tomiskaserie na starcie 

niedziela, 15 czerwca 2014

Cienie w mroku - Michelle Paver


Cienie w mroku - Michelle Paver


Wydawnictwo: W.A.B
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 240



Najlepszym sprawdzianem dobrej historii o duchach jest bez wątpienia uczucie paniki podczas czytania w łóżku o północy. W połowie powieści zdałam sobie sprawę, że boję się wyjrzeć za okno. To się nazywa pisarski sukces.
 Emma John, „The Observer"


Trudno wyobrazić sobie lepszą rekomendację dla horroru niż powyższa wypowiedz Emmy John. W końcu właśnie po to by się bać czytelnik sięga po horror – jest to także powód dla którego ja tak rzadko to robię. Bynajmniej nie dlatego, że nie chce się bać, ale dlatego, że raczej mi się to nie udaje. Trudno poprzez słowo pobudzić nasze zmysły tak, byśmy odczuwali faktyczne przerażenie – lepiej radzi sobie z tym dźwięk i obraz. Oczywiście to tylko moje, czysto subiektywne zdanie. Inni mogą mieć zupełnie odmienne doświadczenia. Mnie jednak literackie horrory nie straszą. Zazwyczaj, bowiem „Cienie w mroku” wszystko zmieniły.

Jack jest młodym i sfrustrowanym mężczyzną, którego sytuacja zmusiła do pracy w fabryce papeterii, podczas gdy zawsze marzył o karierze światowego naukowca. Jest ubogi i to właśnie wyróżnia go najbardziej spośród uczestników wyprawy badawczej na Spitsbergen. Plany są bardzo ambitne zamierzają oni spędzić na tym niegościnnym i pokrytym lodem lądzie cały rok. Wyprawę jednak prześladuje pech i z pięciu śmiałków do celu dociera tylko trzech. Są zdeterminowani, odważni i obiektywnie nastawieni do świata, ostrzeżenia skandynawskiego kapitana uznają więc za niedorzeczne bajki. Niedługo jednak zostają w obozie całkiem sami, kończy się pora światła i zapada nieprzebrana ciemność. Ciemność w której coś się kryje.

Michelle Paver udało się z powodzeniem oddać niesamowity nastrój arktycznego pustkowia – zimna, ciemności i pustki. Uczucie opuszczenia i samotność w której trzeba zachować dyscyplinę by w mroku, którego nic nigdy nie rozjaśnia nie popaść w szaleństwo czy marazm. Już sama Arktyka wydaje się przerażająca, nawet jeśli wszystko „ponad” okazałoby się tylko wytworem przeciążonych zmysłów osamotnionego naukowca.

Michelle Paver bardzo subtelnie wprowadza wrażenie grozy, nie wiadomo właściwie kiedy dokładnie się pojawia ani dlaczego, ale towarzyszy czytelnikowi już od pierwszych stron książki. Niemal do końca nie wiemy także, czy to „coś” naprawdę istnieje czy mamy po prostu opis osuwania się przez bohatera w coraz większe szaleństwo.

Postaci jest niewiele, w zasadzie bliżej poznajemy tylko trójkę z czego najważniejszy jest Jack. I to on zasługuje na najwięcej uwagi. Świetnie skonstruowana i przedstawiona postać, która dowodząc swojej odwagi pragnie zrekompensować braki w pochodzeniu i statusie względem „arystokratycznych” kolegów. Wszystko zostało przez autorkę świetnie pomyślane i przedstawione, tak iż mamy wrażenie, że jego postać jest autentyczna.


Autorka zasługuje na kolejne pochwały za szczegółowość i rzetelność z jaką oddała realia wyprawy badawczej na tereny arktyczne z początków XX wieku. Ja, ciepłolubna i wygodna istota XXI wieku chylę czoła dla odwagi ludzi, którzy w podobnych ekspedycjach brali udział :) 

Moja ocena: 
9/10


Książka przeczytana w ramach wyzwań: grunt to okładka, klucznik

piątek, 13 czerwca 2014

Jasper Jones - Craig Silvey


Jasper Jones - Craig Silvey




Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 400






Jestem absolutnie zauroczona tą książką. Zupełnie nie spodziewałam się, że zrobi ona na mnie takie wrażenia, a już na pewno, że tak kompletnie wciągnie mnie  już od pierwszej strony. Craig Silvey pisze z tak niezwykłą lekkością, a jednocześnie tak sugestywnie, że małomiasteczkowe australijskie społeczeństwo i to czasów wojny w Wietnamie wydaje się czytelnikowi bliskie i doskonale znane. Bo choć to tak nam odległe miejsce i czasy to problemy i rządzące społecznością prawa wydają się uniwersalne: hipokryzja, dyskryminacja, problemy rasowe, pierwsze nastoletnie zauroczenia i niewidzialna granica jaka oddziela świat dorosłych od dzieci.  A to wszystko podane bez moralizowania a wręcz jakby mimochodem, gdy na pierwszy plan wysuwa się sprawa śmierci młodej dziewczyny.

Trzynastoletni Charlie Bucktin to taki typowy mól książkowy, nieco wycofany i pogrążony we własnym świecie na obrzeżu, którego kręci się dominująca matka i prawie niewidoczny ojciec. Jego najlepszy przyjaciel Jeffrey jest emigrantem z Wietnamu, w którym właśnie toczy się wojna z udziałem australijskich żołnierzy. Ale tutaj życie toczy się swoim własnym leniwym, letnim rytmem aż do momentu, gdy miejscowy rozrabiaka Jasper Jones wyrwie Charliego z tego „bezpiecznego” świata i zmusi do spojrzenia na wszystko i wszystkich z zupełnie innej perspektywy. W ciągu jednej nocy Charlie musi podjąć kilka bardzo dorosłych decyzji, które zaważą na życiu wielu ludzi i na zawsze odmienią jego samego.

Wszystko w tej książce mi się podobało. Niepowtarzalny klimat czasów oddany z taką swobodą, że można tylko zazdrościć i podziwiać talent Silveya. Doskonale dopracowane postaci, które składają się na spójny ale różnorodny obraz małej społeczności. Troszkę tajemniczy Jasper Jones niczym duch natury, który pojawia się i znika, a którego obecność zawsze zmusza do postawienia kilku ważnych pytań. Do tego dramatyczna rodzinna historia, dramat młodej dziewczyny i pełna napięć sytuacja w domu Charliego.


„Jasper Jones” to po prostu świetna książka. Mam nadzieję, że nie pozostanie jedyną autorstwa Craiga Silveya, która doczekała się wydania w naszym kraju. 

Moja ocena: 
9/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: grunt to okładka, Czytam Opasłe Tomiska, klucznik

środa, 11 czerwca 2014

Wodne anioły - Mons Kallentoft


Wodne anioły - Mons Kallentoft



Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 432





Mons Kallentoft to już w zasadzie klasyk szwedzkiego kryminału, o ile klasykiem można nazwać kogoś, kto największy rozgłos zdobył dopiero w 2007 roku, kiedy została opublikowana jego pierwsza książka poświęconej pani komisarz Malin Fors – „Ofiara w środku zimy”. Był to tom, który zapoczątkował serię w tytułach odwołującą się do pór roku. Kiedy te jednak się skończyły (nawet gdy zaradny autor dołożył „Piątą porę roku”) kontynuacja cyklu ma objąć z kolei wszystkie żywioły. „Wodne anioły” to pierwsza książka z tej właśnie grupy, czyli chronologicznie szósta część syklu „Malin Fors”.

Uff… trochę to wszystko skomplikowane.  Musiałam się jednak w tym rozeznać, bo jak dotąd żadnej książki Kallentofta nie czytałam. I choć spokojnie można zabrać się za lekturę w dowolnej kolejności to trudno jednak pozbyć się wrażenia, że jak w przypadku większości tak obszernych cyklów pewne subtelne „smaczki” gdzieś nam umykają. Widać to zwłaszcza w przypadku relacji poszczególnych bohaterów, sama Malin Fors zdaje się mieć na swym koncie bliższy związek z większością osób ze swojego biura a jak wiadomo musi to wpływać na obecne relacje :)

Fabuła rozpoczyna się bardzo interesująco. Zamożne szwedzkie małżeństwo zostaje brutalnie zamordowane w swoim własnym domu. Prowadząca śledztwo policja niemal od razu rozpoczyna poszukiwania ich pięcioletniej, adoptowanej córeczki Elli. Gdy okazuje się, że dziecka nie ma ani w przedszkolu ani u babci, czy innych krewnych pozostaje już tylko przeszukać dno pobliskiej rzeki i spróbować odkryć kto mógł zamordować rodziców i zabrać dziecko. I dlaczego?

Książki Kellentofta zostały przetłumaczone na dwadzieścia parę języku i wydane w kilkudziesięciu krajach. Stąd to moje górnolotne określenie „klasyk”. Mówiąc szczerze uważam, że ze swoją twórczością po prostu doskonale wpisał się w panujący w literaturze nurt – tę swoistą modę na skandynawskie kryminały. I choć przeczytałam tylko jedną jego książkę – a to trochę mało by mieć prawo wypowiadać się o całej twórczości – to nie doszukałam się tu niczego naprawdę oryginalnego. Oprócz tego, że rolę głównego detektywa pełni kobieta – co też nie jest już niczym szczególnie oryginalnym – to wszystko wydaje się raczej typowe.

Równie dużo miejsca co sama kryminalna intryga zajmują w książce prywatne sprawy bohaterów a więc problemy alkoholowe Malin i jej nieudane próby stworzenia stałego związku i opieka nad córką, a także już mniej obszerne ale równie częste opisy problemów z życia pozostałych uczestników śledztwa. A wszystko to oczywiście w skandynawskim depresyjno – melancholijnym stylu. Autor posuwa się nawet krok dalej i co jakiś czas prezentuje nam dramatyczny dialog duchów – zamordowanych rodziców dziewczynki, którzy z „góry” przyglądają się poszukiwaniom zaginionego dziecka. Naprawdę. Może byłoby to i ciekawe, gdyby wnosiło coś do treści a nie ograniczało się do powtarzanego w kółko pytania „Gdzie jesteś Ella..?”


„Wodne anioły” są dobrą książką taka jest w zasadzie moja ostateczna ocena, choć wiele elementów podczas lektury bardzo mnie drażniło. Krótkie prezentacje dotyczące tego co w tym samym momencie robią różnie bohaterowie – fajne gdyby nie to, że większość przez cały czas robiła to samo. Ile razy można prezentować czytelnikowi informatycznego speca przed komputerem? Okazuje się, że można i to całkiem sporo. To samo dotyczy duchów i „mentalnych” rozważań pewnej tajemniczej kobiety. Za dużo efekciarstwa, a za mało konkretu. 

Moja ocena: 6/10

Książka bierze udział w wyzwaniach: klucznik, Czytam Opasłe Tomiska

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Chemia śmierci - Simon Beckett


Chemia śmierci - Simon Beckett



Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2006
Ilość stron: 248




Tak wiem, wszyscy oprócz mnie  już dawno przeczytali – ja jednak z właściwą sobie przekorą rzadko kiedy czytam książki, które w danym momencie wszyscy czytają. Nie wynika to – przynajmniej taką mam nadzieję – ze snobistycznej chęci podbudowania swojej indywidualności, ale z kilku raczej praktycznych względów. W końcu jeśli kilkaset osób oceni jakąś książkę przede mną, to można już mieć jakieś wyobrażenie o jej „jakości”. A w przypadku „Chemii śmierci” recenzję  i oceny są bardzo entuzjastyczne. Zabierając się za lekturę zastanawiałam się więc co takiego jest w tej książce, że zyskała tak wielki rozgłos – w końcu to nie literatura piękna wysokich lotów, ale thriller bynajmniej nie stroniący od makabrycznych opisów.

Może właśnie ta szczegółowość i naukowy dystans z jakim autor podszedł do faktu śmierci zrobiła takie wrażenie na czytelnikach. Na pewno jest to cecha wyróżniająca „Chemię śmierci” spośród innych tego typu książek. Z bezwzględną szczerością prezentuje się czytelnikowi procesy chemiczne  zachodzące w ludzkim ciele już po śmierci – nie oszczędzając nam nawet opisów roli insektów i innych stworzeń, które przyczyniają się do rozkładu ciała. Beckettowi udaje się jednak zrównoważyć bezwzględną szczerość owych opisów poprzez empatyczną postać lekarza, który nam te fakty prezentuje.

Dr David Hunter przyjmuje posadę lekarza w prowincjonalnym Manham. Wiedzie spokojne życie powoli zyskując zaufanie nowych pacjentów. Sielska atmosfera mija jednak bezpowrotnie gdy dwóch chłopców odnajduje ciało młodej kobiety. Zmuszony okolicznościami dr Hunter musi wrócić do swojej prawdziwej profesji i znów wcielić się w rolę lekarza sądowego.

Od razu powiem, że w fabule nie ma nic szczególnie innowacyjnego – ani w samym pomyśle, ani w rozwiązaniu. Fani sensacji i thrillerów przeczytali już mnóstwu bardzo podobnych historii. Także postacie i okoliczności są dosyć typowe – małe miasteczko i narastająca atmosfera strachu. A wszystko to opisane bardzo prostym, ładnym językiem. Co więc sprawia, że „Chemia śmierci” zyskała uznanie tak wielu czytelników? Chciałabym móc podać jednoznaczną odpowiedz, ale niestety jej nie znam, wiem za to, że ja sama dawno nie czytałam tak dobrego thrillera. Wszystko jest wywarzone i odmierzone w odpowiedniej proporcji – akcja, groza, śledztwo, postacie ich przeszłość i motywy. A jednocześnie jest tak bardzo proste. Żadnego wydziwiania, nurzania się w egzystencjalnych problemach bohaterów czy szokowania najdziwaczniejszymi opisami przemocy. Ta książka po prostu tego nie potrzebuje. I to chyba właśnie ta „czystość” czyni ją innowacyjną.


Jeśli ktoś, tak ja dotąd – jeszcze nie czytał, to niech nie zwleka dłużej bo naprawdę warto. 

Moja ocena:
8/10

Książka przeczytana w ramach wyzwań: pod hasłem, serie na starcie oraz klucznik
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...